Tak powinno się robić Godzillę! – recenzja filmu „Godzilla Minus One”

Filip Mańka04 grudnia 2023 20:20
Tak powinno się robić Godzillę! – recenzja filmu „Godzilla Minus One”

W kinach zadebiutowała nowa Godzilla. Tym razem nieamerykańska wersja od studia Legendary, a ta japońska, od legendarnego już dzisiaj studia Toho. To właśnie oni w 1954 r. stworzyli pierwszy film o wielkim potworze, za którego kamerą stanął Ishirō Honda. Godzilla Minus One, bo taki tytuł nosi nowa produkcja, zebrała masę pozytywnych opinii, wprost sugerujących, że film Takashiego Yamazaki to najlepszy film z Kaijū od lat. Nie będziemy trzymać Was w niepewności. Godzilla Minus One to kino wyjątkowe, spektakularne i zasługujące na doświadczenie na jak największym ekranie.

To nie tak, że to pierwsza, współczesna udana próba japońskiej produkcji z Godzillą. W 2016 r. premierę miała Shin Godzilla w reżyserii Hideakiego Anno i Shinjiego Higuchi. Mimo oczywistej, budżetowej przepaści, pomiędzy kinem japońskim a amerykańskim, film został przyjęty bardzo dobrze, zarabiając na całym świecie 78 milionów dolarów przy budżecie 15 milionów. Toho zdecydowało się nie tworzyć bezpośredniej kontynuacji, a zamiast tego postawiło na oddzielny projekt. Z uwagi na umowę z Legendary, która uniemożliwiała Toho wydanie filmów z Kaijū w ten sam rok co Legendary, studio musiało poczekać parę lat, zanim rozpocznie produkcję nowego filmu z Godzillą w roli głównej. Całość jeszcze bardziej utrudniła pandemia koronawirusa, która przedłużała etap preprodukcji, w wyniku czego scenariusz powstawał przez trzy lata.

Te problemy nie przeszkodziły Toho i Yamazakiemu w zrobieniu filmu, który jakością przebija ostatnie amerykańskie próby z Kaijū. Godzilla: Minus One to kino urzekające rozmachem, a jednocześnie swoistą prostotą, kreując opowieść wyjątkowo emocjonalną, sprawnie rozpisując wątki poszczególnych postaci, zamykając je w powojennej, zniszczonej Japonii.

Głównym bohaterem filmu jest pilot kamikaze Kōichi Shikishima, który symulując awarię swojego samolotu, ląduje na wyspie Odo, chcąc uciec od wojny, gdzie po raz pierwszy styka się z niszczycielską siłą Godzilli. Potwór, symbolizując traumę wojenną, będzie nawiedzać jego sny przez kolejne lata. Shikishima odczuwa na własnej skórze niespełniony obowiązek (bezsensownego) oddania życia za ojczyznę, a po powrocie do domu staje się w pewnym sensie wyrzutkiem, powodem tragedii, która miała dotknąć całą Japonię. Shikishima stara się zamazać w sobie tę czarną plamę, która rozlała się w nim po wojnie i spotkaniu z Godzillą, która poskutkowała rzezią na Odo. Kōichi stara się żyć z dnia na dzień, próbując zrehabilitować swoją duszę, lecz krzyki przerażenia jego kompanów oraz wzrok Godzilli utkwił w jego głowie na kolejne lata.

fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho
fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho

Losy Shikishimy rzeczywiście potrafią poruszyć. Obserwujemy postać, której przydarzyła się jeszcze gorsza rzecz od śmierci. Ciągnące się poczucie winy, stres pourazowy i stanie się wyrzutkiem w oczach najbliższych spycha go do podjęcia momentami najbardziej radykalnych decyzji, podskórnie wiedząc, że być może w ten sposób spłaci swój dług wobec ojczyzny. Dług, który rzecz jasna nie istnieje. Próba ratowania siebie przed bezmyślną śmiercią nie jest powodem do żalu, a wręcz przeciwnie — szczęścia i pielęgnacji każdej minuty swoje życia. W trakcie filmu zostaje wciągnięty w ciekawą i niecodzienną relację z Noriko, która nie jest ograna, jako coś romantycznego. Za to maluje się tu obraz więzi szczerej, naturalnej i w swej prostocie silnej, co sprawia, że mocno kibicujemy tym postaciom. Warto wspomnieć również o jego znajomych z kutra rybackiego – także weteranach wojennych, którzy podobnie, jak Shikishima chcą zacząć życie na nowo.

Yamazaki kreuje Japonię stojącą w rozkroku między etatyzmem i nacjonalizmem Shōwa a pacyfizmem oraz duchowym odejściem od wojennej myśli propagandowej. Patriotyzm w filmie nie wyłania się nam, jako bezcelowa i heroiczna śmierć w ramach pewnej ideologii, a raczej zjednoczenie się wspólnoty, wzajemna pomoc i zrozumienie potrzeb drugiego człowieka, nie spychając go do bezmyślnej masy. Na usta od razu cisną się powiązania z Dunkierką Christophera Nolana, w której patriotyzm został ugrany w podobny sposób. W Minus One, które zdziera z Japonii wojenną i nacjonalistyczną myśl, ten motyw działa równie dobrze.

