Limonov: The Ballad, czyli jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tegorocznego Festiwalu w Cannes, nie okazał się rozczarowaniem. Najnowszy film Kiriłła Sieriebrennikowa (Grając ofiarę, Gorączka) według scenariusza Pawła Pawlikowskiego (Ida, Zimna Wojna) to jeden z najoryginalniejszych filmów biograficznych ostatnich lat. Nieograniczona wyobraźnia reżysera, brawurowa inscenizacja oraz świetny Ben Whishaw w roli głównej łączą się w jeden z najciekawszych filmów roku.
Limonov to filmowa biografia sowieckiego poety – Eduarda Limonowa, który szybko stał się gwiazdą w Nowym Jorku, sensacją we Francji i czarnym charakterem w Rosji. Limonow w rzeczywistości urodził się w 1943. Był synem oficera NKWD, a wczesne lata spędził na wschodniej Ukrainie. Pod koniec lat pięćdziesiątych zaczął zajmować się poezją. Po piętnastu latach obfitej awangardowej twórczości wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam pracował jako kamieniarz lub kelner. Dopiero po napisaniu „Rosyjski poeta, który lubi dużych, czarnych mężczyzn” stał się profesjonalnym pisarzem. Wśród swoich idoli Limonow podobno wymieniał Józefa Stalina i Yukio Mishimę.
Figura rosyjskiego artysty awangardowego, który opuszcza matkę-Rosję, by tułać się po Zachodzie w poszukiwaniu czystej sztuki, jest jasnym odbiciem biografii reżysera – Kiriłła Sieriebrennikowa. To rzeczywiście do pewnego stopnia film autobiograficzny – Sieriebrennikow podchodzi do Limonowa-poety w sposób czuły oraz pełen zrozumienia. Klaustrofobiczne przestrzenie okalające samotnego poetę sprawiają wrażenie niezwykle szczerych mrugnięć rosyjskiego reżysera. Jednocześnie Sieriebrennikow nie tworzy laurki Limonowa – podkreśla, że w wielu aspektach był to człowiek zepsuty i bezwzględnie zły (szczególnie w kontekście antyukraińskim). To film bardzo niejednoznaczny, nieustannie balansujący na granicy filmowej quasi-autobiografii i dydaktycznej przypowieści o zepsutym artyście. Fascynacja miesza się z silną krytyką i upadkiem ideałów – dokładnie tak, jak filmowy realizm miesza się z awangardową inscenizacją reżysera Żony Czajkowskiego.
Ze scenariusza Pawła Pawlikowskiego (który jest także producentem filmu) zostało raczej niewiele, pojedyncze migawki. Pawlikowskiego ewidentnie interesowała figura człowieka ze Wschodu, który trafia do artystycznego centrum Zachodu. Rama konstrukcyjna filmu jest jednak pocięta i posklejana charakterystycznymi dla Sieriebrennikowa kolażami. Wydaje się, że Sieriebrennikow od Pawlikowskiego wziął jedynie temat, na podstawie którego stworzył typowy dla siebie – odważny formalnie – filmowy kolaż ze scenek z życia Limonowa.
To prawdopodobnie największa zaleta filmu – to w stu procentach film w stylu Kiriłła Sieriebrennikowa. Wizualny rozmach, balansowanie na granicy oniryzmu i realizmu oraz długie, wymyślne, a wręcz ekwilibristyczne jazdy kamery stanowią reżyserski popis Sieriebrennikowa. Typowa dla Rosjanina estetyka kolażu łączy się z nienachalnym głosem narratora, który odczytuje wybrane fragmenty autobiograficznej powieści Limonowa, które o dziwo idealnie sprawdzają się jako uzupełnienie wizualnej treści. