W kinach zadebiutowała nowa Godzilla. Tym razem nie jest to amerykańska wersja od studia Legendary, a ta japońska, od legendarnego już dzisiaj studia Toho. To właśnie oni w 1954 roku stworzyli pierwszy film o wielkim potworze, za którego kamerą stanął Ishirō Honda. Godzilla Minus One, bo taki tytuł nosi nowa produkcja, zebrała masę pozytywnych opinii, wprost sugerujących, że film Takashiego Yamazaki to najlepszy film z Kaijū od lat. Nie będziemy trzymać Was w niepewności. Godzilla Minus One to kino wyjątkowe, spektakularne i zasługujące na doświadczenie na jak największym ekranie.
To nie tak, że to pierwsza, współczesna udana próba japońskiej produkcji z Godzillą. W 2016 roku premierę miała Shin Godzilla w reżyserii Hideakiego Anno i Shinjiego Higuchi. Mimo oczywistej, budżetowej przepaści pomiędzy kinem japońskim a amerykańskim, film został przyjęty bardzo dobrze, zarabiając na całym świecie 78 milionów dolarów przy budżecie 15 milionów. Toho zdecydowało się nie tworzyć bezpośredniej kontynuacji, a zamiast tego postawiło na oddzielny projekt. Z uwagi na umowę z Legendary, która uniemożliwiała Toho wydanie filmów z Kaijū w ten sam rok co Legendary, studio musiało poczekać parę lat, zanim rozpocznie produkcję nowego filmu z Godzillą w roli głównej. Całość jeszcze bardziej utrudniła pandemia koronawirusa, która przedłużała etap preprodukcji, w wyniku czego scenariusz powstawał przez trzy lata.
Te problemy nie przeszkodziły Toho i Yamazakiemu w zrobieniu filmu, który jakością przebija ostatnie amerykańskie próby z Kaijū. Godzilla Minus One to kino urzekające rozmachem, a jednocześnie swoistą prostotą, kreując opowieść wyjątkowo emocjonalną, sprawnie rozpisując wątki poszczególnych postaci, zamykając je w powojennej, zniszczonej Japonii.
Głównym bohaterem filmu jest pilot kamikaze, Kōichi Shikishima, który symulując awarię swojego samolotu, ląduje na wyspie Odo, chcąc uciec od wojny, gdzie po raz pierwszy styka się z niszczycielską siłą Godzilli. Potwór, symbolizując traumę wojenną, będzie nawiedzać jego sny przez kolejne lata. Shikishima odczuwa na własnej skórze niespełniony obowiązek (bezsensownego) oddania życia za ojczyznę, a po powrocie do domu staje się w pewnym sensie wyrzutkiem, powodem tragedii, która miała dotknąć całą Japonię. Shikishima stara się zamazać w sobie tę czarną plamę, która rozlała się w nim po wojnie i spotkaniu z Godzillą, która poskutkowała rzezią na Odo. Kōichi stara się żyć z dnia na dzień, próbując zrehabilitować swoją duszę, lecz krzyki przerażenia jego kompanów oraz wzrok Godzilli utkwiły w jego głowie na kolejne lata.
Losy Shikishimy rzeczywiście potrafią poruszyć. Obserwujemy postać, której przydarzyła się jeszcze gorsza rzecz od śmierci. Ciągnące się poczucie winy, stres pourazowy i stanie się wyrzutkiem w oczach najbliższych spycha go do podjęcia momentami najbardziej radykalnych decyzji, podskórnie wiedząc, że być może w ten sposób spłaci swój dług wobec ojczyzny. Dług, który rzecz jasna nie istnieje. Próba ratowania siebie przed bezmyślną śmiercią nie jest powodem do żalu, a wręcz przeciwnie – szczęścia i pielęgnacji każdej minuty swojego życia. W trakcie filmu zostaje wciągnięty w ciekawą i niecodzienną relację z Noriko, która nie jest ograna jako coś romantycznego. Za to maluje się tu obraz więzi szczerej, naturalnej i w swej prostocie silnej, co sprawia, że mocno kibicujemy tym postaciom. Warto wspomnieć również o jego znajomych z kutra rybackiego – także weteranach wojennych, którzy podobnie, jak Shikishima, chcą zacząć życie na nowo.
Yamazaki kreuje Japonię stojącą w rozkroku między etatyzmem i nacjonalizmem Shōwa a pacyfizmem oraz duchowym odejściem od wojennej myśli propagandowej. Patriotyzm w filmie nie wyłania się nam jako bezcelowa i heroiczna śmierć w ramach pewnej ideologii, a raczej zjednoczenie się wspólnoty, wzajemna pomoc i zrozumienie potrzeb drugiego człowieka, nie spychając go do roli bezmyślnej masy. Na usta od razu cisną się powiązania z Dunkierką Christophera Nolana, w której patriotyzm został ograny w podobny sposób. W Minus One, które zdziera z Japonii wojenną i nacjonalistyczną myśl, ten motyw działa równie dobrze.
