Wojna, wojna nigdy się nie zmienia – recenzja serialu „Fallout”

Fallout, Amazon Prime VideoJakub Marciniak10 kwietnia 2024 15:04
Wojna, wojna nigdy się nie zmienia – recenzja serialu „Fallout”

Przyjęło się, że ciężko o trudniejszy do adaptacji materiał niż gra komputerowa. Twórcy od lat mają problem z przeniesieniem na ekran nie tylko świata i postaci, ale również oddania specyfiki danego gameplayu… dobra, darujmy sobie. Dwa zdania typowych truizmów i bzdetów dotyczących growych adaptacji to i tak za dużo, bo biadolimy o tym tyle, że czego bym nie napisał, to spokojnie da się to podciągnąć pod plagiat – na pewno identyczne słowa w dokładnie takiej samej konfiguracji już padły. Przejdźmy do konkretów. Przejdźmy do serialu Fallout

Dla tych, którzy nie wiedzą, szybkie przypomnienie: Fallout to jedna z najważniejszych serii gier RPG. Rodzaj tych, które kładły podwaliny pod cały gatunek i do dziś dyktują zasady rządzące elektroniczną rozrywką. Świat stworzony przez ekipę Tima Caina charakteryzował się nie tylko złożonym lore, ale również wieloma fantastycznymi pomysłami gameplayowymi, specyficznym humorem oraz bardzo dużym naciskiem na komentarze społeczno-polityczne. Tak, Fallout od początku zaprzeczał argumentom, że gry to nic innego jak bezmyślna, automatyczna rozrywka, nie stanowiąca szczególnego, intelektualnego wyzwania. Produkcje te w sposób bardzo samoświadomy, rozsądny i nienachalny przedstawiały rzeczywistość, atakowały amerykański kapitalizm i snuły zaskakująco interesujące rozważania na temat naszej przyszłości, jak i politycznej teraźniejszości. Wiele lat po premierze pierwszej części, nadeszła pora, by Fallout trafił na ekrany telewizorów. Showrunnerzy, Geneva Robertson-Dworet i Graham Wagner, do spółki z Jonathanem Nolanem (reżyserem trzech pierwszych odcinków, producentem i pomysłodawcą całości) i Lisą Joy, wspierani przez Bethesda Studios (która od wielu lat ku rozżaleniu graczy kontroluje prawa do marki), zdecydowali poddać się tej niełatwej próbie. Ich Fallout nie adaptuje jednak fabuły żadnej z części cyklu (chwała niech będzie opatrzności!), a opowiada zupełnie autorską historię, osadzoną w wykreowanym przez deweloperów świecie. Czy wyszli z próby zwycięsko? Czy, po niedawnym The Last of Us, mamy do czynienia z kolejną udaną adaptacją gry komputerowej? Moim zdaniem, zdecydowanie – chociaż dla potomnych muszę zaznaczyć, że koncepcja Amazon Prime Video by wypuścić od razu cały serial, a embargo zdjąć dzień przed premierą, napawa mnie tak dużym niepokojem, że się nie zdziwię, jeśli będę w gronie bardzo nielicznych, usatysfakcjonowanych widzów. 

Przed zagłębieniem się w szczegóły, warto zaznaczyć jeszcze jedną rzecz. Nie jestem fanatykiem Fallouta, ani szczególnie dużym fanem tej serii. Nie posiadam wyczerpującej wiedzy na temat tego świata i nie mam zamiaru rozliczać Wagnera, Robertson-Dworet oraz Nolana z tego, czy wiernie go przedstawili. Nie będę analizował, czy jakiś przerośnięty żuk mógł się pojawić na tej czy innej szerokości geograficznej, w tym czy innym miesiącu. Dla mnie najważniejsze było, żeby serial był dobry i żeby miał w sobie ducha gry oraz jej styl. 

