Tak wygląda koniec świata – recenzja filmu „Adagio”

Jakub Marciniak03 września 2023 15:17
Tak wygląda koniec świata – recenzja filmu „Adagio”

Noc. Mężczyzna krąży po dachu. W tle, nad miastem — co chwila skrzącym się mozaiką świateł, tylko po to by za moment utonąć w całkowitej ciemności — wznosi się mur ognia. Płomienie strzelają pod niebo. Dym niesie ze sobą deszcz popiołów — jedyną odmianę od lejącego się z nieba żaru i pulsującego, suchego powietrza. Mężczyzna się jednak nie lęka, spogląda prosto w głębiny otaczającego go piekła. W głąb królestwa przemocy, narkotyków i prostytucji. Królestwa zniszczonych marzeń, odmówionych pragnień. Królestwa, które niegdyś było jego, a teraz jest ziemią niczyją. Bezpańskim polem opanowanym przez szakale — nieubłaganych padlinożerców, którzy dla przetrwania zrobią wszystko. Ich działania doprowadzą do tego, że niegdysiejsi władcy Wiecznego Miasta będą musieli powrócić, by zawalczyć raz jeden, ostatni, o własne odkupienie. Teatr, który rozegra się na tych mrocznych antycznych ulicach, będzie przedstawieniem niewielu słów i jeszcze rzadszych czynów. Cichą śmiercią przeszłości, której nie zastąpi jednak nic. Bo teraźniejszość, młodość i przyszłość są skażona. Skrzywdzone, oszpecone blizną i toczone nieuleczalnym, wrednym rakiem.

Stefano Sollima, po wielu latach za granicą, powraca do rodzinnego miasta we Włoszech, by domknąć swoją duchową trylogię gangsterską, opowiadającą o mrocznym półświatku rzymskiej stolicy. Uzbrojony w lata doświadczeń, starszy i dojrzalszy, zaprosił do współpracy wyjątkowego scenarzystę — Stefano Bisesa, mistrza włoskiej telewizji, który nie tak dawno zachwycił nas współpracą z Paolem Sorrentinem. Razem stworzyli coś na kształt włoskiego Irlandczyka.

Adagio jest filmem o przemijaniu i o duchach przeszłości. To historia rozliczeniowa, nie będąca jednak optymistycznym spojrzeniem na rzymskie społeczeństwo. Adagio nie niesie ze sobą pozytywnego przesłania, nie obiecuje zmiany, nie pokazuje ścieżki ku wybawieniu. To obraz świata, w którym młodzi muszą radzić sobie w miejscu, które odziedziczyli po swych ojcach – okrutnych, ambitnych, za nic mających zasady, ludziach. Adagio nie obiecuje wybawienia, wręcz przeciwnie, zdaje się sugerować, że jest ono niemożliwe. Unika romantyzacji, nie szuka bohaterów, gdzie ich nie ma. Dzięki temu Adagio — film o odkupieniu i relacjach między rodzicami i dawnymi przyjaciółmi — jest kompletnie pozbawiony ckliwości czy naiwności. Jest wręcz skrajnie szorstki i zdystansowany. Pozbawiony wielkich przemów i poruszających dialogów. Sporadycznie któryś z bohaterów ma szansę powiedzieć to co czuje. Mało kiedy ma możliwość wyrównania rachunków. A gdy już to odkupienie przychodzi, jest ono zupełnie subiektywne i właściwie zbędne, bo nawet jeśli sprawia, że dany bohater pod koniec czuje się nieco lepiej, to jego czyny nie są w stanie wpłynąć na szerszy obraz. Świat Adagio jest na to zbyt brutalny, zbyt surowy. Zniszczony w nieodwracalny sposób.

Chociaż główny bohater — Manuel — grany jest przez mało znanego (i nawet niezłego) aktora, to show kradną weterani. Sollima ściągnął na ekran wielkie gwiazdy włoskiego kina, które mają również spore zasługi dla kina kryminalnego. Co jednak ciekawe, żadna z nich nie wciela się w typowego mafijnego bossa czy bohatera, który rzuca wszystkich na kolana. Wręcz przeciwnie. Każda z gwiazd dostała, zarówno artystycznie jak i fizycznie, bardzo nietypowy i ciężki materiał. Zaowocowało to znakomitymi występami.

Toni Servillo bryluje jako chory, nieporadny Danton, w którym jednak ciągle się czai uśpione przed laty zwierzę. Powolny, zgarbiony i niepozorny, ciągle zapewnia najbardziej intensywne filmowe sceny. Favino jest wręcz genialny w swej delikatności i zaskakującej wrażliwości, a i Valerio Mastandrea, w swym epizodzie, przypomina jak niesłusznie jest niedoceniany na międzynarodowej arenie. Fakt, że każda z tych postaci jest w tragicznym stanie fizycznym, napiętnowana jakąś chorobą czy cielesnym defektem, dodaje całości odpowiedniej wagi. Unikalności w obrazowaniu podstarzałej mafijnej generacji. Zupełnie nieoczywiste są też ich relacje z młodym Manuelem. Szorstkie i pełne niedopowiedzeń, dalekie od tego czego mogliśmy się spodziewać.

W świeżym kierunku Sollima udał się również z wątkiem pozornych antagonistów. Dawno nie widziałem równie dobrze napisanych postaci skorumpowanych policjantów, których czyny chociaż złe to są dla nas w pełni zrozumiałe, a ich lider, nawet jeśli nie budzi sympatii, to dzięki rodzinnemu wątkowi, staje przed widzem jako prawdziwy człowiek z krwi i kości.
Sollima bardzo prostymi a zarazem genialnymi metodami buduje atmosferę Adagio. Duchotę i niemiłosierny upał można momentami poczuć na własnej skórze. Ciągle odcinane zasilanie i majaczące w tle ściany ognia budują klaustrofobiczny klimat dni poprzedzających koniec świata. Zgroza i śmierć cały czas wiszą w powietrzu — nawet jeśli sekwencje samej przemocy są bardzo krótkie i nieliczne. Co zresztą stanowi o ich sile i porażającym efekcie. Sollima dawno już wyrósł z popisywania się. Wrócił do prostoty i absolutnego naturalizmu. Potrafi jednak odejść od tej surowości i za pomocą świetnych kadrów i znakomitej muzyki zbudować bardziej intymne, spokojne sekwencje. Sekwencje zbliżające widza do poszczególnych bohaterów, pozwalające napawać się magią każdego kadru.

Stefano Sollima stworzył brutalne, dekadenckie kino. Jeden z najlepszych filmów ostatnich lat o „grzechach ojców”. Potencjalny klasyk włoskiego kina gangsterskiego.