Ostatnimi czasy do łask widzów i twórców filmowych wracają lalki. Była już uwielbiana przez widownię Annabelle, a w poprzednim roku Guillermo del Toro zachwycił świat swoją interpretacją baśni o Pinokiu zrealizowaną metodą poklatkową. W tym roku czeka na nas natomiast Barbie w reżyserii Grety Gerwig, a nawet kolejna ekranizacja klasycznej już Akademii Pana Kleksa, gdzie jedną z najbardziej istotnych postaci jest właśnie lalka. Jest także M3GAN, produkcja studia Blumhouse specjalizującego się w niskobudżetowym kinie grozy. Mimo, że hype na nową wersję Barbie z Margot Robbie w roli głównej jest ogromny, to po seansie M3GAN jestem prawie pewny, że seans najlepszego filmu tego roku z lalką w roli głównej mam już za sobą.
M3GAN to fabularnie naprawdę prosta historia. Rodzice małej Cady giną w wypadku, a dziewczynka trafia pod opiekę swojej cioci – Gemmy, która zajmuje się projektowaniem „inteligentnych zabawek” podbijających rynek oraz, co ważniejsze, serca dzieci. Tragiczna i traumatyczna sytuacja siostrzenicy rodzi w głowie Gemmy pomysł skonstruowania człekokształtnej lalki, by ta zajmowała się małą Cady. Lalka w pewnym momencie zaczyna wykształcać świadomość. Reszta niech zostanie okryta osłoną milczenia. Mimo, że na papierze może to nie brzmieć zbyt interesująco, nie możemy zapominać, że to produkcja Blumhouse osadzona w konwencji absurdalnego, Z-klasowego slashera podlanego hektolitrami komedii. I to właśnie forma i samoświadomość zachwycają w M3GAN. Film od pierwszej sceny jasno komunikuje, czym jest i nie kryje się ze swoją „śmieciowością”. To po prostu kino gatunkowe najwyższej próby, mające zapewnić niczym nieskrępowaną rozrywkę, przebijaną salwami śmiechu. W tej roli M3GAN wypada znakomicie. Żarty trafiają praktycznie za każdym razem i celnie punktują kulturę korporacji technologicznych, które opanowują świat. Znajdziemy tu też kilka naprawdę przezabawnych, choć miejscami dalece niepoprawnych, żartów, na których cała sala wyła ze śmiechu.
Co więcej, w M3GAN czuć miłość, zarówno do kina, jak i ogólnie popkultury. Pomijając już ewidentne nawiązanie do laleczki Chucky, znajdziemy w filmie reinterpretację jednej ze scen Lśnienia Kubricka, Martwego zła 2 Raimiego, a nawet do Stalowych gigantów. Scena, w której piosenka Davida Guetty i Sii, Titanium, jest aranżowana jako kołysanka dla małej dziewczynki, zapisze się wielkimi literami w kanonie kina. Na Boga, tutaj znalazł się nawet żart z Michaela Jacksona! Kiedy już przebrniemy przez wszystkie te żarty, horrorowe klisze i nawiązania, to w swojej piątej gęstości film niesie za sobą również mało odkrywczy, acz trafny komentarz społeczny dotyczący przebodźcowania dzieci przez technologię, traumy dziecka po śmierci rodziców, pogoni za karierą za wszelką cenę, czy niebezpieczeństw związanych ze stworzeniem sztucznej inteligencji, które co prawda dla nas ciągle pozostają jeszcze w sferze science fiction, ale w tej chwili już raczej bliżej członu science niż fiction.
Tempo filmu jest naprawdę świetne i ani przez sekundę nie ma miejsca na nudę. Wizualnie M3GAN może nie oferuje fajerwerków, ale to naprawdę poprawnie zrealizowany film, na który patrzy się bez bólu. Natomiast to, co robi wrażenie, to tytułowa M3GAN, która technicznie jest zrealizowana dzięki prawdziwej aktorce podmienianej na animatroniczną kukiełkę, co z jednej strony daje naprawdę realistyczny obraz uczłowieczonej, inteligentnej lalki, a z drugiej zaczyna wchodzić w wymuszoną dolinę niesamowitości, podbijając dzięki temu atmosferę niepokoju. Sceny morderstw są zrealizowane bardzo sprawnie i satysfakcjonująco. Przywodzą na myśl Malignant z ciut mniejszą dozą kreatywności. Aktorsko też jest naprawdę dobrze! Szczególnie na tym polu wybija się wcielająca się w Gemmę Allison Williams, którą możemy kojarzyć ze świetnej roli w Get Out! Jordana Peele’a. Violet McGraw odgrywająca małą Cady też poradziła sobie całkiem nieźle. Miejscami co prawda wpadała w śmieszność, ale to sceny na tyle nieliczne, że wspominam o tym tylko i wyłącznie z dziennikarskiego obowiązku.
M3GAN to świetna rozrywka, która w każdej swojej sekundzie zachwyca swą kiczowatością i Z-klasowością. To film, który albo pokochacie zanurzając się w konwencji, albo wyjdziecie z seansu po pierwszych 20 minutach, który ze świadomością tego, co się właściwie ogląda, daje porównywalną ilość nieskrępowanej rozrywki, co Malignant. Szczerze wierzę, że w pewnych kręgach M3GAN zapisze się złotymi literami jako film kultowy, zupełnie jak niegdyś Laleczka Chucky.
9/10