Nastał ten wielce wyczekiwany dzień roku – Halloween, a co za tym idzie, jako filmomaniacy zanurzamy się w pozycjach horrorowych. Tych bardziej slasherowych, czasem nieco może i psychologicznych, a na dokładkę tych B-klasowych. W związku z tym, że w skład naszej redakcji wchodzą bardzo różnorodne persony i lubimy horrory (Horrorowe Urwanie Głowy), przygotowaliśmy dla Was parę filmowych polecajek na ten wyjątkowy dzień.
Zanurzając się w magię i tajemniczość święta Halloween, film Trick 'r Treat udanie oddaje ducha tego święta w pełnej krasie. To prawdziwy hołd dla wszystkich tradycji, mitów i legend związanych z 31 października, w którym entuzjaści tej nocy znajdą niezliczone powody do zadowolenia.
Od samego początku widzowie są wprowadzani w klimat czarownic, duchów i wszystkiego, co związane z Halloween. Scenografia jest przemyślana do najdrobniejszego szczegółu – od ozdób na drzwiach, przez dynie z wydrążonymi twarzami, po kostiumy bohaterów. Wszystko to sprawia, że czujemy się jakbyśmy sami uczestniczyli w nocnym święcie.
Reżyseria Michaela Dougherty’ego jest przejrzysta i celna. Przedstawione historie, choć różnią się od siebie, są spójne i tworzą całość, która doskonale oddaje klimat Halloween. Film balansuje pomiędzy humorem, strachem i nostalgicznością, dzięki czemu widz może przeżyć całą gamę emocji.
Jednym z największych atutów Upiornej nocy Halloween jest jej unikatowa narracja. Zamiast jednoliniowej opowieści, dostajemy kilka krótkich historii, które przeplatają się ze sobą, tworząc mozaikę doświadczeń z tej jednej nocy. Każda z nich jest jak osobny kawałek tradycji Halloween, a razem tworzą pełne spektrum tego, co to święto ma nam do zaoferowania.
Podsumowując, Trick 'r Treat to film, który każdy miłośnik Halloween powinien obejrzeć. To hołd dla tego wyjątkowego święta, przedstawiający jego tradycje, legendy i tajemnice w pełnej okazałości.
Halloween III próbowało dokonać czegoś niemożliwego, czyli stworzyć film w uniwersum bez antagonisty znanego z poprzednich części. Michael Myers został odstawiony na półkę, a jego miejsce zajął tajemniczy irlandzki biznesmen, w którego wcielił się Dan O’Herlihy (RoboCop). Jak można było się spodziewać, publika nie odebrała tego filmu w dniu premiery zbyt ciepło. Przyzwyczajona już do horrorów, w których co film powraca to samo zło, odrzuciła próbę stworzenia czegoś nowego.
W końcu seria Halloween od trzeciej części miała stać się antologią, a co film mieliśmy dostawać nową, luźno powiązaną z poprzednimi częściami historię. I choć Halloween III nie dorównuje oryginałowi, to trzeba przyznać, że absurdalne wydarzenia z tej części zapewniają masę rozrywki. Tajemnicza irlandzka organizacja działająca w sercu Kalifornii, która obiera sobie za cel rytualne poświęcenie amerykańskich dzieci z okazji celtyckiego święta Samhain. Zagadka skradzionego obelisku ze Stonehenge. Androidy i magiczne maski. Dorównuje to chyba w swojej absurdalności wydarzeniom z filmu Halloween: The Curse of Michael Myers. I śmiem twierdzić, że jest o wiele bardziej udane. Szczególnie patrząc na całą serię z perspektywy czasu. Za fenomenalną ścieżkę dźwiękową ponownie odpowiada John Carpenter, a kultowy już spot Silver Shamrock co roku pojawia się w okolicach Halloween.
Odchodząc trochę na ubocza gatunkowe i być może także i filmowe, muszę Wam polecić awangardową pozycję od Scotta Barleya. To elektryzujące i pochłaniające kino stanowiące najbardziej trafną, a zarazem przerażającą manifestację sennego koszmaru. Nie ma tu co prawda akcji, ganiającego z nożem upiora z dynią na głowie, gdyż samym w tle leje się wodospad i panuje względny spokój, który z czasem przeobraża się w chaos i istną wizję końca świata.
