Przed Dzikim Zachodem – recenzja filmu „Eureka”

Filip Grzędowski07 sierpnia 2023 15:00
Przed Dzikim Zachodem – recenzja filmu „Eureka”

Eureka, pierwszy od prawie 10 lat film Lisandro Alonso (minimalisty, który festiwalowej publiczności kojarzy się przede wszystkim z Viggo Mortensenem szukającym córki między gorącymi źródłami), to w pewnym sensie kino drogi. Sęk w tym, że drogą jest oś czasu, a Alonso zabiera widza w magiczną podróż w głąb i wstecz Ameryki. To niezwykła hybryda slow cinema, czułego manifestu politycznego oraz filmowej magii. Gatunkowej i stylistycznej żonglerce towarzyszą szlachetne idee dotyczące przemocy wobec rdzennych ludów obu Ameryk. Niestety, całości towarzyszy kilka narracyjnych potknięć.

Eureka to prawie dwuipółgodzinna układanka dzieląca się na trzy części. Pierwsza to groteskowy i przestylizowany western z Viggo Mortensenem; druga sprawia wrażenie bardziej klasycznego filmu policyjnego, a trzecia to artystyczne odpięcie wrotek – oniryczna medytacja w południowoamerykańskim słońcu. Podróży w czasie (w obu kierunkach) towarzyszy wyprawa pomiędzy Ameryką Północną i Południową. Gatunkowa sieczka prowadzi do gorzkiej refleksji na temat częściowego wyniszczenia kultur rdzennej Ameryki. Być może jednak ważniejsza jest tutaj ulotność i przemijanie tamtych i tych czasów.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Alonso większy nacisk kładzie na drogę, niż na jej koniec. Być może sens tego filmu jeszcze się nie narodził, być może konieczne jest, aby nastały jeszcze inne czasy w historii obu Ameryk. To tylko wycinek czasu, element drogi i to właśnie wojaż jest tutaj najważniejsza. Metody pracy Lisandro Alonso, rozciągające się od improwizacji, obsadzaniu naturszczyków, skupieniu na naturze i długich ujęciach, zwracają się bardziej w kierunku filmowej immersji i wytworzeniu transu. Chodzi o odczucie, które jest jedynie podparte fabularnym i ideowym szkieletem.

Tak oszczędnie i subtelne opowiadanie historii jest niezwykle szlachetne. Transowość filmu Alonso to jego niepodważalna wartość. Eureka to znakomicie zrealizowane pole do medytacji: reżyser skutecznie podstawia odpowiednie poszlaki, by wytworzyć spektakl z pogranicza realizmu magicznego oraz kina kontemplacji. Jednocześnie przedstawione losy ludów Ameryki są na tyle konkretne, by nie zanudzić widza na śmierć i nie pozostawić go z pustką.

Eureka lisandro alonso
fot. Eureka, reż. Lisandro Alonso, dyst. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Pierwsza z przedstawionych historii to krótka, choć niezwykle gęsta groteskowa wariacja na temat kina Johna Forda. Western jest tutaj brutalnym żartem, jakby filtrem nałożonym na poprzedni film Alonso, wszak to Jauja z 2014 również była opowieścią, w której Viggo Mortensen (choć wtedy bez tak okazałego kapelusza) szuka zaginionej córki. Naturalnie zainscenizowane strzelaniny (to bardziej Irlandczyk niż W samo południe), czarnobiały filtr i romans z taśmą celuloidową to mocne wyznaczenie kontrastu między „współczesnym” amerykańskim Dzikim Zachodem a faktycznie dziką naturą otaczającą rdzenne ludy w ostatniej części filmu. Alonso sięga po nieoczywisty kontrast, przedstawia ewolucję, która zaszła za daleko. Ta przykrótka szydera na temat westernu to uroczy pstryczek w nos amerykanizacji. Karykaturalny obraz zostaje w mistrzowski sposób przerwany. To jedno z najlepszych montażowych przejść w tym roku w kinie!

