Domyślam się, że większości osób niewiele mówi nazwa „Ińskie Lato Filmowe”. Zdecydowanie nie jest to festiwal, nazwijmy to, pierwszej kategorii, tak jak Nowe Horyzonty czy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. To festiwal mniejszy i bardziej kameralny, choć wcale nie aż tak ubogi w imponujące tytuły w repertuarze.
Na początku zdecydowanie należy napisać o miejscu. Ińsko to naprawdę przepiękne miasto. Festiwal odbywa się jednosalowym, małym Kinie Morena oraz zaadaptowanej na salę kinową sali gimnastycznej pobliskiej szkoły. Zarówno Kino, jak i szkoła znajdują się dosłownie tuż nad pięknym jeziorem Ińsko. To odrobinę szokujące, że kino jest położone dosłownie 10 metrów od linii brzegowej. Okoliczności, w jakich odbywa się festiwal, to wczasowy raj. Można wynająć kajak, łódkę, sprzęt do nurkowania. Jest też imponująca wieża widokowa i wszechobecne lasy. Problemem jest wykluczenie komunikacyjne (do Ińska jeździ jeden autobus, najbliższy przystanek kolejowy oddalony o kilkanaście kilometrów), które bardzo utrudnia dojazd na miejsce. Niemniej, Ińsko to miejsce przepiękne, jeżeli chcecie wyjechać na wakacje nad wodą.
Ale czy to dobre miejsce na festiwal filmowy? Ku mojemu ogromnemu zdumieniu okazuje się, że tak. Da się. Jakimś cudem bawiłem się na festiwalu rewelacyjnie, mimo że sala kinowa była bardzo duszna (i mała), a przystosowana sala gimnastyczna wciąż jest salą gimnastyczną.
Szczególnie jestem głęboko zdumiony atmosferą festiwalu. To małe miasteczko, każdy zna każdego i każdy chce rozmawiać o kinie. Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy słyszałem, jak ludzie przed seansem nawet nie do końca wiedzą, na co idą, ale traktowali seans jako miły obowiązek i nie wyobrażali sobie, żeby go opuścić. W Ińsku ludzie kochają kino i oddychają nim. Początkowo czułem się tam trochę obco, nie znałem praktycznie nikogo i czułem, że jestem poza tą społecznością. Wystarczyło jednak kilka dni, a już czułem się, jakbym bywał w Ińsku od lat. Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć.
Oprócz pięknego miejsca i atmosfery ważne są też filmy – repertuar festiwalu Ińskie Lato Filmowe opiera się o polskie premiery i pokazy przedpremierowe, dokumenty prezentowane głównie podczas Millenium Docs Against Gravity oraz filmy Gutek Film obecne kilkanaście dni wcześniej na Nowych Horyzontach. Szczególnie to ostatnie robi wrażenie. W Ińsku można więc było zobaczyć tak rewelacyjne filmy jak IO, Wulkan miłości, Pamfir, Podejrzaną czy najnowsze polskie paździerze z Głupcami i Cichą ziemią na czele.
Wyjątkową postacią w historii festiwalu zdaje się być Lech Majewski, który jest stałym gościem i przyjacielem Ińska. Podczas festiwalu zaprezentowano przedpremierowo jego najnowsze Brigitte Bardot cudowna, a także Ewangelię według Harry’ego z 1995 roku. Szczególnie ten drugi seans wydaje się nie lada gratką.
Jeżeli mowa o Majewskim, to koniecznie należy wspomnieć o trzech spotkaniach z reżyserem, jakie się odbyły. Pierwsze to raczej konwencjonalna rozmowa o najnowszym filmie, która odbyła się na tle malowniczego jeziora. Ale kolejne dwa – głowa mała. Odbywające się o północy (jedno w plenerze, drugie ze względu na deszcz niestety nie) długie rozmowy z Majewskim to niepowtarzalne doświadczenie, dla którego warto odwiedzić ILF.
Północ, gwiazdy na niebie, a Majewski opowiada o seansach spirytystycznych, duchu kota i o tym, że widział UFO. Oprócz tego anegdoty o Viggo Mortensenie uwięzionym w kurzajce piaskowej w Słowińskim Parku Narodowym oraz kontrowersyjne komentarze na temat współczesnego „zniewieściałego” wychowania młodych mężczyzn. To inny świat.
W tym słoiku miodu i spirytyzmu jest też jednak łyżka dziegciu. A nawet dwie. Po pierwsze, cena karnetu nie odbiega bardzo od ceny karnetu na Nowe Horyzonty. Jasne, to tak samo 10 dni pełne seansów filmowych, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że czysto filmowo na NH można obejrzeć więcej.
Drugim, raczej sporym minusem IFL są pewne problemy techniczno-organizacyjne. Nie odbyły się zapowiedziane spotkania z Katarzyną Figurą i Wojciechem Mecwaldowskim. Trochę słabo.
Należy też niestety podkreślić niemałe zamieszanie wokół Silent Twins. W planach były dwa seanse oraz spotkanie z Agnieszką Smoczyńską. Przez „problemy techniczne” seanse najpierw były przekładane, a finalnie odwołane. To nieco kompromitujące biorąc pod uwagę fakt, że Agnieszka Smoczyńska pojawiła się w Ińsku. Odbyło się krótkie spotkanie z nadzieją, że seanse odbędą się na drugi dzień. Koniec końców nie było ani Silent Twins, ani też dłuższego panelu z reżyserką. Zresztą o czym z nią rozmawiać, jak nikt nie widział filmu? To spore niedopatrzenie.
Oprócz filmów należy też wspomnieć o koncertach i spacerach, które odbywają się codziennie. Spacery wydają się na papierze ciekawe, ale szczerze powiedziawszy na żadnym nie byłem. Zaproszeni specjaliści od grzybów i ptaków podobno opowiadają ciekawie. Koncerty natomiast bywają różne. Trafiają się takie mizerne, jak ten gdzie trzy razy śpiewano „Hej Sokoły”. Najważniejszym koncertem były jednak „Urodziny Budynia” – zmarłego niedawno wokalisty zespołu Pogodne, postaci ważnej w historii Ińska. Był to piękny i wzruszający moment. Patrzenie, jak ludzie z pasją i radością przywołują szalone anegdoty na temat Budynia, w połączeniu z (całkiem niezłą) muzyką zespołu Pogodne wspólnie stworzyło znakomity wieczór.
Podsumowując: Ińskie Lato Filmowe może być wspaniałym odpoczynkiem przy jednoczesnym nadrobieniu tego, co opuściliście na Nowych Horyzontach i MDAG, a czego nie będziecie mogli obejrzeć w Gdyni. Warto wybrać się tam na kilka dni i połączyć odpoczynek w tym pięknym miejscu z kilkoma seansami. Chyba o to w tym wszystkich chodzi.
Filmy, które zobaczyłem na IFL:
Wybitne: Wulkan miłości (jest teraz w kinach, koniecznie sprawdźcie)
Bardzo dobre: Podejrzana, Lombard, Matki równoległe, Bohater, EO, Ennio, Pamfir
Dobre: Jestem twój, Gunda, Lunana
Średnie: Lamb, November, Ewangelia według Harry’ego, Brigitte Bardot cudowna, Chrzciny, Mała mama, Babi Jar. Konteksty, Rzeka, Jedenaste: znaj swojego sąsiada
Słabe: Alcarras
Katastrofa: Głupcy, Cicha ziemia, Fucking Bornholm (matko, co za trylogia polskiej beznadziei)