Każda scena z ikonicznym monstrum jest genialna, zapada w pamięć i mimo budżetu opiewającego na „zaledwie” 15 milionów dolarów poszczególne sekwencje robią wrażenie. Jasne, da się wyłapać sporo wad wizualnych, nie wszystko prezentuje się zbyt wiarygodnie. Jednak wiele z tych potknięć łatwo wybaczyć. Idzie za tym wszystkim naprawdę angażująca i mądra historia, a wszelkie niedoróbki wizualne zostają zepchnięte na bok. Warto tu pochwalić twórców za oszczędność środków i to, jak wielokrotnie potrafili uzyskać dany efekt dramatyczny bez odkrywania w całości Godzilli. Choć kiedy myślimy, że film już wyżej nie podniesie poprzeczki, nagle przychodzi sekwencja w Ginzie, która w mojej ocenie jest jedną z najbardziej spektakularnych scen w tym roku w kinie. Godzilla za każdym razem niesie za sobą chaos, a jej prezencja i skala wywołują niepowtarzalny strach. Choć Minus One pokazuje, że Godzilla się zmutowała oraz powiększyła w wyniku amerykańskich testów bomb atomowych na atolu Bikini, za mało jest tu dla mnie uderzeń w samą Amerykę. Być może z powodu marketingowych, chcąc sprzedać film w USA (co się udaje), ale dla mnie amerykańska ignorancja jest nieodłącznym elementem Godzilli, a w tym przypadku tego jest trochę mało.

fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho
fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho

Już wcześniej Shin Godzilla nawiązała do trzęsień ziemi i tsunami, jakie nawiedziło Japonię w 2011 r. Minus One duchowo kontynuuje pewien lęk i strach, który zakorzenił się w japońskim narodzie. W świecie ogromnych zmian klimatycznych i politycznych Japonia leży na styku pewnych przemian, które od lat odczuwa na własnej skórze. Przy każdej próbie adaptacji Godzilli warto sobie zadać pytanie, co tym razem ma ona odzwierciedlać? Nieocenzurowana Godzilla z 1954 r. w dość bezpośredni sposób zestawiała monstrum wraz z amerykańską armią, która przecież 9 lat wcześniej zrzuciła na Hiroshimę oraz Nagaski dwie bomby atomowe, oraz regularnie prowadziło ataki bombowe na miasta. Łącznie, na skutek zarówno bezpośredniego ostrzału jak i jego konsekwencji, zginęły setki tysięcy obywateli, a sama II wojna światowa zabrała życie dwóch milionów żołnierzy. Trauma w narodzie zachowała się na pokolenia, a pewne lęki ponownie budzą się w narodzie wraz z niestabilną sytuacją polityczną na Pacyfiku czy zmianami klimatycznymi. Rzecz jasna nie będziemy zestawiać Godzilli z chińską armią, a właśnie z pewną niestabilnością oraz nieuchronnością zmieniającego się wokół nas świata.

Klęska żywiołowa w 2011 r., pandemia, zachwiana sytuacja geopolityczna i klimatyczna to niestety tylko parę problemów, z którymi Japonia (i cały świat) zmierzą się w kolejnych latach. I nie rozwiąże się ich za pomocą nacjonalizmu, kruchego ideologicznie patriotyzmu, a silnej oraz zjednoczonej wspólnocie dbającej o każde życie. Nawet jeśli brzmi to na papierze dosyć trywialnie, sam przekaz w filmie wypada naprawdę emocjonująco. Szczególnie że Japonia jawi się nam, jako naród samodzielny, zaradny i który niespecjalnie przejmuje się brakiem pomocy ze strony amerykańskich czy radzieckich żołnierzy. Wielka szkoda, że spójna narracja jest na sam koniec zrujnowana. Wchodzić w spojlery nie będę, ale w ostatniej scenie mamy tu podręcznikowy przykład przesadnej ckliwości, która dla mnie mocno burzy wcześniej ugruntowaną dramaturgię oraz względny realizm.

fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho
fot. Godzilla Minus One, reż. Takashi Yamazaki, Toho

Godzilla Minus One to jeden z najlepszych filmów rozrywkowych roku. To kino proste, ale konsekwentne w swoich założeniach, budujące silną narrację opartą na emocjach i przekazie zakotwiczonym w powojennym japońskim narodzie oraz lękach, które dzisiaj ponownie nas nawiedzają. 15 milionów dolarów w filmie jest pomnożone przynajmniej parę razy, a sceny z Godzillą jawią się nam w sposób monumentalny, epicki i wręcz mityczny – coś, co mnie zawsze pociągało w filmach z Kaijū. Japończycy, jako ojcowie tego podgatunku znowu pokazali, jak powinno robić się monster movie, znajdując w tym przepastnym formacie czynnik ludzki, który zawsze powinien napędzać tego typu historie.