Nowy Jork, stare zasady – recenzja filmu „Krzyk VI”

Stanisław Sobczyk09 marca 2023 02:00
Nowy Jork, stare zasady – recenzja filmu „Krzyk VI”

Zeszłoroczny Krzyk okazał się być nie tylko bardzo udanym horrorem, ale i świetnym powrotem do kultowej serii wykreowanej przez Wesa Cravena. Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett, czyli reżyserski duet odpowiedzialny za Zabawę pochowanego, sprawdzili się bardzo dobrze, oferując widzom bardzo ciekawy komentarz na temat kondycji współczesnego horroru oraz kreując ciekawych, wyrazistych bohaterów. Na kontynuację nie przyszło nam czekać długo, bo Krzyk VI trafił na ekrany kin lekko ponad rok po premierze poprzedniej części. Czy film ma coś ciekawego do powiedzenia w ramach koncepcji serii, i czy przede wszystkim jest satysfakcjonującym horrorem?

W Krzyku VI śledzimy czwórkę bohaterów z poprzedniej części, którzy po tragicznych wydarzeniach w Woodsboro przenieśli się do Nowego Jorku. Ich spokój nie potrwa długo, bo w mieście pojawia się nowy Ghostface, który za główny cel postawił sobie zabicie ocalałych.

fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland, postać Mellisy Barrery i Jenny Ortegi
fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland

Jeszcze przed premierą szóstego Krzyku twórcy obiecywali, że będzie on najbrutalniejszą częścią serii. Już samo przeniesienie akcji do Nowego Jorku sugeruje, że tym razem mamy dostać produkcję większą, bardziej emocjonującą i w zasadzie najobszerniejszą (film jest najdłuższy w całym cyklu). Niestety to właśnie w tym tkwi największy problem. Krzyk VI usilnie próbuje zwiększać stawkę. Bardzo szybko orientujemy się, że nowy Ghostface jest brutalny, działa szybko i nie ma żadnego problemu z mordowaniem cywili. Byłem naprawdę zaskoczony, że film od razu wprowadził mordercę i przeszedł do scen akcji. Zresztą same morderstwa w większości też są większe niż zazwyczaj. Rzeź w sklepie, przechodzenie na drabinie między budynkami czy konfrontacja z Ghostfacem w pełnym ludzi metrze. Na papierze nie brzmi to źle, ale w samym filmie wypada bardzo różnie.

Przede wszystkim zabrakło mi emocjonalnego zaangażowania. Twórcy często chcą, abyśmy uwierzyli, że któryś z bohaterów zginął, tylko po to, by sztucznie budować napięcie. Ten zabieg szybko zaczyna męczyć i w pewnym momencie trudno nie ulec wrażeniu, że główni bohaterowie są nieśmiertelni i tak naprawdę nic nie może im się stać. Krzyk VI jest też mocno przewidywalny. Po wyjątkowo udanej i bardzo zaskakującej sekwencji otwierającej, dostajemy klasyczną dla serii intrygę z obowiązkowym odhaczeniem znanych motywów i dopiero finał idzie w nieoczywistym kierunku.

Sporym problemem Krzyku VI wydaje się to, że powstał zbyt wcześnie. Poprzednia część serii wstrzeliła się w temat renesansu horroru i wprowadziła ciekawe oraz bardzo trafne pojęcie requela. Nowy film z serii skupia się na koncepcie franczyzy, który wydaje się dość ogólny i raczej nie ma żadnego związku z fabułą. Każdy Krzyk poza byciem rozrywką, był dekonstrukcją slashera i rządzących nim zasad. To ten aspekt czyni cykl tak wyjątkowym i sprawia, że jego kolejne części, nawet jeśli fabularnie średnie, mają coś ciekawego do powiedzenia. Tymczasem Krzyk VI nie jest odkrywczy, nie mówi nic o współczesnych horrorach, albo kondycji popkultury. Spełniły się najgorsze obawy – robienie kolejnej części już po roku od premiery poprzedniej w przypadku tej serii nie miało żadnego sensu.

fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland, Ghostface
fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland

Głównym elementem materiałów promocyjnych szóstego Krzyku był Nowy Jork. Na plakatach mogliśmy oglądać przebite nożem jabłko, rozkład linii metra i samą mapę miasta. Zmiana miejsca akcji wydawała się bardzo dobrym pomysłem i miała pozwolić twórcom na zrealizowanie nowych pomysłów oraz odświeżenie formuły serii. Niestety przeniesienie akcji do wielkiej metropolii nie wypadło szczególnie ciekawie. W zasadzie jest tylko jedna scena, która wykorzystuje w pełni potencjał Nowego Jorku. Jest to pełna napięcia i dobrze nakręcona sekwencja w metrze, której fragmenty można było zobaczyć już w pierwszych zwiastunach. Poza nią Krzyk VI w zasadzie mógłby rozgrywać się w każdym innym mieście, a nawet w Woodsboro. Przeszkadzało mi też to, że z jednej strony bohaterowie bez przerwy powtarzają, że Nowy Jork jest ogromny, a z drugiej przemieszczanie się po nim idzie im zaskakująco szybko. Przykro patrzy się na to, że tak obiecujący motyw jest kompletnie niewykorzystany.

