Chyba wszyscy widzowie słysząc hasło „polskie kino religijne” łapią się za głowę. Nie ma co ukrywać, biografie świętych czy osób powiązanych z Kościołem zazwyczaj są okropnie podniosłe, źle napisane i męczące. W ostatnich latach pojawił się choćby Czyściec będący propagandowym fabularyzowanym dokumentem, albo Wyszyński – zemsta czy przebaczenie, który załamywał jakością produkcyjną oraz poziomem dialogów. Polskie kino religijne cechuje okropna martyrologia i łopatologicznie przekazywane morały. Bardzo się więc cieszę, mogąc powiedzieć, że biografia księdza Jana Kaczkowskiego – Johnny – wyłamuje się z tego trendu i prezentuje naprawdę solidny poziom.
Johnny opowiada historię księdza Jana Kaczkowskiego, który wbrew hierarchom Kościoła założył hospicjum, by pomagać chorym, umierającym ludziom. Niestety dowiedział się, że sam ma złośliwy nowotwór i nie zostało mu już wiele czasu. Jego losy poznajemy z perspektywy Patryka, chłopaka z poprawczaka, który wychodzi na zwolnienie warunkowe i musi wykonać w ośrodku prace społeczne.
Już pierwsza scena Johnny’ego, w której równolegle widzimy mszę i rabunek z muzyką religijną i polskim rapem w tle, utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie mamy do czynienia z typowym, polskim kinem religijnym. Film Daniela Jaroszka w pierwszej połowie jest dynamiczną i bardzo angażującą biografią. Można by go spokojnie porównać do filmów Łukasza Palkowskiego: Bogów oraz Najlepszego. Dramat często łączony jest z komedią, a osią filmu jest relacja między księdzem Kaczkowskim a Dawidem oraz przemiana tego drugiego. Daniel Jaroszek jak na debiutanta jest wyjątkowo sprawnym reżyserem i potrafi prowadzić widza przez film tak dobrze, że pierwsza połowa Johnny’ego zleciała mi wyjątkowo szybko. Film nie jest może wybitny, ale to po prostu bardzo udana, solidnie napisana i poprowadzona biografia w amerykańskim stylu.
Niestety, w drugiej połowie Johnny traci swoją świeżość i pomysłowość. Zupełnie nie rozumiem, czemu scenarzyści zdecydowali się na to, by w dalszej części filmu zacząć wprowadzać nowe, przeważnie zbędne wątki. Pojawia się na przykład romans między Patrykiem a jedną z wolontariuszek w hospicjum – Żanetą. Poprowadzono go dość skrótowo, a finalnie wypada średnio wiarygodnie i nie wnosi nic do fabuły. Takich elementów jest kilka i przez to Johnny gubi gdzieś główny temat i postać Jana Kaczkowskiego. Dodatkowym problemem finału jest to, że trwa zbyt długo, a emocjonalny moment śmierci księdza jest przeciągnięty i przez to nie wybrzmiewa do końca tak, jak powinien. Produkcja wypadłaby znacznie lepiej, gdyby odpuściła sobie niektóre pomysły i zamiast pełnych dwóch godzin trwała na przykład 100 minut.
Jest jedna rzecz, dzięki której Johnny wypada o wiele lepiej niż wszystkie polskie filmy religijne. Jest całkowicie pozbawiony martyrologii i nie próbuje na siłę wciskać widzowi katolickiego przesłania. Głównym tematem filmu jest umieranie, które reżyser przedstawił w bardzo naturalny sposób. Film nie mówi nic o życiu wiecznym czy sądzie ostatecznym, a zamiast tego pokazuje, że umierająca osoba powinna po prostu wiedzieć, że ktoś przy niej jest i ją kocha. Takie podejście w polskim kinie jest czymś świeżym i wartościowym. Johnny bywa czasem niepotrzebnie ckliwy, ale nie można mu odmówić tego, że ma kilka szczerych, ważnych scen, które z pewnością poruszą widownię.
O filmie Daniela Jaroszka mówiło się już od dawna ze względu na wcielającego się w Jana Kaczkowskiego Dawida Ogrodnika. Aktor, słynący z ról biograficznych, jak zwykle wypadł fenomenalnie. Jego występ jest wyrazisty, szczery i pełen serca. Pomijając już to, jak dobrze oddał sam akcent, sposób mówienia czy chodzenia księdza, udało mu się wypaść po prostu bardzo naturalnie i sympatycznie. Sprawdza się w scenach komediowych, ale kiedy trzeba także w dramatycznych. To zdecydowanie jeden z najlepszych występów w polskim kinie w 2022 roku. Partnerujący mu Piotr Trojan także sprawdza się bardzo dobrze. Po pierwsze ma z Ogrodnikiem świetną chemię i humor w ich wspólnych scenach często trafia. Po drugie jego bohater, chociaż schematycznie napisany, sprawdza się jako ten, który wprowadzi widza w świat i pozwala mu poznać księdza Kaczkowskiego z osobistej strony.
Johnny to nie do końca kino religijne. Film przekazuje katolickie wartości, ale udaje mu się to zrobić bez charakterystycznej dla gatunku toporności oraz martyrologii. Produkcja nie próbuje opowiadać o wierze czy Jezusie, ale o umieraniu oraz wartościach najważniejszych w życiu. Warto zauważyć, że film dość bezpośrednio atakuje Kościół w scenie, w której Kaczkowski zarzuca biskupowi alkoholizm i oszustwa związane z nieruchomościami. Film nadal ma swoje problemy. Jest przeciągnięty, mocno gubi się w drugiej połowie i bywa ckliwy. Nie zmienia to jednak faktu, że jest po prostu wartościowy i warto dać mu szansę, choćby ze względu na kapitalną kreację Dawida Ogrodnika.