Filmy z cyklu After są już stałym punktem repertuaru kin na przełomie sierpnia i września. Kiedy w kwietniu 2019 roku zadebiutowała pierwsza część, nikt chyba nie spodziewał się, że seria rozwinie się w tak szybkim tempie. W przeciągu czterech lat pojawiły się cztery filmy, które reprezentowały podobny, niski poziom. Ostatnio do kin trafiło After 4. Bez siebie nie przetrwamy, które całkiem dobrze podsumowuje, na czym polega główny problem cyklu.
Kluczem do zrozumienia problemów całej serii After jest poznanie jej genezy. Książka Anny Todd, na której filmy bazują, zaczynała jako fanfik na Wattpadzie poświęcony członkom zespołu One Direction. Tak więc pierwowzorem Hardina był Harry Styles i podobnie wyglądało to z innymi postaciami, które poznaje Tessa. Nietrudno się też zorientować, że After zostało napisane w okresie popularności książek E.L. James z cyklu Pięćdziesiąt twarzy Greya, a Anna Todd nie była szczególnie subtelna w swoich inspiracjach. Hardin i Christian Grey mają podobne problemy i toksyczne zachowania, a losy Tessy i Anastasii Steele często okazują się zbieżne. To, co mocno odróżnia After od Pięćdziesięciu twarzy Greya, to wiek docelowego odbiorcy. Seria Anny Todd jest przeznaczona raczej dla młodszych odbiorców, a jej akcja nie bez powodu rozgrywa się (przynajmniej w pierwszej części) na studiach.
Nikogo nie powinno więc dziwić, że potencjał w After zobaczyli też producenci i postanowili nakręcić adaptację. Miejsce na rynku zwolniło się, kiedy w 2018 na ekrany kin weszła ostatnia część historii Christiana Greya – Nowe oblicze Greya. Już rok później w kinach mieliśmy szansę zobaczyć pierwsze After. Seria na podstawie książek Anny Todd nie gwarantuje może ogromnych wyników w box office, ale stanowi dość prosty, solidny zarobek. Filmy nie potrzebują dużego budżetu (ten zwykle jest stały i stanowi około 14 milionów), nie grają w nich znani aktorzy, a za reżyserię odpowiadają twórcy bez żadnego, znaczącego dorobku. Co roku udaje się adaptować jedną książkę z serii i zmieścić ją w 100-minutowym filmie. Idąc tym modelem filmy powstają już od trzech lat, a w planach są kolejne części czy nawet prequel.
Niestety taśmowość cyklu dobrze widać we wszystkich filmach serii od After 2 aż do premierującego właśnie After 4. Historia skupia się na relacji Tessy i Hardina, a ta już od długiego czasu nie uległa żadnej zmianie. Bohaterowie kłócą się o coś, potem godzą, by następnie Hardin znowu zrobił coś toksycznego, kończąc związek. Nie przeszkadza to w tym, żeby w finale bohaterowie znowu się zeszli, a film przeważnie kończy się jakimś cliffhangerem. Tak wyglądało After 2, After. Ocal mnie (trzecia część cyklu), a teraz After 4. Bez siebie nie przetrwamy. Problem najnowszej produkcji polega jednak na tym, że w przeciwieństwie do poprzedniczek jest niezwykle ckliwa, jeszcze nudniejsza i nawet nie próbuje niczym zaangażować.
Tessa i Hardin przeżywają swoje tragedie, ich relacja nie idzie w żadnym kierunku, a kolejne sceny ze smutnym pianinem w tle są koszmarnie męczące. Dopiero w trzecim akcie pojawia się jakiekolwiek przełamanie tej rutyny w postaci zmiany czasu i miejsca akcji. Jednak nawet to nie sprawia, że protagoniści jakkolwiek dojrzewają, a ich relacja nadal stoi w miejscu. Przy trzech poprzednich filmach można było jeszcze choć trochę zastanawiać się, czy fabuła zaskoczy czymś widza. Idiotyczne twisty (na przykład to, że w After 2 losowy bezdomny z pierwszej sceny okazał się finalnie ojcem Tessy) miały swój urok. Zachowania bohaterów były na tyle irracjonalne i dziecinne, że nieintencjonalnie mogły być zabawne. Czwarta część serii nie ma już nawet tego. Jest okropnie wyprana z życia, przewidywalna i nijak nie próbuje zmienić status quo historii.
After 4. Bez siebie nie przetrwamy dobitnie pokazuje, że formuła już się wyczerpała. Castille Landon, która jest reżyserką od trzeciej części serii i prawdopodobnie zostanie z nią już do końca, ma jeszcze mniej stylu niż reżyserzy pierwszej i drugiej części. Podkreśla to jeszcze mocniej, że kolejne filmy spod szyldu After to już taśmowo kręcone produkty, nieodróżniające się od siebie niczym. Dialogi są zupełnie niewiarygodne, sceny seksu wyglądają jak z generatora, są niezręczne i nakręcone w nijaki sposób. Wszystkie sceny kłótni, czy wybuchy agresji Hardina są nakręcone w taki sam, nudny sposób. Większość sekwencji czy wątków nie wnosi nic do fabuły i jest w filmie tylko po to, by ten trwał 100 minut, podczas gdy realnej fabuły wystarcza mu co najwyżej na 30. After 4 to film z generatora, ze scenariuszem napisanym w Excelu i reżyserką, która nie ma ani jednego, oryginalnego pomysłu.
W ostatnich latach romanse o zabarwieniu erotycznym zbierają publikę i, nawet jeśli nie ocenia się ich pozytywnie, głośno się o nich mówi. Z pewnością dużym czynnikiem, który na to wpływa, jest sukces Pięćdziesięciu twarzy Greya. Było już kilka prób powtórzenia tego sukcesu z powszechnie wyśmiewanym na całym świecie, polskim cyklem 365 dni na czele. After sprawdza się biznesowo jako wersja Greya dla młodszych odbiorców, gdzie na pierwszy plan wychodzi toksyczna relacja między bohaterami, a nie sceny wyuzdanego seksu.
Może seria zostałaby odebrana lepiej, gdyby nie była tak koszmarnie rozwleczona, ale ten zarzut należy raczej kierować do autorki książkowego pierwowzoru – Anny Todd. Głównym problemem filmów z serii jest natomiast to, że są okropnie nijakie. Niestety apogeum tej nijakości możemy oglądać obecnie w kinach. After 4. Bez siebie nie przetrwamy to najgorsza i najnudniejsza część cyklu. Bohaterowie dalej są infantylni, romantyczne sceny dalej żenują, a fabułę dalej wypchano pustymi, zbędnymi sekwencjami. Niby to, co zwykle, ale czwarta część jakimś cudem jeszcze bardziej wyprano z emocji, a przy tym jest ona niemiłosiernie męcząca.
Piąta część After jest już gotowa i zobaczymy ją w kinach za rok, zapewne po raz kolejny na przełomie sierpnia i września, a to nie koniec, bo czeka nas jeszcze prequel – Before. Jednak już teraz, w jednej ze scen w After 4, główny bohater – Hardin – podsumował cały cykl zaskakująco trafnie – „Kręcimy się w kółko, a ty nie chcesz odpuścić”.