Krew ciągle woła. „Czas krwawego księżyca”

Stanisław Sobczyk23 października 2023 18:00
Krew ciągle woła. „Czas krwawego księżyca”

Do kin trafił wreszcie długo zapowiadany Czas krwawego księżyca. Ten od dawna zapowiadany, najnowszy projekt Martina Scorsese to osadzona na początku XX wieku opowieść o morderstwach plemienia Osagów, które przez lata pozostawały bezkarne. Co czyni film tak wyjątkowym i imponuje w podejściu reżysera do prawdziwej historii jednej z największych amerykańskich zbrodni?

Dalsza część tekstu zawiera spoilery do filmu Czas krwawego księżyca.

Osagowie

Chociaż filmy Martina Scorsese w znacznej większości są uznawane za świetne, albo wręcz wybitne, od wielu lat wobec reżysera pojawia się kilka zarzutów. Przeważnie nie wpływają one na ocenę pracy twórcy, ale każdy chyba słyszał powtarzane slogany mówiące, że w jego dziełach kobiece bohaterki spychane są na dalszy plan, a mniejszości kulturowe pojawiają się zbyt rzadko i nie dostają wystarczającej roli. Niezależnie czy się z tymi tezami zgadzamy i czy uznajemy je za istotny zarzut, Czas krwawego księżyca doskonale obala i pierwszy i w jeszcze większym stopniu drugi.

Najnowszy film Scorsese to przede wszystkim opowieść o rdzennych Amerykanach i tym jak ogromna tragedia spotkała ich ze strony białego człowieka. Sama historia, którą Killers of the Flower Moon opowiada, dokładnie opisana w książce Davida Granna, której film jest adaptacją, jest porażająca i stanowi zapis jednej z największych, dziś już niestety zapomnianych amerykańskich zbrodni. Kiedy biali kolonizatorzy przypłynęli na nowy kontynent zaczęli stopniowo odbierać jego rdzennym mieszkańcom ziemie. Jedno z plemion – Osagowie – musieli przebyć okrutną drogę, która zdziesiątkowała ich ludność. Tak się jednak zdarzyło, że jak mówi jeden z bohaterów filmu, William K. Hale – „Bóg spłatał figla”. Skrawek ziemi w stanie Oklahoma przydzielony Osagom okazał się być obfity w złoża ropy. W przeciągu kilku lat biedni rdzenni Amerykanie zmienili się w najbogatszych ludzi w kraju. Każdy z nich miał drogi samochód, wielką działkę z domem oraz inne, modne na początku wieku luksusy. Niestety tam gdzie zaczyna wyrastać bogactwo, pojawiają się i sępy.

Jakże to ironiczne, że ci sami ludzie, którzy gardzili rdzennymi Amerykanami i nie traktowali ich jako równych sobie, nagle zaczęli im usługiwać. Chcąc by skapnęła na nich choć część majątku Osagów zatrudniali się jako ich szoferzy czy próbowali wchodzić z nimi w związki. Płacili im ogromne kwoty, by dostać pozwolenie na wydobycie ropy na ich terenach. Jeszcze przed przejściem do najgorszych zbrodni jakich dokonali biali, warto zwrócić uwagę na wiele innych krzywd, które wyrządzili – tych mniej namacalnych. Wywodzący się z Europy kolonizatorzy próbowali „cywilizować” rdzenne plemiona. Pozbawiać ich własnej kultury, religii. Mollie Burkhart, główna bohaterka Czasu krwawego księżyca, spędziła dzieciństwo w szkole z internatem, która miała na celu nauczyć ją „dobrych, europejskich manier”. Osagowie musieli wyzbyć się swoich prawdziwych imion – zastąpiły je te popularne w Europie, dla białych dużo prostsze do wymówienia. Cały ten systemowy rasizm trwał latami, doprowadzając do nieodwracalnych zmian.