Segment policyjny to z kolei dyskretna obserwacja kłopotów polityki postkolonialnej. Alonso rzeczywiście skupia się na opowiedzeniu historii policjantki i jej siostrzenicy, w tle pozostawia jednak wiele poszlak. Kiedy bohaterka zajmuje się swoimi problemami, to my jako widzowie musimy przyjąć rolę mundurowego. Ameryką trzęsie nieurodzaj, przestępstwa, alkoholizm – w filmowym świecie to jedynie poszlaki, które są marginalizowane. Ale czy taka ich rola? Czy możliwa jest jakaś reakcja?

Wreszcie ostatni, najbardziej spełniony artystycznie segment stanowi zmierzenie się z mistycyzmem rdzennej Ameryki. To najbardziej spokojna i najbardziej powolna część filmu. Gdzieś w tropikach skrywa się wiele zagadek, która przykuwają uwagę Alonso. I gdy już wydaje się, że czas na jej rozwiązanie, reżyser odważnie odwraca spojrzenie, skupiając się na innych elementach opowiadanej historii. Te liczne prowokacje i brak odpowiedzi na stawiane pytania przyjemnie współgrają z narzuconym tempem kontemplacji. Długie ujęcia zawsze wypełnia coś interesującego. Niewyjaśnione zjawiska mocno przykuwają wzrok, a od ostatnich kilkudziesięciu minut Eureki trudno się oderwać.

W tym wszystkim pojawia się ptak i nóż. Alonso jeden wie, czy taki ptak rzeczywiście istnieje. Zawieszony gdzieś między kukiełkowością, niedokończonym renderem lub po prostu będący bytem z innego wymiaru kolorowy ptak jest kokardką otaczającą to pudełko zagadek z rdzennej Ameryki. Nóż i ptak to nie tylko symbole przemocy i zagadkowej, mistycznej natury, ale przede wszystkim funkcjonalne względem historii przedmioty, których rola jest w filmie zaskakująca. Warto przeżyć to zaskoczenie na własnej skórze.

Eureka lisandro alonso
fot. Eureka, reż. Lisandro Alonso, dyst. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Tematem łączącym wszystkie historie, poza wspólnym „kawałkiem” zamieszkiwanej ziemi, jest przemoc. Alonso nie sili się jednak na pacyfistyczne frazesy. Wręcz przeciwnie, pozwala doświadczyć wszystkiego po trochu, rozstawia kolejne pułapki-zagadki, a to, kto jak w nie wpadnie, wydaje się już nieco mniej go obchodzić. Choć stawiający na naturę i historię przekaz jest silny, w żadnym momencie nie jest dobitny ani patetyczny, za co Alonso należy się duże uznanie.

Problemy produkcyjne, powstawanie filmu latami, zmiany producentów oraz części obsady doprowadziły jednak do pewnego chaosu. Film Alonso niestety nie jest zanurzeniem w gęstym transie. Bywają momenty, że ogląda się to po prostu ciężko. Nieco chaotyczne zmagania z naturszczykami nie pozwalają ogłosić w pełni sukcesu argentyńskiego reżysera. Eureka nie jest filmem wolnym od mniejszych potknięć. Nie są one jednak na tyle znaczące, by z seansu całkowicie rezygnować. To dobry sen, choć w nocy nastąpiło kilka niepożądanych przebudzeń.

Sposób opowiadania Lisandro Alonso czasem przypomina fabularne podróże Wernera Herzoga. Urodzony w Argentynie reżyser jest przy tym bardziej spokojny i powściągliwy. W obu przypadkach punktem wyjścia do refleksji nie jest jednak ludzka twarz, a natura – krajobraz. To kolejny poziom filmu Alonso: kolonialne podboje odbiły się przecież nie tylko na człowieku, ale również na naturze. Być może dlatego policjantce brakuje oazy spokoju, jaką znajdują bohaterowie ostatniego rozdziału.

Najnowszy film Lisandro Alonso to znakomita podróż po historii obu Ameryk. Immersyjne i transowe przeżycie jest jednocześnie na tyle konkretne, by nie zmęczyć i ostatecznie usatysfakcjonować. A kto się ostatecznie domyśli, o co w tym wszystkim chodzi i jak pogodzić te wszystkie oblicza Ameryki, niech głośno wykrzyknie „Eureka!”.

Po więcej naszych recenzji i tekstów z tegorocznej edycji festiwalu mBank Nowe Horyzonty, zapraszamy tutaj!

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to