Sleep Has Her House wyłamuje się tradycyjnym formom narracji, będąc w pełni sensualnym doświadczeniem. Przez 90 minut znaleźliśmy się w głowie twórcy, zmagającego się wówczas z depresją. Obrazy rodem z prac Anselma Kiefera uwalniają wiele emocji, które wywołują w nas poczucie strachu i paniki. Jednocześnie pewnej melancholii i spokoju, symbolizując stan depresji powracający regularnie ze zdwojoną siłą. Wszystkie ilustracje, dźwięki łączą się w spójną symfonię, w której periodyzacja i nawarstwianie się wielu rzeczy stanowią pewien spójny klucz narracyjny, który z czasem budzi demony zamieszkujące tamtejszy las.
Jest to też meta-kino dające widzowi ogromną przestrzeń do ucieczki myślami w dowolną stronę, a sam obraz w swojej formie stanowi pewne tło dla naszych rozmyślań. Podobnie, jak depresja czająca się z tyłu i powoli konsumująca nas, film może zaistnieć w naszej podświadomości. Jeśli po halloweenowej imprezie będziecie spragnieni czegoś spokojniejszego czy na wskroś ambientowego, Jej dom w mocy snu może się okazać dobrą pozycją.
Nie jestem wielkim fanem horrorów. Szczególnie ich podgatunków, takich jak slashery. Jeszcze mniej przepadam za pastiszami, parodiami czy kinem, które w bardzo bezpośredni sposób wyśmiewa się z horrorowych tropów. Jest jednak coś, co zawsze było mi bliskie. Historie mistyczne, pełne pradawnej magii, ukrytych tajemnic, klątw i potworów – z naciskiem na wampiry (w wersji zbliżonej raczej powieści Stokera, niż do Zmierzchu czy Kronik wampirów). Im bardziej fantastyczne, gotyckie i oparte o motywy nadnaturalne były historie, tym bardziej mnie wciągały.
Uwielbiam Miasto umarłych, jakże świetnie poprowadzoną historię o klątwie i ludziach (oraz ich mieście) uwięzionych w czasie. Ponadczasowa atmosfera i genialne rozwiązania przy wątku kultu przenoszą widza do zupełnie innego świata, w którym zasłona pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co magiczne, jest równie cienka, co granica między przyzwoitością a terrorem. Poza tajemnicą i mistycyzmem wiele z tych filmów potrafiło świetnie poradzić sobie z erotyzmem. Obecnie wątki seksualne wydają się kluczową częścią historii wampirycznych. Niestety, z biegiem czasu wiąże się to z tym, że wiele z nich jest obecnie utożsamiane z romansidłami dla nastolatek. Zmierzch wyrządził nam wiele krzywd. Tymczasem stare horrory, pomimo swojego campu i ciągle obecnej (ale znacznie lepszej) groteski, operowały erotyką w sposób dojrzały. Nie miała ona na celu szokować, nie było tu epatowania czy płytkiego gore połączonego z pseudo-pornograficznymi momentami. Tamta erotyka wpisywała się nieodzownie w obraz wampirów jako istot o wielkiej władzy nad ludźmi, kierowanymi jednocześnie prostymi potrzebami. Jednocześnie towarzyszące im obrzędy i rytuały oraz kluczowy wpływ seksu w ich egzystencji nadawał całemu erotyzmowi również smaczków mistycznych, zmieniając seks niemalże w formę czynności magicznej, mającej swoje nieodzowne miejsce gdzieś w okultystycznym repertuarze.
Chociaż brzmi to dziwnie i może nieco bełkotliwie, to różnica tego, jak niegdysiejsi twórcy (Alan Gibson dla przykładu) kreowali postacie wampirów, używając tych samych narzędzi i motywów, co obecni twórcy, jest olbrzymia i zauważalna od razu. Obecnie zbyt często gore czy seks są w horrorze elementem budującym grozę, czy czymś szokującym, a za rzadko integralną częścią świata i jestestwa tajemniczych istot. Cóż, możliwe jednak, że bez głosu Christophera Lee w kinie nie jesteśmy już w stanie wejść na pewien poziom niesamowitości.