Rozpoczął się Festiwal w Cannes, święto kina i jedna z najważniejszych filmowych imprez na świecie. W tym roku wydarzenie otworzyła Kochanica króla, nowe dzieło francuskiej reżyserki Maïwenn. O filmie mówiło się głównie dlatego, że jedną z głównych ról zagrał Johnny Depp. Aktor przez długi czas nie grał w żadnych istotnych projektach, co miało związek ze związanymi z nim aferami i głośnym procesem z Amber Heard, który odbył się w zeszłym roku. Teraz Depp wreszcie miał wrócić na wielki ekran i to wcielając się w Ludwika XV. O Kochanicy króla mówiło się więc sporo, ale czy film zaspokoił oczekiwania widzów i czy udało mu się godnie otworzyć tegoroczną edycję festiwalu w Cannes?
Film Maïwenn osadzony jest w XVIII-wiecznym Wersalu. Jeanne jest młodą kobietą wywodzącą się z proletariatu, która gości w bogatych domach zabawiając szlachtę. Dzięki inteligencji i urokowi osobistemu udaje jej się uwodzić arystokrację. Wreszcie trafia do samego Wersalu, gdzie szybko staje się ulubienicą króla Francji – Ludwika XV. Sytuacja nie przypada do gustu córkom władcy, które postanawiają pozbyć się Jeanne z dworu za wszelką cenę.
Największą bolączką Jeanne du Barry jest scenariusz. Film ma sporo dobrych pomysłów i realizatorsko trzyma wysoki poziom, ale sama historia, na papierze interesująca, zupełnie nie potrafi zaangażować. Trudno nie ulec wrażeniu, że Maïwenn adaptuje stronę z Wikipedii, odhaczając wszystkie istotne punkty, nie próbując w żadnym momencie wejść w psychikę swoich bohaterów. Najlepiej widać to w finale, który nie jest niczym podbudowany, przychodzi szybko i po macoszemu domyka wszystkie wątki. Zresztą scenariusz wykorzystuje też dużo innych zabiegów charakterystycznych dla sztampowych biografii, które nie wypadają zbyt dobrze. Kochanicę króla otwiera i zamyka więc lektor, który służy za prostą ekspozycję mającą opisać nam wczesne życie i śmierć głównej bohaterki i jej najbliższych.
Scenariusz filmu ma też ewidentny problem z subtelnością. O ile nie mam z tym problemu, kiedy film intencjonalnie próbuje być satyrą na arystokrację, tak wypada to już słabo przy poważniejszych wątkach. Najlepszym przykładem jest to, że Maïwenn bez przerwy pokazuje, jak dobrą i moralną osobą jest Jeanne. Dostajemy masę scen, które w bardzo mało wyważony sposób budują kontrast między protagonistką a wersalską arystokracją. Przez to główna bohaterka zdaje się raczej figurą, a nie prawdziwą, ciekawą osobą. Poza tym ciężko ogląda się film, który w każdej scenie próbuje usilnie wpychać morał, a z każdej postaci robi proste narzędzie fabularne.
Zdecydowanie najgorszym elementem Jeanne du Barry jest romans między tytułową bohaterką a królem. Na papierze wydaje się on mieć spory potencjał. Ludwik XV żyjący w wersalskiej, złotej klatce zakochuje się w kurtyzanie, która jako jedyna jest szczera i wcale się go nie boi. Mamy więc zakazany romans, który oburza wszystkich wokół, ale dla obydwojga kochanków jest ucieczką od otaczającego ich świata. W teorii brzmi świetnie, niestety znacznie gorzej wypada w praktyce. Król i jego kochanka mają dość mało scen razem, zakochują się w sobie w zasadzie od razu, a pomiędzy nimi nie widać żadnej chemii, żadnego prawdziwego uczucia. O ile jeszcze Jeanne ma jakieś cechy charakteru, tak o Ludwiku nie wiemy już kompletnie nic. Jesteśmy w stanie zrozumieć, co zauroczyło go w kochance z proletariatu, ale zupełnie nie widzimy, żeby jego uczucie rosło. Kiedy w pewnym momencie mówi do Jeanne, że ją kocha, nie jest to głębokie czy emocjonalne, a tandetne i niewiarygodne. Nie pomaga też to, że między Johnnym Deppem a Maïwenn nie ma żadnej chemii. Aktorzy radzą sobie w swoich rolach, ale kiedy są na ekranie razem, zupełnie między nimi nie iskrzy i wydają się sobie obojętni.