Wszystko to zaznaczone jest w Killers of the Flower Moon. Scorsese pokazuje stopniową przemianę świata Osagów. Kiedy w pierwszej połowie filmu umiera Lizzie, matka Mollie – dostaje tradycyjny dla członków plemienia pogrzeb. Oglądamy podczas niego jej spotkanie z bogami, w których wierzy, słuchamy tradycyjnych modlitw. Kiedy w finale, już po fali straszliwych zbrodni dokonanych przez białych, umiera mała Anna, córka Mollie, dostaje już standardowy dla Europejczyków, katolicki pochówek. Reżyser postanowił oddać Osagom sprawiedliwość, pokazując świat z ich perspektywy. Chociaż najwięcej czasu na ekranie ma Ernest Burkhart (bohater grany przez Leonardo Di Caprio), film skupia się w pełni na rdzennych Amerykanach. Od nich się zaczyna i na nich się kończy historia. Reżyser zrobił wszystko, by jak najlepiej oddać ich wiarę oraz podejście do życia – pokazać współczesnemu odbiorcy całe ich piękno brutalnie zabite przez pojawienie się białego człowieka. Scorsese posunął się na tyle daleko, że w kilku scenach zaprezentował nam nawet religijne wizje Osagów, związane bezpośrednio z ich wierzeniami i symbolami. Przed śmiercią córki Lizzie widzi sowę, zapowiedź rychłej śmierci. Podobnie gdy umiera, stają przed nią ludzie odzwierciedlający tradycyjnych w jej wierze bogów. Innym, subtelnym sposobem na zaznaczanie w Czasie krwawego księżyca kultury rdzennych Amerykanów jest ścieżka dźwiękowa. Muzyka nigdy nie wychodzi na pierwszy plan, ale pojawiają się w niej motywy charakterystyczne dla kultury Osagów, stale przypominające o ich obecności.

Za najlepsze podsumowanie podejścia Martina Scorsese do wątku Osagów niech posłuży ostatnie ujęcie w Killers of the Flower Moon. Nawet po scenie audycji radiowej i bardzo znaczącym monologu, który mógłby spokojnie zakończyć cały film, reżyser decyduje się, by jeszcze raz pokazać nam plemię. Tym razem już współczesne, odprawiające jeden ze swoich starych rytuałach. Bo w tej przerażającej historii najważniejsze są jej ofiary, których dzieci i wnuki do dziś muszą żyć z brzemieniem tego, co ich przodkom zrobił biały człowiek.

Osagowie (Lily Gladstone) w filmie fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP
fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP

Biali

Scorsese portretuje zbrodnie dokonywane przez białych Amerykanów na wiele różnych sposobów. Od tych błahych, jak naciąganie ich na drogie zdjęcia, do najgorszych, jakich może dokonać człowiek. Reżyser, w którego filmach zawsze można było znaleźć wiele obrazowej przemocy, podanej często w dość rozrywkowy sposób, tym razem robi wszystko, by pokazać morderstwa w jak najbardziej dobitny, odrażający sposób. Chce, żeby tragedia Osagów nie była w żadnym stopniu rozrywką kojarzoną z kinem gangsterskim czy westernami, a obrazem horroru, który wydarzył się naprawdę.

Bardzo znaczące w Czasie krwawego księżyca są metafory związane ze zwierzętami. W jednej ze scen siostry Mollie, Anna, Reta i Minnie żartują sobie z braci Burkhurt przyrównując ich do różnych stworzeń. Ernest zostaje nazwany wężem, co w finale ma swój pay-off, ponieważ tak jak jadowita żmija podaje własnej żonie truciznę. W pewnym momencie na początku filmu Lizzie dostrzega w swojej wizji sowę – zwierzę symbolizujące nadchodzącą śmierć. Jednak kiedy Mollie jest na skraju śmierci dostrzega zamiast niej Hale’a. To właśnie on okazuje się być symboliczną sową. Scorsese zaznacza to nawet wizualnie, nakładając mu na twarz dziwne, rajdowe gogle przypominające oczy tego ptaka. Za każdym razem, kiedy Hale podjeżdża pod dom Burkhartów, by przekazać rozkazy Ernestowi, wiemy, że kolejnego członka plemienia czeka śmierć.

W tym wszystkim najbardziej zaskakujące jest to, że żaden z morderców nie jest szczególnie inteligentny czy zapobiegawczy. Ernest to zwykły kretyn i hipokryta, niełączący faktów i ślepo zapatrzony w bogatego wuja. Podobnie jest z jego bratem Byronem, który głównie wykonuje posłusznie rozkazy króla. Jeszcze większymi idotami są biedniejsi mieszkańcy Fairfax, czyli w większości pospolici, prymitywni przestępcy. Żaden z nich nie kryje się ze swoją nienawiścią do Osagów oraz historią swoich zbrodni. Kyle Morrison nie ma problemu z zapytaniem obcego człowieka, czy jeśli zabije adoptowane dzieci, to dostanie ich majątek.