Każda scena z ikonicznym monstrum jest genialna, zapada w pamięć i mimo budżetu opiewającego na „zaledwie” 15 milionów dolarów, poszczególne sekwencje robią wrażenie. Jasne, da się wyłapać sporo wad wizualnych, nie wszystko prezentuje się zbyt wiarygodnie. Jednak wiele z tych potknięć łatwo wybaczyć. Idzie za tym wszystkim naprawdę angażująca i mądra historia, a wszelkie niedoróbki wizualne zostają zepchnięte na bok. Warto tu pochwalić twórców za oszczędność środków i to, jak wielokrotnie potrafili uzyskać dany efekt dramatyczny bez odkrywania w całości Godzilli. Choć kiedy myślimy, że film już wyżej nie podniesie poprzeczki, nagle przychodzi sekwencja w Ginzie, która w mojej ocenie jest jedną z najbardziej spektakularnych scen w tym roku w kinie. Godzilla za każdym razem niesie za sobą chaos, a jego prezencja i skala wywołują niepowtarzalny strach. Choć Minus One pokazuje, że Godzilla zmutowała i powiększyła się w wyniku amerykańskich testów bomb atomowych na atolu Bikini, za mało jest tu dla mnie uderzeń w samą Amerykę. Być może z powodu marketingowych, chcąc sprzedać film w USA (co się udaje), ale dla mnie amerykańska ignorancja jest nieodłącznym elementem Godzilli, a w tym przypadku tego jest trochę mało.
Już wcześniej Shin Godzilla nawiązała do trzęsień ziemi i tsunami, jakie nawiedziło Japonię w 2011 roku. Minus One duchowo kontynuuje lęk i strach przed klęskami żywiołowymi, który zakorzenił się w japońskim narodzie. W świecie ogromnych zmian klimatycznych i politycznych Japonia leży na styku przemian, które od lat odczuwa na własnej skórze. Przy każdej próbie adaptacji Godzilli warto sobie zadać pytanie, co tym razem ma ona odzwierciedlać? Nieocenzurowana Godzilla z 1954 roku w dość bezpośredni sposób zestawiała monstrum wraz z amerykańską armią, która przecież 9 lat wcześniej zrzuciła na Hiroshimę oraz Nagaski dwie bomby atomowe, oraz regularnie prowadziła ataki bombowe na miasta. Łącznie, na skutek zarówno bezpośredniego ostrzału, jak i jego konsekwencji, zginęły setki tysięcy obywateli, a sama II wojna światowa zabrała życie dwóch milionów żołnierzy. Trauma w narodzie zachowała się na pokolenia, a pewne lęki ponownie budzą się w narodzie wraz z niestabilną sytuacją polityczną na Pacyfiku czy zmianami klimatycznymi. Rzecz jasna nie będziemy zestawiać Godzilli z chińską armią, a właśnie z pewną niestabilnością oraz nieuchronnością zmieniającego się wokół nas świata.
Klęska żywiołowa w 2011 roku, pandemia, zachwiana sytuacja geopolityczna i klimatyczna to niestety tylko parę problemów, z którymi Japonia (i cały świat) zmierzą się w kolejnych latach. I nie rozwiąże się ich za pomocą nacjonalizmu, kruchego ideologicznie patriotyzmu, a dzięki silnej oraz zjednoczonej wspólnocie, dbającej o każde życie. Nawet jeśli brzmi to na papierze dosyć trywialnie, sam przekaz w filmie wypada naprawdę emocjonująco. Szczególnie, że Japonia jawi się nam jako naród samodzielny, zaradny i który niespecjalnie przejmuje się brakiem pomocy ze strony amerykańskich czy radzieckich żołnierzy. Wielka szkoda, że spójna narracja jest na sam koniec zrujnowana. Wchodzić w spoilery nie będę, ale w ostatniej scenie mamy tu podręcznikowy przykład przesadnej ckliwości, która dla mnie mocno burzy wcześniej ugruntowaną dramaturgię oraz względny realizm.
Godzilla Minus One to jeden z najlepszych filmów rozrywkowych roku. To kino proste, ale konsekwentne w swoich założeniach, budujące silną narrację opartą na emocjach i przekazie zakotwiczonym w powojennym japońskim narodzie oraz lękach, które dzisiaj ponownie nas nawiedzają. 15 milionów dolarów w filmie jest pomnożone przynajmniej parę razy, a sceny z Godzillą jawią się nam w sposób monumentalny, epicki i wręcz mityczny – coś, co mnie zawsze pociągało w filmach z Kaijū. Japończycy, jako ojcowie tego podgatunku, znowu pokazali, jak powinno robić się monster movie, znajdując w tym przepastnym formacie czynnik ludzki, który zawsze powinien napędzać tego typu historie.