Kobieta z… zadebiutowała na Festiwalu w Wenecji. Po kilku miesiącach wreszcie trafia do polskich kin. Twórcy odważnie sięgają po temat transpłciowości. Przemiana ustrojowa i wydarzenia roku 1989 stają się tłem do portretu Anieli, która urodziła się w ciele Andrzeja. Jak Małgorzata Szumowska i Michał Englert radzą sobie z tym tematem? Czy pozytywne reakcje z Festiwalu w Wenecji nie były przesadzone?
Powiedzieć, że Małgorzata Szumowska jest ciekawą reżyserką, to mało powiedzieć. Chociaż w jej bogatej i obecnej na ważnych europejskich festiwalach filmografii znajduje się małe arcydzieło, dokumentalne A czego tu się bać? oraz spełniona artystycznie trawestacja Kieślowskiego w Body/Ciało, większość filmów Szumowskiej stanowi zbiór artystycznych i odważnych, a przy tym niezwykle topornych manifestów. Nazwisko reżyserki, której fanem nie jestem, stało się synonimem męczącego i wystudiowanego ekranizowania polskich wad i studiowania rzekomo prostackiej polskiej mentalności. Małgorzata Szumowska oczywiście diabłem nie jest, a ataki konserwatywnych mediów w jej kierunku często bywają przesadzone. Niemniej znaczna część jej filmografii to nastawione na europejskiego widza pocztówki z kraju, gdzie wszyscy patrzą spode łba. To taki anty-TVN.
Nowy film Małgorzaty Szumowskiej (od kilku lat realizuje je razem z byłym mężem, Michałem Englertem) to… nowy film Małgorzaty Szumowskiej. Choć tym razem strona wizualna potrafi szczerze zachwycić, a obsada i jej reżyseria robią piorunujące wrażenie, jednak scenariusz filmu wydaje się być typowym dla Szumowskiej odbijaniem bohatera od piętrzących się problemów. To duszne kino, w którym martyrologiczne zacięcie przykrywa bohaterów. Szumowską przestają interesować bohaterki, ważniejsza staje się misja wytworzenia artystycznej pocztówki z zadupia, która zostanie wysłana do słonecznej Wenecji.
Film zaczyna się zaskakująco znakomicie. To festiwalowa pierwsza liga, której wizualne inspiracje nagrodzonym Złotym Lwem Zdarzyło się są oczywiste. Pełne kolory, nieco węższy format obrazu i pewna nienachalna teledyskowość w połączeniu z nieco zwolnionym tempem przy wsparciu świetnych kompozycji kadrów Michała Englerta (który jest też autorem zdjęć) tworzą letnie migawki, które bardzo ciekawie budują świat. Ważne historycznie wydarzenia stają się tłem i małymi momentami z życia głównej bohaterki. To co prawda nieco wyświechtana na festiwalach droga dla filmu, jednak ogląda się to dobrze. Takie zabiegi mogłyby być dobrym dopełnieniem mocnego i pogłębionego scenariusza. Tego ostatniego jednak zabrakło.
Przez chwilę myślałem, że Szumowska się zmieniła. Z tyłu głowy miałem dziki najazd rozebranych Polaków na supermarket będący pierwszą sceną Twarzy. Bardzo obawiałem się topornego symbolizmu i bardzo pozytywnie się zaskoczyłem. Szumowska zagrała mi na nosie. Pierwsze sceny Kobiet z… to także forma symbolizmu, jednak bardziej świadoma, mniej pompatyczna i przede wszystkim inteligentna. Kiedy główny bohater przypadkiem ułamuje rzeźbionemu aniołkowi przyrodzenie, a potem z ukrywanym uśmiechem daje go jako żartobliwy prezent dziewczynie, czułem, że ona wie, że się z niej śmiejemy. Szumowska zmieniła swój śmiertelnie poważny artystyczny symbolizm na inteligentną grę, która jest silnie zakorzeniona w uczucia między swoimi bohaterami. To być może najlepsze, co wydarzyło się w jej karierze od Body/Ciało.
Im dalej w las, tym niestety gorzej. Szumowska podejmuje ważny temat i nadaje mu należytą uwagę i rozgłos. Misja mająca na celu głośne powiedzenie, że osoby transpłciowe nie są „wynalazkiem współczesnego zachodu”, a prawdziwymi ludźmi, naszymi braćmi i siostrami, którzy mieszkają pośród nas od lat, co do zasady przypomina niedawnego Hiacynta Piotra Domalewskiego. Tamten film, a przede wszystkim scenariusz Marcina Ciastonia, był jednak bardziej wyważony i sprawniejszy warsztatowo. Kobieta z… w pewnym momencie sprowadza temat do martyrologicznego cierpienia.
Choć narracyjnie na szczęście nie jest to w pełni „sama przeciw wszystkim” i ostatecznie znajduje się kilkoro sprawiedliwych, to trudno nie odnieść wrażenia, że tak usilnie piętrzenie problemów w życiu bohaterki łączy wszystkie możliwe trudne sytuacje w życiu osoby transpłciowej. Rozumiem, że takie sytuacje mogą w rzeczywistości mieć miejsce. Jednak połączenie w jeden film tematu osoby transpłciowej w więzieniu, rozpadu relacji z rodzicami, społecznego ostracyzmu oraz rozwodu sprawia, że żaden z problemów nie zostaje potraktowany dostatecznie poważnie i głęboko. To zbiór sytuacji, które robią z głównej bohaterki męczennicę – z wiarygodnej bohaterki zostaje dobrze znana w polskim kinie klisza.
Scenariusz filmu Szumowskiej jest naprawdę bardzo słaby. Między kolejnymi traumami poruszamy się w sposób niewytłumaczalnie szybki. Mowa głównej bohaterki, w której oznajmia, że całe swoje życie nie czuje się wolna, jest co do zasady szlachetna. W praktyce osadzenie tej sceny na sali sądowej w momencie rozprawy o sprzedawanie fałszywych kart SIM trąci pewnym absurdem. Szlachetne idee spotkały się ze scenopisarską mizernością.
Choć nie jest to najgorszy film Małgorzaty Szumowskiej, trudno Kobietę z… cenić z innych powodów niż świetna obsada i ciekawy pomysł na realizację strony wizualnej. To niezbyt udana artystyczna ciekawostka, która nie wytrzyma próby czasu. Ważny temat twórczyni poruszyła niezgrabnie. Być może są w tym filmie momenty, które potwierdzają, że Szumowska dobrą reżyserką jest. Z pewnością nie jest natomiast kompetentną scenarzystką.