Wreszcie sam William K. Hale. Pozujący na wielkiego geniusza zła, który zawsze jest kilka kroków do przodu, okazuje się dość… prostacki. Jego metody i cele są banalne. Zabija każdego kto może mu przeszkodzić, oczywiście nigdy nie własnymi rękami. Zbija pieniądze na całym plemieniu, podczas gdy wszyscy biali w mieście doskonale o tym wiedzą. W swojej niepohamowanej chciwości jest wręcz bezczelny. Wykłóca się o pieniądze zmarłych Osagów, podpala własne pole chwilę po jego ubezpieczeniu, a kiedy FBI wystawia za nim list gończy, jest tak pewny swojej pozycji, że sam oddaje się w ręce policji. W gruncie rzeczy Hale unika sprawiedliwości tak długo dzięki dwóm rzeczom. Po pierwsze jest bogaty i wie, że wszyscy biali staną za nim ze względu na jego pieniądze i rasę. Po drugie Osagowie go szanują, bo wypada dobrze na tle wszystkich głupich Amerykanów. On przynajmniej próbuje udawać, że ma dobre intencje, że zależy mu na rdzennej ludności. Jest wilkiem w owczej skórze, więc przez wiele lat jest w stanie ukrywać swój proceder.

Warto zwrócić uwagę również na to w jaki sposób Killers of the Flower Moon portretują rasizm. Film nigdy nie mówi o nim wprost, przeważnie jest on czymś co tkwi w bohaterach, chociaż ci nawet tego nie dostrzegają. Najlepiej widać to na przykładzie biednych białych, którzy żyją w Fairfax. Tkwią oni w sytuacji, gdzie są najniższą klasą społeczną. Otaczają ich niezwykle bogaci Osagowie i inni biali, którzy już się wzbogacili, choćby wchodząc w małżeństwa z członkami plemienia. Biedni robią więc jedną z dwóch rzeczy: starają się w jakiś sposób oszukać Osagów lub popełnić jakieś przestępstwo (przeważnie również wycelowane w Osagów) na rzecz ludzi pokroju Hale’a, których oczywiście stać na to, żeby samemu nie brudzić sobie rąk. Wystarczy spojrzeć na to jak wyglądała intryga mająca na celu wysadzenie domu Rety i Billa Smitha. Hale załatwienie sprawy zlecił Ernestowi, który zgłosił się do miejscowego, który to przekazał informację przestępcy Acie Kirby’emu i to dopiero on wykonał całą brudną robotę. Czy ten łańcuszek czegoś nie przypomina? Ano klasyczny, amerykański kapitalizm, w którym ci najniżej na schodach społecznej piramidy robią najwięcej, by ci na górze mogli zgarniać najwyższe kwoty. Z tym, że do tego patologicznego systemu trzeba dorzucić jeszcze rasizm, bo bogaci Osagowie są zrzuceni na sam dół piramidy, tylko ze względu na swoją rasę. Mogą nosić modne europejskie ubrania, mieć na sobie drogą biżuterię – dla nawet najbiedniejszych białych i tak nie będą pełnoprawnymi ludźmi. W jednej ze scen filmu zapytany o morderstwo zbrodniarz z początku się nie zgadza, ale kiedy tylko Ernest mówi mu, że będzie musiał „zabić Indianina”, wszystkie jego obiekcje momentalnie znikają.

Przykładem klasycznego, amerykańskiego rasizmu jest także sam Ernest. Pomijając jego głupie zaczepki, takie jak pytanie Mollie „jaki ma właściwie kolor skóry”, warto wgłębić się raczej w jego sposób myślenia. Kiedy jeszcze przed ślubem mężczyzna okrada parę Osagów, tłumaczy się tym, że przecież oni nie zasłużyli sobie na swój majątek. Podobnie kiedy Ernest angażuje się już w morderstwa rdzennych Amerykanów. Cały czas się usprawiedliwia, postrzega ich jako gorszych, bo fortuna spadła na nich z nieba i nie musieli na nią pracować. Równocześnie sam Burkhart żyje głównie z kradzieży wuja i pieniędzy Mollie, o ironio, członkini plemienia! Zresztą mężczyzna nawet się z tym nie kryje, mówi wprost, że jest leniwy. Ernest to obrzydliwy hipokryta, człowiek, który uwielbia znajdować kolejne wymówki dla swoich zbrodni i rasizmu. Zawsze wysługuje się rękami innych, nie dostrzegając nic złego w tym, że pomaga w mordowaniu rodziny żony, której tak usilnie powtarza że ją kocha, w swojej głupocie najpewniej nawet w to wierząc. Oszukując Mollie, oszukuje także sam siebie.

