Każdy chce ssać – recenzja filmu „Hrabia”

Stanisław Sobczyk01 września 2023 11:00
Każdy chce ssać – recenzja filmu „Hrabia”

Chociaż Pablo Larraín kojarzony jest głównie ze swoich anglojęzycznych projektów, warto pamiętać, że większą część swojej kariery spędził kręcąc filmy w rodzimym Chile. Jego Nie czy El Club nie są może powszechnie znane, ale to dzięki ich festiwalowym sukcesom mógł potem nakręcić Jackie i Spencer. Pomimo osiągnięcia międzynarodowego sukcesu, reżyser nigdy nie wyrzekł się swojej ojczyzny. Po sukcesie Jackie nakręcił przecież Emę, która jest jego najlepszym i najbardziej wizualnie imponującym filmem. Teraz, dwa lata po premierze średnio przyjętej Spencer, Larraín wraca na festiwal w Wenecji z mniej poważnym, chilijskim projektem. Mowa rzecz jasna o El Conde, czarnej komedii opowiadającej w nieszablonowy sposób o Augusto Pinochecie – jednym z południowoamerykańskich dyktatorów. Jak wypadł Hrabia i czy chilijski reżyser zrekompensował się po swojej ostatniej porażce?

Augusto Pinochet jest ponad 250-letnim wampirem. Po tym jak przez wiele lat panował w Chile jako generał dyktator i sfingował własną śmierć, zamieszkał na odległej wyspie. Teraz przestał już pić krew i jest gotowy na śmierć. Tymczasem rodzina i służba nie chcą dać wampirowi odejść, licząc na to, że uda im się dostać choć część jego ukrytego majątku.

fot. Hrabia, reż. Pablo Larraín, dystrybucja Netflix

Już od pierwszych scen Hrabia zaskakuje swoją konstrukcją. Reżyser rozpoczyna swój film od kronikarskiego przedstawienia losów wampira, podczas, którego oglądamy okraszone narracją z offu obrazy z XVIII-wiecznej Francji i XX-wiecznego Chile. Dopiero potem całość zaczyna nabierać konkretnych kształtów, a zanim właściwa intryga rozpocznie się na dobre musi minąć pierwsza godzina. Larraín delektuje się każdym kadrem, budując El Conde na długich, montażowych sekwencjach. Unika prowadzenia historii w prosty sposób, co ma zarówno zalety, jak i wady.

Tutaj dochodzimy do pierwszego, poważnego grzechu filmu. Hrabia jest zdecydowanie za długi. Całość trwa prawie dwie godziny, tymczasem historię Pinocheta spokojnie można by skrócić o dobre trzydzieści minut. Problemem nie jest nawet wolne tempo, bo do niego wszyscy znający poprzednie projekty reżysera już się przyzwyczaili. Chodzi raczej o ilość scen, które nie wnoszą nic do historii i tylko sztucznie wydłużają metraż. Larraín powinien popracować nad tempem. W El Conde jest ono bardzo nierówne. Film przechodzi z szybkiego, angażującego pierwszego aktu w drugi, w którym z początku dzieje się bardzo mało. Podobnie jest z finałem, który przychodzi niespodziewanie i rozwiązuje wszystkie wątki niezwykle szybko.

Cała główna fabuła filmu oscyluje wokół intrygi, jaka wytwarza się wokół wampira. Chociaż Pinochet chciałby już umrzeć musi zmagać się z kolejnymi prośbami i spiskami, które tworzą się wokół niego. Z jednej strony żona marząca o życiu wiecznym, z drugiej dzieci liczące na to, że spadnie na nie choć część majątku ojca, a z trzeciej tajemnicza zakonnica z zestawem do odprawiania egzorcyzmów. W tym wszystkim najmniej do gadania ma sam generał. Chociaż jest potężnym potworem, stracił już dawny zapał i marzy jedynie o świętym spokoju. Nie pamięta gdzie ukrył skorumpowane pieniądze, kiedy cała jego rodzina korzysta z jego majątku, on zaczyna zastanawiać się, co mógł zmienić w swojej dyktaturze. Ci, których ma za swoich najbliższych zastanawiają się tylko jak najskuteczniej się go pozbyć. Budując komedię absurdów Larraín całkiem ciekawie obnaża autorytarny system, w którym każda osoba wokół dyktatora próbuje dostać jak największy kawałek tortu. Niezależnie czy to żołnierz, kamerdyner czy członek rodziny, każdy chce być wampirem i wyssać z władcy ile tylko się da.

