Imperium przeciętności – recenzja filmu „Pogromcy duchów: Imperium lodu”

Stanisław Sobczyk02 kwietnia 2024 15:00
Imperium przeciętności – recenzja filmu „Pogromcy duchów: Imperium lodu”

W 2016 na ekrany kin trafili nowi Pogromcy duchów, tym razem z kobiecą obsadą i okazali się ogromną porażką. Film był atakowany ze wszystkich stron i do dziś jest traktowany jako najgorszy przykład kultury remake’ów. Sony nie dało jednak za wygraną i spróbowało wskrzesić markę w nieco inny sposób. Zdecydowali się na film bardziej kameralny, kosztujący tylko połowę budżetu poprzedniej produkcji, z akcją osadzoną nie w Nowym Jorku a na prowincji. Za kamerą stanął Jason Reitman, syn Ivana Retimana, reżysera oryginalnych Ghostbusters. W ten sposób w 2021 na ekrany trafili Pogromcy duchów: Dziedzictwo, swoisty legacy sequel dla oryginalnych filmów. Projekt odniósł sukces zarabiając na siebie i zgarniając w większości pozytywne recenzje. Doczekał się więc kontynuacji, tym razem osadzonej już w wielkim jabłku. Imperium lodu trafia właśnie na ekrany kin i niestety jest jedną z najgorszych odsłon serii.

Rodzina Spenglerów przenosi się do kultowej remizy pogromców duchów z Nowego Jorku, by walczyć ze zjawami nawiedzającymi miasto. W ich ręce przypadkiem trafia potężny artefakt, w którym uwięziony został starożytny bóg władający lodem.

Po Dziedzictwie, które było najbardziej kameralnym i wyróżniającym się filmem w całej serii, twórcy postanowili wrócić do Nowego Jorku i motywów najbardziej kojarzonych z pierwszymi odsłonami Pogromców duchów. W Imperium lodu znajdziemy klasyczną remizę, nowojorską bibliotekę i dużo humoru. W swoich założeniach nowi Ghostbusters ewidentnie mają być powrotem do lat 80. i w tym leży ich problem. O ile poprzednia część miała pomysł na siebie i znajdowała nową drogę dla serii, tak jej kontynuacja okazuje się po prostu wtórna. Nie pomaga także to, że na stołku reżysera doświadczonego Jasona Reitmana z już wyrobionym stylem zastąpił Gil Kenan, scenarzysta Dziedzictwa, który nakręcił w karierze tylko trzy pełnometrażowe, aktorskie filmy. Ta różnica mocno daje się we znaki.

fot. Pogromcy duchów: Imperium lodu, reż. Gil Kenan, dystrybucja UIP

Pogromcy duchów: Imperium lodu przede wszystkim okazują się boleśnie przeciętni. Oryginalne filmy stały swoim urokiem i kreatywnością, Dziedzictwo broniło się świeżymi pomysłami i łatwymi do polubienia postaciami. Nowy film nie ma żadnej z tych rzeczy. To tylko bezduszny produkt Sony, które odcina kupony od kolejnej ze swoich marek. Nie można powiedzieć, że Imperium lodu jest bardzo złe. Fabuła, choć prosta i sztampowa jest prowadzona raczej poprawnie, całość przez większość czasu ogląda się bezboleśnie. Boli jednak kompletny brak oryginalności. Całość wygląda jakby twórcy przy tworzeniu scenariusza podpierali się sztuczną inteligencją. Zamiast wyrazistego humoru oryginału, dostajemy nijakie żarty w stylu MCU. Zamiast wartkiej akcji dostajemy strzelanie promieniami w niebo.

