The Zone of Interest to teatralny spektakl portretujący piekło Holocaustu z wyjątkową wrażliwością, opierając się na ludzkim aspekcie oprawców, którym w każdej sekundzie życia towarzyszy krzyk przemocy, bezsilności i cierpienia ofiar Zagłady.
Formalne arcydzieło ze zdjęciami Łukasza Żala, w którym poszczególne sekwencje wbijają w fotel i zachwycają warstwą realizacyjną oraz inscenizacyjnym kunsztem. Mam lekki problem moralny z samym trzonem narracji, bo miejscami film romantyzuje, podbijając ostatnio popularną w Niemczech narrację, więc pod tym kątem film na pewno będzie dzielił i elektryzował. Bardzo mocny seans i bez wątpienia jeden z najważniejszych filmów tego festiwalu.
Nowy Indiana Jones to narracyjna umieralnia składająca się głównie z topornej ekspozycji i sztywno napisanych dialogów. Jeśli nie byliście fanem kosmitów w Kryształowej Czaszce, to ostatnie 30 minut nowego filmu sprawi, że całkowicie się odbijecie.
Harrison Ford wypada fatalnie, Waller-Bridge jest jeszcze gorsza, a nawet Mikkelsen nie ratuje tutaj aktorskiego poziomu, bo gra najgorzej napisanego villaina w historii serii, bez charakteru, tożsamości czy jakichś motywacji.
Wizualnie film prezentuje się paskudnie. Tła wyglądają sztucznie, a CGI odmłodzenia Forda to zupełnie nowy rodzaj doliny niesamowitości. Sceny akcji są koszmarnie zmontowane i pocięte, niedające żadnej satysfakcji z oglądania. Finał także nie powala na nogi na tle technicznym.
Najgorszy w serii. Pusta i nudna wydmuszka stanowiąca jedynie odbębnienie kontraktu podpisanego przed laty oraz w mojej opinii – niesatysfakcjonującego pożegnania Forda z biczem i kapeluszem.
Homo-medytacja o miłości do przyrody, samego siebie i bliźniego. Widać inspiracje Apichatpongiem, ale koniec końców o filmie prawdopodobnie szybko zapomnę.
Zaskakująco czysty formalnie dokument, w którym twórca naprawdę przybiera pozycję obserwatora, który nie ingeruje w obraz. Gratka dla fanów kina niefikcjonalnego i chińskiej rzeczywistości, ale chyba tylko dla nich.
Pierwsze pół godziny to klimatyczny, ładnie nakręcony western. Cała reszta filmu jest nieoglądalna, pretensjonalna i niesamowicie męcząca. Za długimi sekwencjami nie idzie żadne przesłanie, z każdą kolejną minutą Eureka staje się coraz bardziej bolesna i nawet sceny, które na papierze wydają się być ciekawe, na ekranie są maksymalnie przeciągnięte i nudne.
Świetnie napisany, oparty na bardzo długich, wciągających scenach i fantastycznych dialogach. Nuri Bilge Ceylan stara się nie udzielać prostych odpowiedzi, główny bohater jego produkcji jest wielowymiarowy i bardzo niejednoznaczny, wymyka się prostym ocenom oraz interpretacjom. Film jest też odważny, w pewnych momentach dość eksperymentalny, chociaż trzeba przyznać, że reżyser momentami gubi się w zalewie wątków.