Zbrodnie białych na Osagach są straszne właśnie przez swoją banalność, przez to, jak bezczelne i nieuzasadnione są. Po odebraniu rdzennym Amerykanom całego kontynentu, potomkowie kolonizatorów nadal nie przestają ich męczyć. Roszczą sobie prawa do tego małego skrawka ziemi, który pozostał plemieniu, tylko dlatego, że przez przypadek odkryto na jego terenie złoża ropy. Elegancki, wyrachowany Hale i któryś z głupich, biednych przestępców różnią się tylko pozornie. Mają inne metody i maniery, ale co do zasady robią to samo w równie okrutny, bezczelny sposób. Mówimy tu o straszliwych zbrodniach, najgorszych rzeczach jakich może dopuścić się człowiek. Nabierają one nowego poziomu okrucieństwa, kiedy okazuje się, że ci którzy je popełniają nie czują się nawet winni, bo rdzennych Osagów traktują gorzej niż zwierzęta.

Robert De Niro w filmie fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP
fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP

Ameryka

Jest jeszcze jeden powód, dla którego rozwiązanie całej sprawy zajęło tak wiele lat – system z definicji jest zły. Rząd od początku traktował rdzennych Amerykanów fatalnie. Chyba żaden kraj nie ma tak obszernej historii systemowego rasizmu jak USA. Kiedy Osagowie odkryli złoża ropy i się na nich wzbogacili, państwo zaczęło im rzucać kłody pod nogi. Wprowadzano ogromne opłaty, uznano, że członkowie plemienia są „niekompetentni”, więc to biali kontrolowali wszystkie ich wydatki (często kradnąc ogromne sumy pieniędzy). Kiedy rozpoczęła się seria morderstw, policja od ignorowała sprawę. Przy wielu zabójstwach nawet nie rozpoczynano śledztwa, uznając je za skutki choroby, zatrucia alkoholem czy samobójstwa. W końcu wszyscy przedstawiciele prawa byli biali i z definicji nie uznawali morderstwa Osaga równoznacznym morderstwu białego Amerykanina. Przy okazji szeryfowie, lekarze i inne osoby związane z prowadzeniem śledztw utrzymywały stały kontakt z wpływowymi osobistościami, w tym rzecz jasna z Halem. Można było dla niepoznaki skazać kilku pomniejszych przestępców, ale nikt nie chciał się zabierać za grube ryby. Bogaci Osagowie próbowali korzystać jeszcze z pomocy prywatnych detektywów, ale ci albo sami byli oszustami, albo Hale’owi łatwo udawało się pozbyć ich z Oklahomy.

Przyszedł jednak ratunek, czyli FBI i ich pierwsze poważne śledztwo. Po objęciu władzy nad biurem przez J. Edgara Hoovera, to miało jeszcze dość złą prasę. Nowy szef chciał to zmienić, a rozwiązanie sprawy morderstw Osagów było idealną okazją. Scorsese bardzo ciekawie pokazuje FBI, nie udzielając nam wielu informacji. Oddaje oczywiście zasłużony szacunek Tomowi White’owi, któremu udało się postawić Hale’a oraz Burkharta przed sądem, ale unika gloryfikowania samej instytucji.

