Nowy film Michela Franco zadebiutował rok temu na Festiwalu w Wenecji. Żadnej nagrody nie zdobył, innych festiwali też raczej nie podbił. Mimo to mówimy o zaskakująco udanym filmie. Sundown stoi przede wszystkim świetnym głównym bohaterem, który jest jedną z ciekawiej nakreślonych postaci w kinie artystycznym ostatnich lat.
Nowy film reżysera Nowego porządku opowiada historię Neila (w tej roli Tim Roth). Anglik razem z siostrą i jej dziećmi odpoczywa na wakacjach w słonecznym Meksyku. Typowo dla Franco, dzieje się coś, co burzy sielankę. Od wydarzenia jeszcze bardziej nieoczekiwana okazuje się reakcja głównego bohatera.
Sundown to elegia o posłuszeństwie i buncie. Filmowy Neil to fascynujący bohater, który miota się między stawianiem na swoim a zaakceptowaniem tego, co przyniesie mu los. Jego buntowi i momentami radykalnej postawie towarzyszy jednak cisza i spokój. Małomówny bohater jest uwięziony gdzieś pomiędzy stanowczością a uległością.
Michel Franco fantastycznie radzi sobie w konstruowaniu takiej historii. Fascynacja bohaterem i jego motywacjami w żadnym momencie nie schodzi na dalszy plan, nie ma tu też mowy o żadnym fałszu. Franco typowo dla siebie prowokuje. Na szczęście tym razem nie zatracił się w politycznej obsesji, a z pewnej oddali oraz bez słów przygląda się kondycji współczesnego białego człowieka. Typowy dla reżysera szok i bezkompromisowość łączą się tu z ciszą i oddaleniem.
Występ Tima Rotha budzi wielkie rozgoryczenie i zwyczajnie poczucie niesprawiedliwości. Anglik to naprawdę wspaniały i odrobinę niedoceniony aktor. Tim Roth zasługuje na większe uznanie od filmowego świata. W Sundown Roth świadomie kreuje wiarygodnego bohatera. Aktorsko imponuje tu szczególnie spokój. Tim Roth nie potrzebuje nadmiernej ekspresji. Jego występ to fantastyczne uchwycenie spokojnego buntu i potrzeby odpoczynku.
Nieco trudno cieszyć się tak dobrym filmem, kiedy ma się z tyłu głowy świadomość kontrowersji wokół Franco. W Meksyku jego filmografia dość otwarcie wpisuje się w polityczną burzę na temat traktowania rdzennej ludności przez białych Meksykanów. Franco swoimi wypowiedziami nie tonował podburzonych nastrojów, jakie wywołały jego filmy. Raczej w kategorii skandalu należy rozpatrywać słowa reżysera, w których stwierdził twierdził, że stosuje się wobec niego rasizm. Koniec końców Franco przeprosił, ale wciąż sceny, w których rdzenni Meksykanie napadają na białych i spokojnych turystów na plaży, wprawiają w pewne zakłopotanie i rozgoryczenie. I żeby było jasne – Sundown nie jest filmem rasistowskim, ale postać reżysera jest niezwykle kontrowersyjna, a tego kontekstu w przypadku tych scen zwyczajnie nie da się pominąć. Rozdzielanie autora od dzieła w tym konkretnym przypadku, w kontekście tych scen jest niemożliwe.
Trudno też nie porównać Sundown do poprzedniego filmu Franco, Nowego porządku. Należy od razu zaznaczyć, że najnowszy film meksykańskiego reżysera stoi co najmniej dwie półki wyżej niż poprzednik. Nowy porządek był nieco obrzydliwą i klasistowską historią, która imponowała kreatywnymi zabiegami formalnymi. Nie było tam jednak żadnej zaskakującej puenty. Tym razem Franco może nie jest bardziej delikatny, ale zdecydowanie bardziej refleksyjny. Oczywiście, nostalgię i ciszę w typowy dla tego reżysera sposób przerywa obrazowe i trudne wydarzenie. Tym razem układanka jest spójna tonalnie, a puenta przychodzi tam, gdzie trzeba.
Sundown to bardzo udany film Michela Franco. To chyba też świetna pozycja do zapoznania się z całą filmografią tego meksykańskiego reżysera. Film można teraz obejrzeć w wybranych kinach w ramach Konfrontacji Filmowych organizowanych przez Gutek Film. Warto nie przegapić takiego seansu.