Pomimo problemów z konstrukcją Hrabia nadal zapewnia dużo dobrej rozrywki. Dawno nie było w kinach równie nieoczywistej, zaskakującej komedii. Humor u Larraína jest bardzo indywidualną sprawą. Jedni docenią niezręczne żarty i przychodzące niespodziewanie puenty, dla drugich będzie to po prostu nudne i mało zabawne. Film pełen jest dziwnego, czarnego humoru. Reżyser potrafi zaskoczyć widza dowcipem w najmniej spodziewanym momencie. Warto zwrócić uwagę także na fantastyczny zwrot akcji. Nie zdradzając żadnych, konkretnych szczegółów: twist w El Conde to prawdopodobnie najzabawniejsza i najbardziej szokująca rzecz, jaką zobaczycie w tym roku w kinie.

fot. Hrabia, reż. Pablo Larraín, dystrybucja Netflix

Poza byciem bardzo dobrą, czarną komedią Hrabia próbuje też poruszać poważniejsze tematy, co daje bardzo różny efekt. Z jednej strony reżyser pokazuje jak działa faszyzm i dyktatura w ciekawy, nieoczywisty sposób. Z drugiej wydaje się, że nie wchodzi w temat odpowiednio głęboko. W El Conde zabrakło mi skupienia się na współczesnym Chile, pokazania jak musi się pozbierać po latach brutalnej, wojskowej dyktatury. Pojawia się co prawda niezły, mały wątek poświęcony temu jak rodzina Pinocheta korzysta na tym, że ich ojciec osłabił kraj, ale ani razu nie dostajemy szerszej perspektywy. Gdyby Larraín poszedł w tym kierunku dalej, jego Hrabia z pewnością mógłby być jedną z najlepszych satyr politycznych ostatnich lat, porównywalną choćby do Śmierci Stalina Armando Ianucciego. Niestety jest tylko w miarę udaną czarną komedią, która nie wykorzystuje w całości potencjału, który tkwi w punkcie wyjścia.

Nawet ci, którym El Conde nie przypadnie do gustu docenią jego wizualną stronę. Larraín od zawsze słynął z imponujących, wysmakowanych kadrów i pięknych, powolnych ujęć. Wszyscy pamiętamy teledyskowe sekwencje z Emy czy zabawę perspektywą i kolorami w Spencer. Hrabia także oferuje rewelacyjne zdjęcia, chociaż inne niż cokolwiek, co widzieliśmy wcześniej u reżysera. Czerń i biel idealnie oddaje klimat historii, a reżyser pokazuje świat, w którym żyje wampir jako zniszczony oraz mało przystępny. Wszystkiemu towarzyszy też obrazowa brutalność, której nie było we wcześniejszych dziełach twórcy. Nie można zapominać również o muzyce. Film świetnie wykorzystuje różne wojskowe utwory, bezpośrednio kojarzące się z dyktaturą Pinocheta.

O Hrabim można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie sposób odmówić mu odwagi. To komedia oparta na rewelacyjnym koncepcie, której udaje się to, co zupełnie nie wyszło choćby w niemieckim On wrócił. To nieszablonowa próba opowiedzenia o przerażającej postaci historycznej i traumie, która do teraz dotyka Chile w humorystyczny sposób. My, widzowie z Europy prawdopodobnie nie zrozumiemy tego w pełni, ale dalej możemy docenić El Conde jako ciekawą, zabawną komedię, która ma kilka świetnych pomysłów. To nie film idealny, ma dużo problemów z tempem, nie w pełni wykorzystuje swój potencjał. Z pewnością podzieli widzów, niektórzy uznają go za nudną stratę czasu. Mimo to należy docenić Larraína, który nie zamyka się na jedną, konkretną konwencję i każdym kolejnym projektem próbuje zaskakiwać widzów i pokazać im coś nowego. Jego Hrabia nie jest może jednym z najlepszych filmów z tegorocznego festiwalu w Wenecji, ale na pewno jednym z najwyrazistszych.

Hrabia pojawi się na Netfliksie już 15 września.