Jednak Kochanica króla nie jest kompletnie nieudana. Filmowi wychodzi kilka rzeczy, a najlepszą z nich jest z pewnością portret wersalskiej arystokracji. Maïwenn wrzuca do świata pruderyjnych bogaczy, którzy kochają plotkować i spiskować prostą kobietę z niższej klasy społecznej. W efekcie obserwujemy absolutny chaos, dużo dziwnych, dworskich intryg i gierek, które mają na celu wyrzucenie Jeanne z Wersalu. Reżyserka nie stara się kreować arystokratów jako niejednoznacznych czy moralnie skomplikowanych. Od początku wiemy, kto na dworze jest dobry, a kto zły. Natomiast w luźniejszej, często nawet komediowej konwencji, ten zabieg nie wypada wcale źle. Zresztą w jednej z ostatnich scen Jeanne du Barry słyszymy nawet krótki dialog, który idealnie opisuje świat, w którym żyją bohaterowie – „To groteska; Nie, to Wersal”.
Oczywiście głównym tematem, o jakim dyskutuje się w kontekście Jeanne du Barry jest występ Johnny’ego Deppa. Aktorowi udało się wreszcie wrócić na wielki ekran w dużej roli. Trzeba przyznać, że swoją okazję wykorzystał całkiem nieźle, a jego Ludwika XV świetnie ogląda się na wielkim ekranie. Najlepiej wypada w scenach z innymi, drugoplanowymi bohaterami, w których nie musi nawet niczego mówić. Bije od niego po prostu potęga i charyzma. Cały swój występ opiera na małych gestach, wyrazach twarzy. Niestety, scenariusz Kochanicy króla zupełnie nie pozwala Johnny’emu Deppowi rozwinąć skrzydeł. Jego bohater może i ma odpowiednią prezencję, ale brakuje mu charakteru i jakiejkolwiek głębi psychologicznej. Tego nie zrekompensuje nawet utalentowany aktor. Wcielająca się w tytułową rolę Maïwenn niestety nie wypadła już tak dobrze. Chociaż we wszystkich scenach jest raczej poprawna, brakuje jej charyzmy i uroku. Cały czas słyszymy, że Jeanne jest niezwykle zmysłowa, że żaden mężczyzna nie może się jej oprzeć, ale aktorka zupełnie nie jest w stanie tego pokazać. Radzi sobie w luźniejszej, komediowej konwencji, ale bladnie, kiedy film próbuje być bardziej emocjonalny.
Trzeba oddać Jeanne du Barry, że realizacyjnie trzyma naprawdę solidny poziom. Zdjęcia może nie są zachwycające, ale operatorowi udało się oddać cały blichtr i prestiż XVIII-wiecznego Wersalu. Wrażenie robią wielkie sale, bogata scenografia oraz świetne oddanie klimatu epoki. Najlepsze są z pewnością kostiumy, które są bardzo różnorodne, świetnie zrobione i świetnie łączą się z fabułą filmu. Warto zwrócić uwagę także na niezłą muzykę, która dobrze buduje klimat epoki.
Przyjęło się mówić, że filmy otwierające festiwal Cannes nie są szczególnie udane. Kochanica króla zdecydowanie tego przesądu nie zmieni. Film Maïwenn ma kilka ciekawych pomysłów, jest udaną krytyką wersalskiej arystokracji i po prostu dobrze zrealizowanym kinem historycznym. Natomiast scenariuszowo polega na każdym możliwym polu. Jest łopatologiczny, pozbawiony napięcia i, co najgorsze, nie ma żadnych wielowymiarowych, ciekawych bohaterów. Z lepszą reżyserką i scenariuszem, Jeanne du Barry mogłaby być bardzo interesującym kinem dworskim, pełnym humoru i intryg, na miarę Faworyty Yorgosa Lanthimosa. Niestety jest jedynie nijaką biografią, która po czasie będzie pamiętana tylko ze względu na występ Johnny’ego Deppa.