Darren Aronofsky to zdecydowanie twórca charakterny. Jego nieprzezroczysty styl, odwaga formalna oraz niepohamowana wyobraźnia to wielka wartość dla całego kina. Aronofsky to nazwisko, które stało się już symbolem wyrazistego języka oraz kontrowersji. Mimo to, filmy amerykańskiego reżysera bywają różne – znakomity Zapaśnik czy świetny Czarny łabędź idą w parze z tragicznym Źródłem czy też skrajnie przesadzonym mother!.
Najnowszy film Aronofsky’ego, rozgrywający się niemal całkowicie w jednym pomieszczeniu – Wieloryb – jest gdzieś pośrodku tych stylistyczno-narracyjnych skrajności. To bardzo udany i poruszający film, który powinien być wymieniany wśród największych osiągnięć reżysera. Jednocześnie, nie brakuje tu typowej przesady, która rozsadza od środka tak piękny projekt.
Wieloryb opowiada o tygodniu z życia Charliego (w tej roli Brendan Fraser), cierpiącego na poważną otyłość nieszczęśliwego mężczyzny. Dla bohatera w tak tragicznym stanie fizycznym każda chwila może okazać się tą ostatnią. Zarabiane na prowadzeniu internetowych wykładów z twórczego pisania pieniądze odkłada z myślą o Ellie (Sadie Sink), swojej nastoletniej córce.
To naprawdę poruszająca historia, która silnie wzrusza. Nie jestem jednak przekonany, czy przez wręcz transgresyjną kreację głównego bohatera udało się w pełni przekazać to, co w postaci Charliego najciekawsze. Swoją niepohamowaną tendencją do wizualnego eksponowania fizycznego upadku Charliego, Aronofsky przyćmił całą głębię oraz doskonale nakreślone motywacje swojego bohatera.
To, co najbardziej mną wstrząsnęło, to ludzka strona „wieloryba”. Charlie to dla mnie przede wszystkim człowiek psychicznie wyniszczony przez otaczający go świat, w drugiej kolejności dopiero osoba w skrajnym kryzysie otyłości. Trudno nie uronić łzy nad postacią człowieka, któremu nic się w życiu nie udało. Człowieka, który całkowicie poświęca swoje nieudane życie, by jego córce żyło się choć trochę lepiej, by miała jakąś przyszłość. To największa wartość Wieloryba, a może i najpiękniejszy motyw całej twórczości Aronofsky’ego.
Podobnie jak w Zapaśniku, reżyser porusza fizyczną „niedoskonałość”. Wtedy upadły wrestler, którego mięśnie odmawiają posłuszeństwa i uniemożliwiają nawet desperackiego wykonywania destrukcyjnej pasji. Dziś jest nieco podobnie, choć sposób obrazowania niepełnosprawności w obu tych filmach (niestety) znacząco się od siebie różni. W Zapaśniku kondycja definiowała bohatera, była głównym dążeniem filmowego Robina. W Wielorybie, otyłość staje się wizualnym podkreśleniem upadku człowieczeństwa. Aronofsky uprawia irytujące i przesadzone budowanie figury umęczonego. Dosadnie obrazowana otyłość staje się wizualnym straszakiem, który odbiera całą uwagę tak doskonale nakreślonej głębi i motywacji.
Trochę w tym zasługa Brendana Frasera, który wcale nie jest aż tak dobry. Oczywiście, cały jego występ został ubrany w piękną, hollywoodzką narrację o tym, jak „sympatyczny i zapomniany aktor wraca na pierwsze strony gazet, po roli w filmie A24, gdzie dokonała się znakomita transformacja”. W samym filmie natomiast, poza przesadzonymi scenami pożerania pizzy, Fraser oferuje niewiele. Dramatyczne sceny niczym się nie wybijają. Szczególnie kiepsko Fraser wygląda w tych „normalnych” scenach, gdzie jego maniera emisji głosu wydaje się nieco komiczna.
Fantastycznie napisany główny bohater ginie więc pod typową dla Aronofsky’ego wizualną przesadą i zbyt wykalkulowanym występem Brendana Frasera. Do tego można by jeszcze niestety dorzucić całą warstwę metafizyczno-religijną. Przewijające się przez film wątki religijne oraz typowe dla reżysera zakończenie sprawia, że cała ta historia znowu nieco umyka. Zresztą samo podejście do tych wątków wydaje się niezbyt błyskotliwe.
Nie brakuje też politycznych straszaków, w postaci odgłosów bredzącego Donalda Trumpa, które wydobywają się z włączonego telewizora. Tak, wiemy, kto jest temu winien. Domyślamy się, kogo Aronofsky uważa za sprawcę każdej współczesnej amerykańskiej patologii. Ale obyłoby się bez tego. Wydaje się, że wyliczonych wad jest więcej niż zalet. Wszystkie te wady są jednak niczym małe harpuny, które jedynie drażnią Wieloryba, ale nie odbierają mu nic od jego ogólnej prezencji. Wieloryb to film ze znakomitym głównym wątkiem. To poruszająca historia, za którą już trochę tęsknię.