Nieodłącznym elementem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jest także konkurs filmów krótkometrażowych. Konkurs, który staje się przepustką dla młodych twórców do często wielkiej kariery. Jednym z wyświetlanych w tym roku krótkich metraży jest Kot Zofii Kowalewskiej.
Najnowszy film niezwykle utalentowanej Zofii Kowalewskiej (reżyserki niezwykłego dokumentalnego dyptyku Więzi – Tylko wiatr) to fabularna etiuda zrealizowana w łódzkiej Szkole Filmowej. Krótkometrażowa opowieść o młodej wiolonczelistce wyszła Kowalewskiej równie dobrze, co jej nagradzane na festiwalach kino niefikcjonalne.
Jak to w etiudzie, trudno tu mówić o skomplikowanej historii. Całość jest poprowadzona liniowo, ale logicznie. Mimo tak oszczędnych ram, Kowalewskiej udaje się spojrzeć na wiwisekcję przeżyć bohaterki z różnych punktów widzenia. Dzieje się dużo.
Oprócz tytułowego kota pojawia się tu spojrzenie starszej kobiety. Pewna mała konfrontacja pokoleń. Opowieść o niechcianym dziecku (o jak dobrze, że Kowalewska nie podeszła do tego tematu z łopatą w dłoni – zamiast aborcyjnego kliszowego dylematu mamy ciążę partnerki ojca), które ma się narodzić i jest przy tym bogato wyczekiwane, ściera się z opowieścią o utraconym, a kochanym dziecku.
Znakomite jest też, że konflikt ten wcale nie jest osią filmu. Kowalewska nie sięga po tani kontrapunkt, czy naukę na błędach. To tylko pewien punkt na drodze głównej bohaterki. Kluczowy moment w potencjalnej zmianie spojrzenia oraz intymna wymiana doświadczeń dwóch kobiet na różnym etapie życia.
Sam kot to doprawdy obrzydliwe stworzenie. Reżyserka doskonale wydobywa paskudną aparycję łysego sierściucha. Współpraca z takim potworem musiała być nie lada wyzwaniem, toteż tym bardziej (w pełni poważnie!) należy pochwalić Kowalewską. Kot, poza tym, że paskudny, jest wyjątkowym wytrychem Kowalewskiej, która niesamowicie kreatywnie osiąga przewrotny wydźwięk swojej historii. Całość zostaje też zakończona w odpowiednim momencie. Nie ma tu mowy o żadnym fałszu czy nawet odrobinie nieszczerości. Wszystko jest w punkt, z niby chirurgiczną precyzją i wyważeniem.
Dialogi, jak to często w dyplomowych etiudach, pozostawiają wiele do życzenia. Bohaterowie popadają w manierę dziwnego mówienia do siebie. Mimo to nie przeszkadza to w immersyjnym odbiorze tak realistycznie wykreowanego świata.
Wizualnie dzieją się tu rzeczy duże. Cały film tak naprawdę „robi” niebieski płaszczyk głównej bohaterki. Kowalewska świadomie sięga po kolory, dodając jednocześnie znaczenia do filmu. Poza tym zdjęcia wspomagają wizualną narrację, a ujęcie powoli odsłaniające ramkę ze zdjęciem tytułowego kota godne jest maestro kinematografii, a nie dopiero co absolwentki.
Kot Zofii Kowalewskiej to rewelacyjny film dyplomowy. Reżyserka rozsądnie zmaga się z narracją i opowiada angażującą historię na jakiś temat. Nie ma w tym filmie fałszu, a świadoma strona wizualna połączona z przewrotnym i nieco ironicznym wydźwiękiem sprawia, że możemy tu mówić o filmie znakomitym. Pozostaje czekać na kolejne, również fabularne, projekty Kowalewskiej.