Kaligula: Ultimate Cut, reż. Tinto Brass
Kompletnie chaotyczny, nie wie, czy chce być portretem psychologicznym, czarną komedią czy przerysowaną pornografią. Film ma sporo udanych scen, ale niestety równie dużo tych pretensjonalnych, dziwnych, a natłok wątków czyni seans naprawdę męczącym doświadczeniem. Najlepiej w tym wszystkim wypada Malcolm McDowell, który jest kiczowaty, samoświadomy i świetnie bawi się w roli nieobliczalnego szaleńca.
Tiger Stripes, reż. Amanda Nell Eu
Niestety 3/4 filmu to typowa, sztampowa historia coming of age opowiedziana monotonnie i nudno. Jedyne, co wyróżnia ten film, to miejsce akcji, jakim jest malezyjska wioska. Potem jednak film uderza w bardziej horrorowe tropy, budząc skojarzenia ze wczesną twórczością Julio Ducournau zmieszanej z kampowością niskobudżetowych Z-klasowców i bardzo żałuję, że było tych elementów tak mało. Widać tu potencjał, niestety w dużej mierze zmarnowany.
Monster, reż. Hirokazu Koreeda
Mocny kandydat do wygrania Złotej Palmy. Dojrzały, świetnie poprowadzony i cudownie napisany, a przy tym zaangażowany społecznie i chwytający za serducho. Absolutnie kocham trójliniową narrację na wzór Rashomona. Wizualnie świetny. Potrzebowałem tego filmu.
Let Me Go, reż. Maxime Rappaz
Całkiem urocza i prosta, ale świetnie napisana historia o tym, że na miłość nigdy nie jest za późno i mimo, że życie bywa ciężkie, to może być też piękne. A wszystko to w towarzystwie malowniczych Alp. Trochę comfort movie i naprawdę spore zaskoczenie.
Homecoming, reż. Catherine Corsini
Pani Corsini nie zna słowa subtelność. Zna tylko ogromny młotek, którym wbija widzowi do głowy największe truizmy dotyczące relacji rodzinnych, klasizmu, rasizmu, homofobii. Napisane koszmarnie, a nakręcone jeszcze gorzej. Trzeci akt trwa jakieś 20 godzin i kończy się 30 razy. Co taki film robi w konkursie głównym?