Wyssać sok z żuka – recenzja filmu „Beetlejuice Beetlejuice”

Stanisław Sobczyk07 września 2024 18:00
Wyssać sok z żuka – recenzja filmu „Beetlejuice Beetlejuice”

Z karierą Tima Burtona nie jest najlepiej i to już od wielu lat. Reżyser, kiedyś uważany za wizjonera i jednego z najkreatywniejszych twórców w branży, obecnie stał się synonimem przeciętności i nijakości. W ostatnich latach co najwyżej pojedyncze projekty Burtona można było uznać za udane, podczas gdy większość okazywała się kompletnie bezpłciowa, czego najlepszym przykładem może być jego ostatni film, nakręcony dla Disneya aktorski remake Dumbo. Nawet netfliksowy serial Wednesday, mimo zdobycia ogromnej popularności, spotkał się z mieszanym przyjęciem krytyków. Po tej przykrej serii porażek Burton postanowił wrócić do jednego ze swoich największych dzieł, Soku z żuka, i nakręcić jego sequel po 36 latach. Beetlejuice Beetlejuice niedawno zadebiutował, otwierając tegoroczny festiwal w Wenecji. Czy to przedsięwzięcie w ogóle miało rację bytu?

Kiedy Charles Deetz umiera, cała rodzina zjeżdża się do Winter River na pogrzeb. Lydia przeżywa ciężkie chwile, próbując poprawić swój kontakt z nastoletnią córką, Astrid, równocześnie będąc prześladowaną przez widmo z przeszłości. Rodzinne spotkanie przerodzi się w prawdziwy koszmar, kiedy ktoś otworzy drzwi do zaświatów, a do gry wkroczy podstępny demon, Betelgeuse.

Chyba podstawowym pytaniem, jaki każdy zadawał sobie po ogłoszeniu Beetlejuice Beetlejuice było „po co?”. Sok z żuka powstał już wiele lat temu, zyskał status kultowego i do dziś zupełnie się nie zestarzał. Nigdy nie potrzebował kontynuacji. Może gdyby takowa powstała jeszcze w latach 80. czy 90. miałaby jakąś rację bytu, ale teraz, po 36 latach, nikt o nią nie prosił. Drugi Beetlejuice wygląda więc tylko jak kolejna, desperacka próba zarobienia na marce, którą ludzie lubią. Oczywiście zdarzają się przypadki udanych legacy sequeli, natomiast nowy film Burtona do takowych nie należy.

fot. Beetlejuice Beetlejuice, reż. Tim Burton, dystrybucja Warner Bros.

Głównym problemem Beetlejuice Beetlejuice jest scenariusz. Czasem oglądając film można mieć wrażenie, że Tim Burton się stara i chciałby wykrzesać z siebie jakąś kreatywność, ale skrzydła podcina mu historia. Scenarzyści nie mieli na kontynuację Soku z żuka żadnego pomysłu. Tak naprawdę cały film wygląda jak zbiór różnych, dziwnych konceptów, z których żaden nie jest odpowiednio rozwinięty i żaden nie tworzy podstawy dla kontynuacji historii z 1988. Weźmy choćby temat traumy Lydii, którą ta przeżywa w związku z przeżyciami z Betelgeuse’em. Zostaje nam to zarysowane w pierwszym akcie, potem jest stopniowo rozwijane, ale w pewnym momencie wyparowuje. Lydia niczego się nie uczy, w żaden sposób nie przepracowuje swojej traumy. Tak wygląda w zasadzie większość wątków w filmie. Konsekwentnie budowana przez półtorej godziny historia bohaterki Moniki Bellucci zostaje rozstrzygnięta minutową sceną, drugi antagonista po prostu znika pod koniec drugiego aktu. Tego typu niekonsekwencji jest mnóstwo. Twórcy zachowują się jakby nie wiedzieli, o czym w zasadzie ma opowiadać ich film. W pewnym momencie Beetlejuice Beetlejuice to w zasadzie chaotyczny zbiór skeczy, w którym ginie jakakolwiek oś fabularna. Niech o niekompetencji scenarzystów świadczy to, że w pierwszej połowie filmu nie dzieje się właściwie nic, podczas gdy w drugiej dzieje się wszystko i na żaden wątek nie ma czasu. Chaotyczna, sklejana na ślinę fabuła, żerowanie na nostalgii, próba wpisania się w panujące obecnie trendy i wizualne lenistwo. To wszystko sprawia, że Beetlejuice Beetlejuice wygląda jak produkt Netfliksa. Filmowi bliżej niż do oryginału jest do reżyserowanych przez Burtona odcinków Wednesday.