Nowi Pogromcy duchów cierpią na nadmiar postaci. Dziedzictwo odniosło sukces przede wszystkim dlatego, że wprowadziło i rozwinęło szereg nowych bohaterów, którzy mogli przejąć pałeczkę po starych pogromcach. Nie byli oni może wyjątkowo oryginalni, ale dało się ich polubić i można było rozwijać w ciekawym kierunku. Gościnne występy aktorów oryginalnych filmów w finale były tym elementem, za który film Reitmana najbardziej krytykowano. Niestety studio nie wyciągnęło z tego wniosków. W Imperium lodu powraca nie tylko rodzina Spenglerów, ale i oryginalni pogromcy (tym razem już nie tylko w ramach cameo), a do tego pojawia się szereg nowych bohaterów, z czego niektórzy mają sporą rolę do odegrania w fabule. Efekt jest co najmniej słaby. Poza Phoebe żadna z postaci nie dostaje pełnoprawnego, konsekwentnie poprowadzonego wątku. Przy większości z nich można zobaczyć jedynie zalążki jakichś pomysłów, które trzeba by mocno rozwinąć, żeby się sprawdziły. Przemiany bohaterów są skrótowe, spora część z nich nie ma właściwie żadnej roli do odegrania. Niech za przykład posłuży Peter Venkman odgrywany przez Billa Murraya, który pojawia się tylko na dwie sceny, co nie przeszkadzało uczynić z niego jednej z największych sylwetek na plakacie. Niektóre postacie są w filmie tylko ze względu na swoją rozpoznawalność, a przez to nowi bohaterowie nie dostają wystarczająco miejsca, żeby dało się ich polubić. Pod tym względem nowi Pogromcy duchów przypominają Jurassic World: Dominion, które miało bardzo podobny problem.

Mówiąc to wszystko, warto zaznaczyć, że Imperium lodu pomimo wszystkich swoich bolączek pozostaje w miarę przyjemnym filmem. Twórcom zdarzają się niezłe pomysły, takie jak budowanie relacji z duchem, koncepcja antagonisty czy zamrożony Nowy Jork. Problem polega na tym, że trzymają się schematów zbyt kurczowo, żeby można je było odpowiednio rozwinąć. Przykładowo bardzo chwytliwa scena zamrażania miasta, którą film był wielokrotnie promowany, pojawia się dopiero pół godziny przed zakończeniem i została w zasadzie w całości pokazana w zwiastunach. Ciężko cieszyć się obiecującymi pomysłami, skoro finalnie i tak wszystko jest sprowadzane do brzydkiego promienia w niebo.

fot. Pogromcy duchów: Imperium lodu, reż. Gil Kenan, dystrybucja UIP

Jeśli chodzi o aktorstwo ciężko się do kogoś przyczepić. Przez nadmiar postaci, większość aktorów dostaje mało czasu, więc wina leży po stronie scenariusza. Wiele ról to proste komediowe występy oparte tylko na charyzmie ich odtwórców. Tak jest w przypadku Paula Rudda, Kumaila Nanjianiego czy Pattona Oswalta. Stara obsada głównie się marnuje i przyszłą tylko odebrać czek, choć wyjątkiem jest Dan Aykroyd, który rzeczywiście ma sporo czasu ekranowego i wykorzystuje go jak może. Na pierwszy plan wychodzi natomiast Mckenna Grace, która wypada całkiem nieźle i radzi sobie jako nowa protagonistka serii.

Nikogo nie powinno zaskoczyć, że Imperium lodu ma również duży problem z CGI. Efekty specjalne wyglądają tanio, nawet interesujące na papierze designy duchów, w samym filmie są okropne. Szkoda, że studio już całkowicie zrezygnowało z efektów praktycznych na rzecz brzydkich, komputerowych glutów.

Pogromcy duchów: Imperium lodu to jeden z najbardziej przeciętnych blockbusterów ostatnich lat. Film, o którym za tydzień już nikt nie będzie pamiętał. Zamiast rozwijać rodzinę Spenglerów i kontynuować ciekawą drogę obraną przez Dziedzictwo zdecydowano się na proste jechanie na nostalgii i odcinanie kuponów od znanej marki. Dobre pomysły zostały pogrzebane pod masą nudnych rozwiązań. Dobrze, gdyby Sony na jakiś czas dało już sobie spokój z Ghostbusters, bo nikomu nie jest potrzebny kolejny równie wtórny, nieciekawy sequel.