Tegoroczny festiwal w Cannes otworzyła Kochanica króla – historia Ludwika XV i Jeanne du Barry, jego kochanki. Nie jest to jednak jedyna produkcja na festiwalu, która porusza temat królów, romansów i dworskich intryg. W konkursie głównym znalazło się miejsce dla Firebrand, nowej interpretacji historii Henryka VIII i jego ostatniej żony. Za reżyserię odpowiada Karim Aïnouz, którego Niewidoczne życie sióstr Gusmão zostało uznany w Cannes za najlepszy film sekcji Un Certain Regard w 2019 roku. Firebrand było bardzo wyczekiwane, szczególnie, że w rolach głównych mieliśmy zobaczyć Alicię Vikander i Jude’a Lawa. Niestety, projekt nie zebrał szczególnie pozytywnych recenzji i okazał się sporym zawodem.
Akcja filmu rozgrywa się w XVI-wiecznej Anglii za czasów panowania Tudorów. Podczas gdy Henryk VIII jest na wojnie, Katarzyna Parr, jego szósta żona, sprawuje władzę. Wspiera ona protestanckich rewolucjonistów i próbuje wprowadzić reformy w państwie. Sprawę komplikuje powrót króla, który jest ranny i bardziej agresywny niż zwykle. Mężczyzna zaczyna podejrzewać, że Katarzyna knuje za jego plecami.
Przez całe wieki rola kobiet w społeczeństwie była bagatelizowana. Ich funkcję sprowadzano do wypełniania powinności żony i matki. Nic więc dziwnego, że teraz powstaje wiele produkcji, które opowiadają o zapomnianych królowych, cesarzowych, które zostały przyćmione przez swoich mężów. Twórcy próbują zbadać ich psychikę i pokazać je jako silne, niezależne jednostki. Czasem te próby są bardziej udane (Maria Antonina, Jackie), a czasem niestety mniej (Spencer, W gorsecie). Właśnie do tego nurtu zaliczyć można Firebrand. Historia Anglii Tudorów przeważnie pokazywana była z perspektywy Henryka VIII. Wielokrotnie mogliśmy oglądać polityczne działania króla oraz jego życie z sześcioma różnymi kobietami. Karima Aïnouza nie interesuje ta część historii. Zamiast tego woli się skupić na Katarzynie. Zresztą sam Henryk VIII na ekranie pojawia się dopiero po kilkunastu minutach filmu i ewidentnie ma mniej czasu ekranowego niż jego partnerka. Firebrand nie skupia się tylko na suchych faktach. Czasami odbiega od prawdziwej historii, by pokazać to, co musiała przeżywać Katarzyna. Oglądamy jej ciągłe zmagania z niestabilnym (politycznie, jak i emocjonalnie) władcą. Jej jedyną szansą na to, by nie skończyć jak poprzedniczki, jest zajście w ciążę i urodzenie królowi syna.
Przy takim podejściu reżyserowi można zarzucić to, że zdaje się idealizować główną bohaterkę. Kiedy poznajemy Katarzynę Parr, wydaje się ona już ustanowioną, jasno określoną postacią. Jest moralnie dobra, dla dzieci króla z poprzednich związków jest jak prawdziwa matka i dba o poddanych. Wszystko to sprawia, że czasem jest ona raczej posągiem, uciśnioną świętą, a nie człowiekiem z krwi i kości. Zabrakło mi w Firebrand obyczajowych, spokojniejszych scen, które mogłyby pokazać królową w bardziej przyziemny, ludzki sposób. Natomiast trzeba przyznać, że Aïnouz w kilku momentach świetnie przedstawia to, jak Katarzyna musi sobie radzić w trudnym otoczeniu. W filmie pojawia się sporo scen, w których kobieta ukrywa swoje prawdziwe emocje i udaje jej się zmienić zdanie Henryka za pomocą sprytu oraz inteligencji.
Intryga w Firebrand jest ciekawa, ale przy tym poprowadzona średnio. Z początku śledzenie konfliktu między katolikami a protestantami może być wciągające, ale z czasem film zaczyna nudzić. Najlepiej widać to w trzecim akcie, który jest zdecydowanie za długi. Reżyser pokazuje pełen tajemnic i układów zamek królewski, w którym najmniej do powiedzenia ma sam król. Podobny efekt osiągnęła Maïwenn w swojej Kochanicy króla. Z tym, że u niej Wersal był przerysowany, pokazany często komediowo, pełen wielkich sali balowych oraz arystokratów w pięknych szatach. Tymczasem dwór władcy w Firebrand jest duszny, ciasny, pełen ciemnych przestrzeni. Reżyserowi udało się zbudować gęsty klimat i sprawić, że widz czuje się równie uwięziony, co główna bohaterka.
