Mało kto jeszcze kilka lat temu spodziewał się, że Guy Ritchie wróci do formy. Po finansowej porażce, jaką był Król Artur: Legenda miecza i nijakim Aladynie nakręconym dla Disneya wydawało się, że brytyjski reżyser zatracił swój styl. Tymczasem w 2019 Ritchie wrócił do dużo mniejszych filmów, produkowanych przez Miramax. Dżentelmeni okazali się świetnym, zabawnym i angażującym kinem gangsterskim, a Jeden gniewny człowiek, chociaż dużo poważniejszy, był świetnym, trzymając w napięciu thrillerem. Kolejnym projektem reżysera miała być Gra fortuny, a jej premiera zaplanowana była pierwotnie na pierwszą połowę zeszłego roku.
Niespodziewanie film zniknął z kalendarza premier. Z czasem pojawiły się informacje, że powodem mogło być to, że antagonistami filmu są ukraińscy gangsterzy. W obliczu agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku ten aspekt był problematyczny i przesunięcie premiery nie mogło dziwić. Gra fortuny wróciła już w 2023 roku. Do regularnej dystrybucji film trafi 13 stycznia, ale już od kilku dni jest grany przedpremierowo w polskich kinach.
Na rynek trafia skradziona, śmiercionośna technologia. Brytyjski rząd zbiera grupę najemników, którzy mają zapobiec jej sprzedaży. Charyzmatyczny Orson Fortune, hakerka Sarah Fidel i małomówny JJ będą musieli ustalić, kto jest kupcem, a trop zaprowadzi ich do ekscentrycznego milionera.
Gra fortuny okazuje się wpisywać w świetną passę Guya Ritchiego. Film z pewnością przypadnie do gustu tym, których bawili Dżentelmeni, albo którzy docenili sceny akcji w Jednym gniewnym człowieku. Najnowszy projekt brytyjskiego reżysera to rozrywka najwyższej próby z dobrze napisaną intrygą, wieloma scenami akcji i humorem charakterystycznym dla twórcy. W zasadzie film od samego początku wrzuca nas w wir wydarzeń. Ekspozycja jest szybka, a bohaterowie są na tyle charyzmatyczni i wyraziści, że nie musimy poznawać całej ich historii. Grę fortuny cechuje także świetne tempo. Ma dużo pościgów, dynamicznych wymian zdań, a intryga nie jest przesadnie skomplikowana.
Cała intryga w nowym filmie Ritchiego jest równocześnie angażująca i całkiem prosta. Reżyser wprowadza do fabuły wielu bohaterów oraz w całość wplata liczne tropy. W pewnym momencie film nawet dzieli się na dwa, równolegle prowadzone, wątki. W jednym Sarah i Danny infiltrują milionera, a w drugim Orson i JJ rozpracowują sprzedaż technologii. Dzięki temu Gra fortuny jest jeszcze bardziej angażująca i sprawnie łączy kino akcji z thrillerem szpiegowskim. Idealnym zwieńczeniem intrygi jest finał, który trzyma w napięciu, jest nieoczywisty oraz satysfakcjonujący.
Dużą rolę w filmie odgrywa oczywiście humor. Jak zwykle u Guya Ritchiego dostajemy wiele ciętych wymian zdań, gier słów czy typowej, brytyjskiej ironii. Żarty mają perfekcyjny timing i często wracają w późniejszej części produkcji. Humor w Grze fortuny jest tak dobry także dzięki świetnym występom aktorskim. Bohaterowie są naprawdę charyzmatyczni i często to właśnie interakcje między nimi są najzabawniejsze.
Największą zaletą Gry fortuny są właśnie wspomniani bohaterowie. Ritchie tworzy świetną ekipę i bardzo szybko widzowie polubią protagonistów. Jason Statham fantastycznie sprawdza się w luźniejszej roli. Jego Orson Fortune ma masę uroku i przypomina przerysowanego do granic możliwości Jamesa Bonda. Widownia z pewnością pokocha Sarę odgrywaną przez Aubrey Plazę. Jej postać jest charyzmatyczna, ma znaczącą rolę w fabule i wypada kapitalnie w interakcji ze wszystkimi innymi bohaterami. Dobrym uzupełnieniem ekipy są także małomówny Bugzy Malone jako JJ i Cary Elwes jako Nathan, którego relacja z Orsonem jest źródłem wielu świetnych żartów. Jednak najlepiej w Grze fortuny zaprezentował się Hugh Grant. Ritchie już w Dżentelmenach obsadził go w niezwykle udanej, nieoczywistej dla aktora roli. Teraz Grant wciela się w ekscentrycznego, naiwnego milionera. Szczególne wrażenie robi trzymający w napięciu monolog gwiazdora w finale filmu.
Gra fortuny to także kolejny technicznie dopracowany film Guya Ritchiego. Wszystkie pościgi, strzelaniny czy bijatyki są dobrze nakręcone i trzymają w napięciu. Wydaje się, że z całej filmografii reżysera, to właśnie Gra fortuny ma najwięcej „mięsa” i najbardziej spektakularne momenty (w szczególności w finale). Warto zwrócić uwagę także na świetny soundtrack. Ritchie zaczął współpracę z Christopherem Bensteadem przy Dżentelmenach i kontynuował ją także przy Jednym gniewnym człowieku. Już tamte produkcje miały oryginalną i zapadającą w pamięć ścieżkę dźwiękową. Podobnie jest przy Grze fortuny. Benstead po raz kolejny wykorzystuje wiele utworów skrzypcowych, a w soundtracku znalazło się także miejsce dla kilku nieoczywistych piosenek.
Gra fortuny to przede wszystkim rozrywka na bardzo wysokim poziomie. Guy Ritchie po raz kolejny próbuje czegoś nowego i tym razem oferuje nam swoją własną wariację na temat Bonda i Mission: Impossible. Film ogląda się fenomenalnie, ma idealne tempo, charyzmatycznych, świetnie zagranych bohaterów i satysfakcjonujące sceny akcji. Jak zwykle u reżysera mamy też oczywiście pełno samoświadomości. W Grze fortuny każdy widz powinien znaleźć coś dla siebie. Tymczasem Ritchie nie zwalnia i jego kolejny film jest już nakręcony i możemy się go spodziewać jeszcze w tym roku. Tym razem reżyser sięga po współczesne kino wojenne, a The Covenant zabierze widzów do Afganistanu. Miejmy jednak nadzieję, że Ritchie zdecyduje się na powrót do postaci Orsona Fortuny i dostaniemy kiedyś kontynuację Gry fortuny.