Historie o zabójcach i ich aktach przemocy sięgają początków słowa pisanego. Jednak to współcześnie możemy zaobserwować wręcz niezdrową obsesję na punkcie niesławnych przestępców, którzy zawładnęli naszą kolektywną wyobraźnią za sprawą mnogich, często wybitnych we własnych ramach książek, filmów fabularnych czy seriali dokumentalnych. Co za tym wszystkim stoi? Czy niektórzy ludzie po prostu rodzą się źli i nie mogą nic z tym faktem zrobić? A może jednak są oni jakże smutną wypadkową zaniedbań społecznych i krzywd wyrządzonych przez najbliższe otoczenie? Właśnie tę materię porusza Jestem otchłanią w reżyserii Donato Carrisiego.
W ostatnim czasie widzimy duży powrót mainstreamowych treści w rejony historii o seryjnych mordercach. Niektóre z nich traktują o obiektywnych faktach, inne skręcają w stronę uczłowieczania bestii znanych z nagłówków. W tym całym kulturowym zamieszaniu włoski pisarz, który w ostatnich latach przebranżowił się na reżyserię, postanowił potraktować temat nieco bardziej ogólnie. Pierwsza rzecz, która uderza widza w Jestem otchłanią, to jej ton. Film zaczyna się patetycznie i ani na chwilę nie zmienia przyjętej konwencji. Wszystkie wydarzenia, które obserwujemy, są traktowane śmiertelnie poważnie. Niezależnie od tego, którą z trzech nici narracyjnych nakreślonych w historii śledzimy w danym momencie, widz bez przerwy otrzymuje gęstą, przesiąkniętą smutkiem i należytą powagą atmosferę świata, w którym bohaterowie poruszają się niemal bezwiednie, popychani do przodu jedynie przez swoje własne, eklektyczne motywacje, coraz lepiej rozumiane przez widza wraz z rozwojem fabuły.
Jak wspomniałem powyżej, film dzieli swoją strukturę na trzy równoważne wątki, które łączą się w koherentną całość. Początkowo śledzimy historię niepozornego sprzątacza (w tej roli wybitny Gabriel Montesi), przyodziewającego alter ego Mickiego, z którego korzysta, aby dokonywać mordów na kobietach w średnim wieku. Jego świat zostaje jednak zachwiany, gdy ratuje przed utopieniem młodą dziewczynę, której perspektywa staje się kluczowa dla zrozumienia szerszej historii. Ostatnią z głównych postaci jest działaczka cywilna, która poświęciła swoje życie pomocy kobietom bez głosu, aby odpokutować grzechy przeszłości, o których również dowiadujemy się wraz z biegiem czasu. Film płynnie bawi się narracją, przeskakując nie tylko od postaci do postaci, ale również płynnie przechodząc z wydarzeń bieżących do retrospektyw, dających nam kontekst potrzebny do rekontekstualizacji oglądanych scen.
Najnowsze dzieło Carrisiego stara się zerwać ze standardami tego typu historii również w warstwie formalnej. W bardzo wielu miejscach postawiono na budujące dyskomfort ujęcia duńskie, a film jako cały trzyma się w większości klaustrofobicznych, generujących poczucie niepokoju wąskich kadrów, które musiały stanowić wyzwanie realizacyjne, ale koniec końców spełniają swoje zadanie i nadają całości zapadający w pamięć charakter. Pomaga w tym również surowa, przepełniona brązami i zieleniami paleta barw, nadająca obrazowi należyty ton, miejscami kojarzący się wręcz z przypowieściami ze Starego Testamentu.
Jestem otchłanią to obraz skierowany do fanów tematyki, który skrupulatnie rozważa podejmowany temat natury działań niemoralnych jednostek i ich wpływu na otoczenie. Jest to pozycja, która definitywnie trafi w gusta widzów zaznajomionych z tematem, równocześnie stanowiąc pewien powiew świeżości zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej dla bardziej niedzielnych widzów. Odnoszę jednak wrażenie, że najważniejsza w jego odbiorze okaże się konfrontacja z obranym przez reżysera tonem. Jeśli jesteście w stanie kupić proponowaną konwencję, wyjdziecie z kina z masą przemyśleń i tematów do wielogodzinnych dywagacji, jednakże równie dobrze możecie się od niej kompletnie odbić i zapomnieć o produkcji kilka godzin po seansie. Niemniej jednak, serdecznie zachęcam do skonfrontowania się z filmem, który możecie obejrzeć w kinach już od piątego maja.
Film Jestem otchłanią w dystrybucji Best Film objęliśmy naszym patronatem medialnym.