Najlepszymi scenami w Firebrand są te, które pokazują szaleństwo Henryka VIII i to, jak jego żona musi sobie z nim radzić. Już w Niewidocznym życiu sióstr Gusmão Aïnouz pokazał, że potrafi fantastycznie przedstawiać na ekranie ludzkie relacje, tragedie i intymne momenty. Nic więc dziwnego, że tak dobrze wychodzi mu portretowanie toksycznego związku. Król jest absolutnie nieobliczalny i widać to w każdej scenie, w której się pojawia. Nie panuje nad swoimi emocjami, jego zachowanie zmienia się w przeciągu sekund i bywa agresywny wobec swojej żony. Katarzyna musi radzić sobie z tym wszystkim, często manipulując władcą, by wydostać się z ciężkiej sytuacji. Powtarza, że jest tylko „głupią kobietką” i że niezwykle kocha swojego męża. Dopiero, kiedy Henryk nie daje jej żadnego wyboru, wyrzuca z siebie prawdziwe emocje. Firebrand sprawdza się jako psychologiczny thriller, w którym główna bohaterka musi uważać na wszystko, co robi przy swoim mężu. Mężu, który jest tak naprawdę tykającą bombą, mogącą wybuchnąć w każdej chwili.
Ten wątek nie wypadłby tak dobrze, gdyby nie świetne występy aktorskie. Alicia Vikander bywa w swojej roli zbyt krystalicznie dobra, ale radzi sobie świetnie w poważniejszych scenach. Dobrze oddaje tragedię Katarzyny Parr, równocześnie nie przedstawiając jej jako słabej czy bezsilnej (przynajmniej przez większość filmu). Jednak show kradnie Jude Law wcielający się w nieobliczalnego Henryka VIII. Aktorowi udało się w pełni oddać sprzeczne emocje targające władcą. Król z jednej strony pomiata ludźmi, bezceremonialnie skazuje politycznych wrogów na śmierć. Z drugiej jednak jest zupełnie bezsilny, nie panuje nad tym, co dzieje się na jego dworze. Kiedy wraca z wojny z ranną nogą, wszyscy tylko chodzą wokół niego na palcach, czekając cierpliwie na to, aż wreszcie umrze. Przy tym Henryk wydaje się naprawdę potrzebować bliskości. Liczy na to, że Katarzyna rzeczywiście będzie inna niż jego poprzednie żony i że go nie zdradzi. W kryzysowej sytuacji stwierdza nawet, że ją kocha. Law idealnie oddał sprzeczności miotające królem. Aktor jest w swojej roli przerysowany, niestabilny, ale kiedy trzeba, wierzymy w to, że stanowi realne zagrożenie. Dużo udało się też osiągnąć za pomocą charakteryzacji. Law przypomina historyczne wizerunki Henryka VIII. Jest też dość otyły, co sprawia, że sceny, w których przygniata żonę swoim ciałem rzeczywiście działają, podkreślając motyw zniewolenia Katarzyny.
Realizacyjnie Firebrand trzyma wysoki poziom i różni się od innych filmów historycznych osadzonych w XVI wieku. Kostiumy robią wrażenie, ale nigdy nie mają przytłaczać. Scenografia, pomieszczenia są ciemne, puste. Bliżej im do zamków z Ostatniego pojedynku Ridleya Scotta niż do wielkich sal z Kochanicy króla. Aïnouz dba o to, by wizualna strona filmu współgrała z jego tematem. Ciekawą sprawą są zdjęcia, które są ładne i często przypominają obrazy. Pojedyncze klatki portretujące królową, służbę czy uczty spokojnie można by zestawić z XVI-wiecznymi dziełami sztuki. Firebrand jest też ciekawe muzycznie, bo poza standardowym soundtrackiem ma sporo piosenek (śpiewanych nawet przez samego króla), które idealnie budują klimat epoki.
Po świetnym Niewidocznym życiu sióstr Gusmão można było oczekiwać od Karima Aïnouza kolejnego wielkiego sukcesu. Szczególnie, że brazylijski reżyser rzucił się na głęboką wodę, kręcąc tym razem film po angielsku, osadzony w Anglii Tudorów. Podczas gdy liczyliśmy na dzieło pokroju Faworyty Yorgosa Lanthimosa, dostaliśmy film, który może i nie jest zły, ale nie jest też w żaden sposób wyjątkowy. Intryga jest poprowadzona średnio, trzeci akt jest przeciągnięty, a główna bohaterka wydaje się zbyt płaska. Oczywiście Firebrand często wybija się ponad przeciętność. Reżyserowi udało się dobrze oddać klimat królewskiego dworu i opowiedzieć historię toksycznej relacji w nowy sposób. Produkcję warto zobaczyć także dla fenomenalnego Jude’a Lawa, który postarał się, by jego Henryk VIII był złożoną, robiącą wrażenie postacią. W tym wszystkim szkoda, że Firebrand nie jest lepsze, bo widać, że tkwił w nim wielki potencjał, który nie został w pełni wykorzystany.