Narzekać można na wiele, przede wszystkim w kwestii scenariusza, natomiast trzeba przyznać, że w Burtonie tli się jeszcze resztka dawnej kreatywności. Widać, że reżyser chce się bawić materiałem, nadal jest w nim zamiłowanie do gotyckich horrorów, ekspresjonizmu i kiczu. Jasne, to wszystko to już bardziej skomercjalizowana, nudniejsza wersja tego, co Burton miał do zaoferowania kiedyś, ale dalej dostarcza sporo frajdy. Twórca kiepsko radzi sobie z prowadzeniem historii, natomiast kiedy akcja wreszcie przenosi się do świata umarłych, może choć trochę pobawić się horrorową konwencją. Jest tu kilka naprawdę udanych makabrycznych scen, jest pomysłowe gore i przeszarżowany Michael Keaton, za którego występ widzowie pokochali oryginał. Na szereg żenujących żartów, przypada trochę kreatywnego, czarnego humoru. Idealnie oczywiście nie jest, ale jestem pewien, że gdyby Beetlejuice Beetlejuice kręcił jakiś inny reżyser, film wypadłby jeszcze gorzej.

Twórcom udało się zebrać imponującą obsadę. Nie dość, że do Beetlejuice Beetlejuice powróciły gwiazdy jedynki, to w nowych rolach pojawił się szereg nowych, nie mniej znanych aktorów. Najjaśniejszym, punktem po raz kolejny okazuje się Michael Keaton. Aktor może nie wnosi do dawnej roli nic nowego, ale po raz kolejny daje świetny występ. To jego charyzma niesie wiele komediowych scen. Z innych udanych występów należy wspomnieć o Willemie Dafoe, który zdaje się świetnie bawić w roli przerysowanego detektywa. To on jest też źródłem najlepszych żartów w filmie. Jeśli chodzi o resztę jest trochę gorzej. Winona Ryder przez cały film gra jedną twarzą, scenariusz nie pozwala jej na szczególne ekspresje, więc Lydia nie robi w filmie nic ciekawego. Wcielająca się w jej córkę Jenna Ortega jest niewiele lepsza. Aktorka gra tę samą rolę co zawsze – zbuntowaną nastolatkę nielubiącą swojej rodziny. Nie jest może bardzo zła, ale jej Astrid to tylko kolejna odsłona Wednesday Addams. Jeśli chodzi o rodzinę Deetzów, powraca także Catherine O’Hara w najmniej śmiesznej i najbardziej irytującej roli w drugim Soku z żuka. Resztę obsady w zasadzie ciężko oceniać. Monica Bellucci na przykład nie ma ani jednej sceny, w której rzeczywiście ma coś do zagrania. Przez cały czas tylko chodzi i beznamiętnie wysysa dusze kolejnym duchom.

fot. Beetlejuice Beetlejuice, reż. Tim Burton, dystrybucja Warner Bros.

W swoich najlepszych czasach Burton kręcił filmy, które zachwycały stroną wizualną. Oryginalny Sok z żuka do dziś imponuje kreatywnością i wykorzystaniem efektów praktycznych. Podobnie sprawa ma się z wieloma innymi filmami twórcy nakręconymi w latach 80. i 90. Beetlejuice Beetlejuice oczywiście nie dorasta do tego poziomu, natomiast trzeba mu też oddać, że nie jest też tak brzydki jak choćby Dumbo. Wszystko jest tu dziwnie płaskie, nie ma już zabawy z przestrzenią, która działała w jedynce, a sceny osadzone w naszym świecie są kręcone po prostu nijako i widać w nich kompletne lenistwo. Równocześnie, kiedy już przenosimy się do krainy zmarłych, zdarza się kilka ładnych sekwencji. Wizualny, makabryczny slapstick jest zrealizowany dobrze, CGI nie kole w oczy, a gore nieraz prezentuje się świetnie. To wszystko stanowi miłą odmianę po wypchanych paskudnymi efektami komputerowymi Dumbo i Wednesday.

Beetlejuice Beetlejuice to sequel, którego nikt nie potrzebował. Oryginalny Sok z żuka wcale się nie zestarzał, do dziś świetnie ogląda się go na wielkim ekranie i stanowi on pełną, domkniętą historię. Kontynuacja nie wnosi do jedynki nic, nie rozwija bohaterów, nie rozbudowuje świata. To tylko żerowanie na nostalgii i próba wyssania soku z klasyka. Seans nie jest może bolesny (przynajmniej po przetrwaniu nudnej pierwszej połowy), ale po wyjściu z sali kinowej w głowie nie zostaje nic. Tak naprawdę jedynym udanym elementem są niektóre ze scen w krainie umarłych, na które przynajmniej był jakiś pomysł. W tych momentach można przynajmniej przypomnieć sobie czasy, w których Tim Burton był kreatywnym wizjonerem, a nie podstarzałym wyrobnikiem, odcinającym kupony od dawnych sukcesów.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to