Jeśli chodzi o bohaterów jest całkiem dobrze. Tara, Mindy i Chad nadal są charyzmatyczni oraz sympatyczni. Mają nieźle poprowadzone wątki, sprawdzają się zarówno w scenach komediowych, jak i horrorowych. Courtney Cox, czyli jedyna członkini oryginalnej obsady, która pojawia się w Krzyku VI, także wypadła nieźle. Cieszę się, że nie ma szczególnie dużego wątku i działa jako silna postać drugoplanowa. Fanów serii ucieszyła informacja o powrocie Kirby odgrywanej przez Hayden Panettiere – prawdopodobnie najciekawszej i najbardziej lubianej bohaterki Krzyku 4. W scenariuszu odgrywa ona całkiem ciekawą rolę i miło było zobaczyć ją ponownie. Największy problem mam w zasadzie z protagonistką filmu – Samanthą. Po pierwsze dlatego, że Melissa Barrera dała średnio udany występ, a po drugie z powodu samego jej wątku. W Krzyku VI twórcy chcą prowadzić ją jako potencjalną morderczynię, która zachowuje się podobnie do swojego ojca – oryginalnego Ghostface’a. Wątek jest irytujący, średnio subtelny i widać, że duet reżyserski będzie go chciał niestety rozwinąć w siódmym Krzyku.

Jednym z ciekawszych elementów szóstego Krzyku jest nowy Ghostface. Kultowy morderca tym razem rzeczywiście jest brutalniejszy i bardziej bezpośredni. Twórcy wprowadzają interesujący wątek różnych masek i obsesji na punkcie wydarzeń z poprzednich części serii. Także samo rozwiązanie intrygi jest nieoczywiste, ograne w zabawny, samoświadomy i bardzo satysfakcjonujący sposób. Chociaż finał ma swoje problemy, oglądało mi się go świetnie, z uśmiechem na ustach. Co prawda zwiastuny mocno przesadzały mówiąc, że tym razem mamy mieć do czynienia z „zupełnie innym Ghostfacem”, ale wątek mordercy sam w sobie po prostu się broni.

fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland, Ghostface
fot. Krzyk VI, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, dystrybucja Forum Film Poland

Należy też pochwalić elementy horroru. Co prawda film nie ma aż tyle oryginalnych i świetnie nakręconych scen morderstw co poprzednia część, ale nadal pojawiają się sekwencje, które zapadną w pamięć widowni. W szczególności tyczy się to wspomnianego już otwarcia i podróży metrem. Inne sceny ataków Ghostface’a także są całkiem niezłe. Czuć w nich napięcie, często wykorzystują czarny humor, a przerysowane gore ma swój urok i przypadnie do gustu fanom kina klasy B. Chociaż Krzyk VI sprawdza się jako horror, widać, że jest mniej kreatywny niż Krzyk z zeszłego roku czy Zabawa w pochowanego. To slasher na solidnym poziomie, który tylko w pojedynczych scenach jest naprawdę oryginalny.

Krzyk VI zapowiadał się jako jeden z bardziej interesujących horrorów tego roku. Poprzednia część jest powszechnie lubiana i po wypowiedziach oraz materiałach promocyjnych wydawało się, że twórcy naprawdę mieli pomysł na jej kontynuację. Film rzeczywiście ma sporo dobrych pomysłów czy scen, które naprawdę zapadają w pamięć. Otwierająca sekwencja (prawdopodobnie najlepsza w całej serii obok tej z Krzyku 4) zrobiła na mnie duże wrażenie i sporo sobie po niej obiecywałem. Niestety sama historia i decyzje twórców pozostawiają wiele do życzenia. Szósty Krzyk powstał za szybko, nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Jest solidnym horrorem, ale nie interesującym komentarzem na temat popkultury. Krzyk 7 dostał już zielone światło, ekipa wejdzie na plan jeszcze w tym roku, a premiera prawdopodobnie już w 2024. Po tegorocznej odsłonie cyklu ciężko jednak liczyć na szczególnie udany projekt. Prawdopodobnie najlepszą opcją dla Krzyku byłoby odejście od serii na kilka lat i wrócenie do niej dopiero wtedy, kiedy pojawią się nowe pomysły i tematy do skomentowania.