Cieszę się, że prace pre-produkcyjne i koncepcyjne przypadły na okres przed premierą The Last of Us. Chociaż i tak bałem się trochę, że sukces projektu HBO wpłynie na cały projekt. Craig Mazin i jego towarzysze postawili tam na sporą wierność wobec materiału, a przy konstrukcji świata na duży realizm. Oczywiście, obie gry są zupełnie inne, ale wiemy, jakimi prawami rządzi się Hollywood i logiczne było założenie, że Fallout może być na siłę modyfikowany, by przypaść do gustu fanom TLoU

Na szczęście, podczas oglądania od razu zapomniałem o tych obawach. Największą zaletą projektu Amazona, jest styl i własny głos. Serial wyróżnia się nie tylko na tle nieco starszego kolegi, ale generalnie raczej nie przystaje do większości postapokaliptycznych opowieści. Fallout bezkompromisowo bawi się groteską, humorem, kiczem i przerysowaniem. Jest samoświadomy, efekciarski i momentami nieźle zwariowany. Każdy odcinek to żonglerka wieloma gatunkami, tonami. Przejścia od mrożącego krew w żyłach horroru do absurdalnej komedii z żartami o stosunku z kuzynem (uwaga, te żarty są… śmieszne, humor, który na papierze wydaje się być relatywnie niskich lotów, w serialu sprawdza się rewelacyjnie) należą do najpłynniejszych w telewizji. Nigdy nie czuć niespójności. Z mieszaniny, którą Fallout zawsze był, dostajemy coś zaskakująco konsekwentnego i precyzyjnie przygotowanego. Pod kątem artystycznym i tematycznym, to jedna z najciekawszych apokalips na ekranie. Odchodząca od filmowych schematów, wybierająca nieoczywiste drogi. Z początku mamy nawet wrażenie, że całość jest nieco zbyt lekka i apercepcyjna. Wtedy jednak twórcy zaczynają rozgrywać sekretne karty i Fallout odkrywa przed nami swój główny temat. 

Jesteśmy przyzwyczajeni, że wiele z historii o upadku cywilizacji przenosi ciężar na zmagania jednostek. To często metafory: miłości, rodzicielstwa, walki z samotnością. W serialu Prime Video ta intymność jest również istotna, ale twórcy sporo miejsca poświęcają na przyjrzeniu się wydarzeniom w szerszej perspektywie. Jak na produkcję z ramienia Amazonu, przy której powstawaniu uczestniczył Jonathan Nolan (prywatnie przyjaciel Elona Muska, zakochany w jego bzdurnych pomysłach), jest to serial bardzo odważny i wręcz agresywnie podchodzący do tematyki kapitalizmu. Nie jest to może krytyka subtelna czy skomplikowana, ale rozsądna i celna, szczególnie udanie rozgrywająca to, jak Hollywood żywi się od dekad tematem końca świata. Wracając do wspomnianego Elona Muska – serial aż nazbyt wyraźnie wbija szpile w pseudo-geniuszy jego pokroju oraz wynalazki, na których rozpowszechnianie takowi wydają pieniądze. Wątek serialowego Vault-Tec w ostatnich odcinkach staje się pierwszoplanowy i zdaje się nawet przykrywać pozostałe historie (co ma plusy i minusy). 

Fallout oczywiście nabija się też z Ameryki, jej przyzwyczajeń, obaw i zachowań obywateli. Szydzi z pozornych ideałów, obnaża prawdy, w które mieszkańcy Nowego Świata uparcie nadal wierzą. Serial pozostaje mocno osadzony w okresie zimnowojennej paniki, lęku nuklearnego i obawy przed komunistami. Nie stara się nawet za bardzo tych konfliktów unowocześnić – w końcu, czemu by miał? Twórcy zbyt dobrze rozumieją, że historia się powtarza i obecnie wchodzimy w dokładnie taki sam okres. Wiedzą, jak uniwersalne są tamte lęki czy pragnienia. Dlatego zamiast szukać sposobów na ich modyfikację, wolą skupić się na ich eksplorowaniu. Sporo czasu poświęcają więc na wątki poszczególnych ludzi, ich losy tuż przed Wielką Wojną. Świetnie łączą różne linie czasowe i żadna z nich nie nudzi, ani nie wydaje się sztucznie wklejona, a wręcz przeciwnie, ciekawie dopełnia historie. 

Wojna, wojna nigdy się nie zmienia — recenzja serialu Fallout
Fallout (Amazon Prime Video)

Tematycznie i fabularnie Fallout jest bardzo ciekawy. Mamy tutaj typowy zabieg mystery box i jest on rozegrany naprawdę sprawnie. Wielu twistów czy rozwiązań domyślicie się dość szybko, ale dla mnie to zaleta. Zamiast iść w przekombinowanie w stylu Westworld (gdzie stworzono tyle układanek, że tylko jedna z nich mogła wypalić), postawiono na to, by widz zżył się z postaciami, ich dramatami, ba, angażował się w ich przygody. Dlatego żadna z oczywistości nie przeszkadza i nie irytuje, a wręcz przeciwnie. Bez najmniejszego problemu zapominałem, że wiem, jak dane wątki się potoczą, i po prostu cieszyłem się rozrywką. Szczególnie, że konstrukcja całości jest idealna do binge watchingu (co byłoby dużą wadą, gdyby odcinki były wypuszczane co tydzień, niemniej nadal uważam, że z punktu widzenia promocyjnego wypuszczenie takiego serialu na raz, jest strzałem w kolano). 

