Miękki autoportret – recenzja filmu „Daaaaaali!”

Stanisław Sobczyk11 września 2023 16:00
Miękki autoportret – recenzja filmu „Daaaaaali!”

Quentin Dupieux jest jednym z najwyrazistszych i najbardziej aktywnych, festiwalowych reżyserów. Francuz co roku prezentuje kolejne filmy na najważniejszych, europejskich wydarzeniach, w zasadzie zawsze w sekcjach pozakonkursowych. Po raz pierwszy uwagę miłośników kina klasy B zwrócił w 2010, kiedy pokazał światu Morderczą oponę – przewrotną, absurdalną komedię, która do dziś pozostaje jego najpopularniejszym filmem. Polska publika zakochała się w twórczości Dupieux w 2019, gdy Deerskin okazało się jednym z najbardziej uwielbianych filmów festiwalu Nowe Horyzonty. Od tego czasu francuski reżyser pokazuje nowe produkcje bez przerwy. W 2020 było to Mandibules, w 2022 Niewiarygodne, ale prawdziwe (Berlinale) oraz Smoking Causes Coughing (Cannes), a w 2023 Yannick (Locarno), który dopiero miesiąc temu trafił do francuskich kin. Równocześnie cały czas było wiadomo, że kolejnym projektem Dupieux ma być Daaaaaali!, opowiadający o słynnym artyście, Salvadorze Dalím. Kiedy film nie pojawił się w programie tegorocznego festiwalu w Cannes, wszyscy uznali, że na jego premierę trzeba będzie poczekać do 2024. Dupieux po raz kolejny zaskoczył jednak widownię i film zadebiutował w sekcji pozakonkursowej festiwalu w Wenecji. Okazało się, że Daaaaaali! to nie tylko kolejny udany projekt reżysera, ale i jedna z najlepszych rzeczy, jaką nakręcił w życiu.

Młoda francuska dziennikarka dostaje zadanie przeprowadzenia wywiadu ze słynnym malarzem, Salvadorem Dalím. Misja okazuje się zaskakująco trudno, bo artysta bez przerwy zmienia zdanie, a jedynym sposobem na ujęcie jego skomplikowanej osobowości wydaje się być nakręcenie filmu.

„Aby napisać i wyreżyserować ten hołd, połączyłem się z kosmiczną świadomością Salvadora Dalego i pozwoliłem się prowadzić z zamkniętymi oczami” – tak o swoim najnowszym filmie mówi Quentin Dupieux. Chociaż z pozoru ta wypowiedź może się wydawać absolutnym szaleństwem, po seansie Daaaaaali! ma całkiem sporo sensu. Film w znacznym stopniu sam w sobie jest żartem z koncepcji nakręcenia filmu o Dalím. Reżyser robi wszystko, co tylko się da, żeby jego dzieło było jak najdalej od klasycznej biografii. Zamiast tego woli oddać dziwność i ekscentryczność malarza. Daaaaaali! ma nam pozwolić wejść do umysłu głównego bohatera. Jest filmem, który rzeczywiście mógłby powstać w głowie Dalego i z którego mógłby być całkiem zadowolony.

Dupieux bawi się z widzem od samego początku, regularnie igrając z jego oczekiwaniami. Korzysta z dość powszechnego w biografiach schematu, w którym wielką osobistość mamy poznać przyjmując perspektywę osoby, która przeprowadza z nią wywiad. Każdy z nas widział już podobny zamysł: czy to w Moim tygodniu z Marilyn, Cóż za piękny dzień czy nawet Dalílandzie, innym, dużo mniej udanym biopicu Salvadora Dalego. Dupieux bardzo szybko odwraca tę kliszę o 180 stopni. Okazuje się, że ciężko jest przeprowadzić rozmowę z malarzem. Ten bez przerwy zmienia swoje warunki, obrażony opuszcza studio, przez co szybko krótka, pisemna rozmowa przekształca się w długi film. Reżyser regularnie śmieje się ze wszystkich podstawowych założeń biografii. W postać malarza w filmie wciela się kilku różnych aktorów, którzy zmieniają się bez żadnego wytłumaczenia. Nie da się określić, kiedy i gdzie konkretnie rozgrywa się akcja. To, co z początku przypominało próbę portretu artysty, z kolejnymi upływającymi minutami traci jakikolwiek sens i wpada w spiralę absurdu.

fot. Daaaaaali, reż. Quentin Dupieux

To wszystko, pomimo bycia jednym, wielkim żartem z gatunku, ma jednak zaskakująco dużo sensu. W końcu najlepszy film o Dalím to taki, który będzie równie surrealistyczny co jego obrazy. W Daaaaaalim! obserwujemy różne osobowości artysty, które bez przerwy na siebie wpadają, co jest dość jasnym odwołaniem do problemów psychicznych Salvadora. Malarz zdaje się nie żyć w linearnej rzeczywistości. Chociaż film portretuje go jako człowieka o gigantycznym mniemaniem o sobie, nie ma w tym żadnej pogardy, a jedynie miłość do mistrza. To wszystko utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Quentin Dupieux, reżyser dziwny, kręcący produkcje sprzeciwiające się wszystkim zasadom kinematografii, jest jedyną osobą, która może zrozumieć Salvadora Dalego i nakręcić o nim film.

Jednak nawet pomijając ten metatekstualny aspekt historii, Daaaaaali! to po prostu kolejna niezwykle zabawna komedia Dupieux. Pełna absurdalnego humoru, dziwnych pomysłów, które zdają się nijak do siebie nie pasować. Uwielbiam to, jak żarty powracają w najmniej oczekiwanych momentach, w finale dostając niespodziewaną puentę. Już pierwszy dowcip, związany z hotelowym korytarzem, to jedna z najzabawniejszych rzeczy, jakie widziałem w tym roku w kinie. Oczywiście humor nie trafi do wszystkich widzów, ale ci, którym podobały się już poprzednie filmy Dupieux, powinni być zachwyceni.

Warto docenić również aktorów. Chociaż w postać malarza wcieliło się ich kilku, każdy w różnym wieku, największa rola przypadła Jonathanowi Cohenowi. Wypadł on rewelacyjnie, idealnie portretując dziwność i wyrazistość artysty. Jest wyniosły, a wszystko traktuje ze śmiertelną powagą. Aktor sporą część roli opiera również na intonacji. Jego przerysowany akcent i powolne wymawianie słów same w sobie często doprowadzały publikę w Wenecji do salw śmiechu.

Daaaaaali! to przede wszystkim rewelacyjna rozrywka. Wszyscy fani reżysera powinni być usatysfakcjonowani jakościowym humorem, absurdalnymi pomysłami i oniryczną stylistyką. Każdy, kto docenił Deerskin czy Mandibules, musi wybrać się do kina, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja. Przy tym Daaaaaali!, poza byciem kolejną udaną komedią w dorobku Dupieux, jest też nieoczywistym, szalonym hołdem dla jednego z najbardziej wyrazistych artystów XX wieku. Reżyser doskonale pojmuje urok prac malarza i potrafi przenieść go na ekran. Kręci film, który jest czymś więcej niż laurką dla mistrza. Po tak szalonym, surrealistycznym portrecie Dalego, wszystkie klasyczne biografie wydają się przeżytkiem.