Nagrodzony w Kopenhadze oraz na Krakowskim Festiwalu Filmowym film Agnieszki Zwiefki to ambitne i odważne zmierzenie się z tematem kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. W Drzewa milczą reżyserka niemniej uznanej Viki! stanęła przed trudnym wyzwaniem – musiała podejść do tematu nie tylko rzetelnie oraz z należytą, daleką od obu stron publicystycznego przekazu wrażliwością, ale również artystycznie zmierzyć się z sukcesem Agnieszki Holland. Choć Zwiefce szlachetnych intencji nie brakuje, tak dobre serce zdało się przyćmić warsztat dobrego filmowca.
Drzewa milczą to opowieść o Runie – szesnastoletniej Kurdyjce, która wraz z rodziną uciekła z Iraku przed atakami ISIS. Po śmierci matki na polsko-białoruskiej granicy, wraz z ojcem i czwórką młodszych braci trafia do tymczasowego ośrodka dla uchodźców. Humanitarne zwrócenie uwagi na losy jednej rodziny stało się dla Zwiefki misją szlachetną, której trzymała się od początku do końca. Takie podejście spotkało się oczywiście z festiwalowym uznaniem i docenieniem. Sam film sporo na tym traci – to kameralne zaprezentowanie oczywistych i nieco banalnych wniosków. Zwiefka zabiera ważny głos. Niestety tym razem dobiera niezbyt piękne słowa.
Spoglądając wstecz na Vikę! łatwo odnieść wrażenie, że Agnieszka Zwiefka to reżyserka, która w swojej pracy kieruje się głównie sercem. Cierpi na tym warsztat dokumentalisty, który po raz kolejny nie jest wyszukany, a nawet nie sprawia pozytywnego wrażenia. Przezroczysta i nieco niechlujna strona wizualna więzi film w publicystycznych kleszczach. Możliwości, jakie niesie za sobą język filmu, zostają praktycznie niewykorzystane.
Praktycznie, bo przynajmniej w teorii reżyserka podjęła formalną próbę. Animowane wstawki miały spełniać rolę uniezwyklenia, filmowej adaptacji rysunków głównej bohaterki. Chociaż technicznie wykonane są bardzo dobrze, a tematycznie nieźle wpisują się w opowiadaną historię, wszystko sprawia wrażenie kwiatka do kożucha. To kompozycyjne oderwanie od dość płynnie nakreślonej narracji.
To jednak nie tak, że Zwiefka nie potrafi zachwycić. Z nieoczekiwaną szczerością i wartą uznania rzetelnością czule portretuje marzenia ojca rodziny o pracy fryzjerskiej w Polsce i zarobieniu na utrzymanie rodziny, by później bezlitośnie sportretować jego nieporadność i brak umiejętności w trakcie rewelacyjnej sceny praktyk u barbera.
Niestety trudno uniknąć wrażenia, że jest to film z tezą. Mimo, że wynika ona z dobroci serca, a reżyserka sama zapewne powie, że „film pokazuje prawdę”, Drzewa milczą ewidentnie portretują mały wycinek całej – niezwykle skomplikowanej – historii jako pars pro toto migracyjnego kryzysu. Choć Zwiefka potrafi szczerze sportretować problemy uchodźców, jak we wspomnianej scenie praktyk fryzjerskich, całość poprowadzona jest niemal po sznurku. To bardzo przewidywalny film.
Drzewa milczą to film bez wyrazu. Mało charakterny język dokumentalistki sprawia, że trudno patrzeć na film inaczej, niż jak na miły reportaż. Zwiefka dochodzi do banalnych wniosków, po drodze wykorzystując niemniej banalne metafory. Chyba, że rzeczywiście ktoś uważa za błyskotliwe zauważenie, że 16-letnia Kurdyjka może być fanką Billie Eilish.