Duża w tym zasługa głównych bohaterów. Najważniejsza z nich, Lucy, jest absolutnie niesamowita. Ella Purnell na ekranie bryluje. Przepełnia ją energia, urok, dziecinna naiwność oraz szczera pasja do tego świata i historii. Lucy jest niezwykle zabawna, sympatyczna i nie da się jej nie kibicować już od pierwszej sceny. A dzięki temu oglądanie jej przemiany jest bardzo satysfakcjonujące. Droga, którą podąża, bardzo przypomina tę, którą podejmuje gracz w Fallout 4. Twórcy bardzo dobrze radzą sobie z motywem outsidera w niebezpiecznym świecie. Nie rewolucjonizują tutaj gatunku, ich odejścia od sprawdzonych klisz są dość drobne i subtelne, ale dzięki temu działają znacznie lepiej, niż gdyby na siłę próbowano wynaleźć koło na nowo. Lucy nie znika w tłumie innych, podobnych bohaterów, jest wyrazista i fascynująca w swojej prostocie. Szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o Maximusie, giermku z Bractwa Stali. Tak, jak sam wątek jest niezły, tak Aaron Moten niestety zawodzi. W większości scen kompletnie nie ma pomysłu na to, jak je rozegrać, jest bardzo niezręczny, sztywny, pozbawiony komediowego drygu i emocjonalnej głębi. Cóż, najlepsze sceny z jego udziałem to te, w których jest w zbroi i mówi zmodyfikowanym głosem. Szczególnie blado wypada przy Purnell, która kreatywnie i niesztampowo podchodzi do każdej sceny, mając jednocześnie dużą świadomość specyfiki świata, jego absurdu i tonu. Motena wrzucono natomiast do bajki, której zupełnie nie rozumie i nie czyta. Nawet jeśli się stara. 

Oczywiście podobnych problemów nie ma Walton Goggins. Wątek Ghoula jest zdecydowanie najlepszy i najciekawszy. Mamy tutaj widoczne mocne inspiracje Mężczyzną w Czerni z Westworld, ale bez bezczelnej podróbki. Interesujący jest też fakt, że Ghoul najlepiej wypada samodzielnie i to właśnie wtedy Goggins jest najlepszy, gdy ma okazję grać kogoś, kto po dwustu latach natyka się na cienie swojej przeszłości. Jego historia pozbawiona jest tanich emocjonalnych szantaży i przewidywalnych chwytów. Ba! Ghoul w żadnym razie nie jest typem antybohatera (mówiąc oględnie, nie jest sympatyczny). Pomimo tego, jego opowieść potrafi poruszyć, a tragizm jego losów jest niezwykle odczuwalny. 

Wojna, wojna nigdy się nie zmienia — recenzja serialu Fallout
Lucy i Maximus w serialu Fallout (Amazon Prime Video).

Gdybym miał narzekać to pewnie wytknąłbym drugoplanową obsadę. Niestety, to w większości przyjemne rólki, które zupełnie nie zostają w głowie. Przy okazji recenzji Shoguna zwracałem uwagę na to, że w ostatnich latach coraz mniej pojawia się seriali, które przedstawiają ciekawą galerię bohaterów znajdujących się w tle głównych wydarzeń, a aktorzy mają coraz mniej materiału, tak jakby showrunnerzy zapomnieli, na czym polega budowanie wielopłaszczyznowych opowieści. Shogun był przełamaniem tej zasady, a Fallout jest jej potwierdzeniem. Nie mówię, że nikt tu się nie stara czy nie ma niezłych momentów, ale żaden epizod czy drugo/trzecioplanowy wątek nie zapadł mi w pamięci, nie sprawił, że serce zaczęło mi bić szybciej. Świat zniszczonej Ameryki, poza głównymi graczami, nie oferuje nam żadnych lepszych opowieści, a czasami popada nawet w lekką sztuczność, próbując kreować typowo growych NPC-tów (dziwny, pojawiający się w losowych momentach, konował o niepokojącej relacji z kurami). Aktorsko wyróżniłbym tylko Kyle’a MacLachlana, ale i tu liczyłem na więcej. 

