Mogło się wydawać, że Marco Bellocchio, reżyser bardzo udanego filmu, jakim byli Zdrajcy, poradzi sobie idealnie z epicką, XIX-wieczną intrygą religijną. Niestety jego nowy film jest po prostu okropnie nudny, pompatyczny i pełen dziwnych pretensjonalnych zabiegów. Zdarzają się dobre sceny, realizacyjnie ciężko się do czegoś przyczepić, ale w samej historii tkwił potencjał na dużo głębszą, bardziej angażującą opowieść.
Momentami naprawdę uroczy, w dużym stopniu oparty na klimacie i świetnych zdjęciach. Natomiast fabularnie Wes Anderson nie oferuje zupełnie nic ciekawego, jego film to pusty, nudny przerost formy nad treścią. Nawet aktorsko Asteroid City nie oferuje nic nadzwyczajnego, wszystkie występy są niezłe, ale nikt nie ma wystarczająco dużo czasu ekranowego, by wykreować postać zapadającą w pamięć.
Stanisław
Boże, ale to było cudowne przeżycie! Reżyser Baloji Tshiani zabiera nas w podróż do Afryki, aby wraz z głównym bohaterem powrócić do jego rodzinnego domu i przedstawić rodzinie swoją białą dziewczynę. To piękna opowieść o różnicach kulturowych i akceptacji samego siebie. Tshiani obnaża iluzoryczność tradycjonalizmu, bierze na tapet klątwy pochodzenia, a wszystko to podane w folk-horrorowym sosie afrykańskich wierzeń i rytuałów.
Piekło kolonializmu ubrane w szaty surowego, bezkompromisowego i brutalnego westernu hołdującego klasykom gatunku. Film ciężki, mocny i przerażający. Cudownie stylizowane zdjęcia świetnie uzupełniają warstwę fabularną. Ennio Morricone byłby dumny z tego, jak skomponowana została tutaj filmowa muzyka. Pomniejsze dłużyzny zostają wynagrodzone w postaci tak doskonałego finału.
Paweł
Takeshi Kitano bawi się klasycznymi schematami kina samurajskiego, kwestionując etos i honor wojowników. Kubi to świetna, krwawa rozrywka z dobrym humorem i kiczowatymi scenami akcji. Natomiast film nie jest niczym więcej niż zabawą formą, a fabularnie jest kompletnie chaotyczny, ma zdecydowanie za dużo wątków.
Stanisław