Smutne wnioski przychodzą dopiero na koniec Czasu krwawego księżyca. Bo chociaż śledztwo udało się rozwikłać, sprawa rozeszła się po kościach. FBI mogło chwalić się sukcesem, budując kolejny, wielki, amerykański mit, a winowajcy odsiedzieli tylko część wyroków, po kilku latach cichaczem wychodząc na wolność, a nawet wracając do Oklahomy. W tym wszystkim zapomniano natomiast o prawdziwych ofiarach – Osagach. Dopiero po wielu latach w swojej książce szacunek oddał im Grann, a teraz robi to Scorsese. Reżyser dobitnie pokazuje jak z jednej z największych tragedii w historii USA, radio i popkultura zrobiły co najwyżej materiał na ciekawą historyjkę, porywające true crime skupione na oprawcach, a nie ofiarach. Podczas gdy biali ludzie w całym kraju szybko zapomnieli o całej sprawie, Osagowie do dziś muszą się mierzyć z przekazywaną z pokolenia na pokolenie postkolonialną traumą.

Scorsese w wielu momentach nawiązuje również do amerykańskiej popkultury. Nadaje znanym motywom czy symbolom zupełnie nowe, często obarczone dużą dawką ironii znaczenie. Weźmy choćby mit kowboja, w klasycznych westernach przeważnie prawego, wzorowego Amerykanina walczącego ze złymi Indianami. W Killers of the Flower Moon ci „kowboje” okazują się być głupimi, prymitywnymi mordercami dokonującymi najobrzydliwszych zbrodni na bezbronnych członkach plemienia. Podobnie szeryf, w popkulturze prawy i walczący w imię uciśnionych – tutaj skorumpowany, zamieszany w sprawę morderstw. Scorsese wyśmiewa też mit amerykańskiego kapitalizmu. William K. Hale, wydawałoby się wzorowy self made man, okazuje się bezczelnym mordercą, równie prymitywnym co najgorsze szumowiny, tylko, że ubranym w ładniejsze ubrania.

Wydaje się, że Scorsese wchodzi w dialog z samym sobą. Przecież w jego wcześniejszej twórczości też można znaleźć epickie, amerykańskie historie o wizjonerach czy filmy gangsterskie poniekąd romantyzujące przestępców. Podobnie jak w Irlandczyku, w Czasie krwawego księżyca reżyser patrzy na to wszystko już znacznie dojrzalszym okiem, pokazując jak za wielkimi mitami, najczęściej stoją ludzkie tragedie, o których społeczeństwo bardzo szybko zapominają.

Robert De Niro i Brendan Fraser, fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP
fot. Czas krwawego księżyca, reż. Martin Scorsese, dystrybucja UIP

Reżyser

Na sam koniec warto poświęcić trochę czasu kilku ostatnim minutom filmu. Ostatnia scena Killers of the Flower Moon przedstawia audycję radiową, podczas której sprawa morderstw Osagów przedstawiana jest słuchaczom w formie kiczowatego spektaklu. Pełnego przerysowanych występów aktorskich i slapstickowych dźwięków. Można powiedzieć, że sposób jej przekazania przez radiowców jest dokładnym przeciwieństwem tego, jak chciał ją opowiedzieć reżyser. Jednak w ostatnim momencie, kiedy przytaczane są dalsze losy Mollie Burkhart nie wyczytuje ich już speaker radiowy, którego widzieliśmy wcześniej, ale sam Martin Scorsese. Decyzja ta jest dość zaskakująca i ryzykowna, ale jakże sensowna w kontekście tego, co wielokrotnie powtarzał reżyser.

To właśnie ten krótki moment idealnie pokazują jaka w tym wszystkim jest rola reżysera. Ma on być osobą, która opowiada historie, która przekazuje je jak największej grupie ludzi. Ma mówić głosem tych, którzy nie są wysłuchiwani. Po ponad 100 latach od tragicznych wydarzeniach w Oklahomie należy oddać sprawiedliwość Osagom, zdziesiątkowanym przez białych tak wiele razy, zdradzonym przez najbliższych jak Mollie Burkhart. To właśnie było zadanie reżysera i wywiązał się z niego, kierując wreszcie światło na ofiary. W tym kontekście, już na koniec warto przypomnieć cytat Martina Scorsese z maja, kiedy Czas krwawego księżyca premierował w Cannes. To jedne z najpiękniejszych i zarazem najsmutniejszych słów, jakie może wypowiedzieć reżyser.

I’m old. I read stuff… I want to tell stories, & there’s no more time. Kurosawa, when he got his Oscar… he said, ‘I’m only now beginning to see the possibility of what cinema could be, and it’s too late…’ Now I know what he means.

Martin Scorsese z Lily Gladstone na planie Czasu krwawego księżyca (zdjęcie: Apple TV+)