Realizacyjnie Fallout to absolutna klasa. Idealne połączenie miłości do świata z pietyzmem i obsesyjną dbałością o detal ekipy Westworld. W każdym ujęciu widzimy, jak wiele rzeczy zostało fizycznie na planie zrealizowanych. Zbudowano tu chyba każdą lokacje, a zarówno Pip-Boye jak i wspomagane pancerze są w pełni użytkowe. Widać to, czuć. Ten świat żyje, oddycha. Pod względem złożoności i pomysłowości najbliżej mu chyba do Mad Maxa: Na drodze gniewu

I nadal jest to Fallout. Nie mówię tylko o wiernym oddaniu stylistyki gier (chociaż trzeba przyznać, że jest to przede wszystkim adaptacja ostatnich odsłon), ale również o świetnie wplecionych odniesieniach i niespodziankach. Minimapka, ekwipunek, elementy interfejsu, mnóstwo takich drobiazgów, które w ten czy inny sposób są wkomponowane w świat. Za każdym razem w sposób bardzo przyjemny dla oka i syntetyczny. Twórcy w odróżnieniu od wielu innych, którzy nie podołali zadaniu adaptacji, nie wstydzą się growego dziedzictwa i potrafią w kreatywny sposób przenosić poszczególne elementy na ekran i światotwórczo kombinować. Fani gier poczują się jak w domu, a nowi odbiorcy z dużym zainteresowaniem będą mogli zwiedzać zupełnie nieznany sobie świat, który na tle innych apokalips jest naprawdę nietuzinkowy. To świetny kierunek dla growych adaptacji, bo elektroniczna rozrywka to unikalne, zupełnie autorskie światy. Dotychczasowe adaptacje były nieudane właśnie z powodu braku zdolności do zachowania tych cech. Fallout tutaj wygrywa. 

Również sceny akcji są żywcem wyjęte z gier. Strzelaniny są bardzo efekciarskie i dynamiczne, a przemoc jest wyjątkowo przejaskrawiona, granicząca z kinem exploitation. Wielkie dziury po postrzale, roztrzaskane stopy, urwane głowy, to wszystko jest tu na porządku dziennym. I ponownie – to działa! Świetnie spina się z całością. Szczególnie, że wbrew pozorom, samej akcji nie ma tu wiele. 

Czy coś nie wyszło? Tak: zdjęcia i muzyka. W pierwszym przypadku nie jest źle, znajdziemy ładne kadry, dobre ujęcia, a całość prezentuje się solidnie (szczególnie na zachwycających wizualnie pustkowiach), ale jednocześnie czuć, że oglądamy serial telewizyjny. Dlatego zdjęcia są dość płaskie i standardowe, kamera jest bardzo bierna przy kreacji filmowego języka serialu, a jej udział w opowiadaniu historii jest minimalny. Nie ma tutaj nawet zbyt wielu zwyczajnie efekciarskich eksperymentów czy popisów z oświetleniem. Muzycznie – dużą zaletą jest wykorzystanie wielu świetnych utworów, które umacniają retro stylistykę całości, zwłaszcza, że ich dobór do konkretnych scen jest bezbłędny. Autorskie kompozycje zupełnie jednak nie wpadają w ucho, są miałkie i bardzo nieinteresujące. Spore rozczarowanie. To z pewnością jedna z najgorszych prac Ramina Djawadiego. 

Podsumowując: naprawdę lubię tego Fallouta. To było osiem godzin świetnej, niegłupiej zabawy i przede wszystkim podróży do wiarygodnego, fascynującego świata. Nie jest idealnie, czy wybitnie, mogłoby być lepiej, ale to i tak bardzo dobry sezon z wieloma fantastycznymi momentami. Wreszcie mamy produkcję, która adaptuje skomplikowaną grę w sposób udany i kreatywny. Oby takich było więcej i oby wraz z drugim sezonem twórcy jeszcze bardziej zagłębili się w ten fascynujący świat. 

Fallout na Amazon Prime Video trafi już 11 kwietnia. Od razu zadebiutuje wszystkie osiem odcinków.

Zwiastun serialu Fallout (Prime Video)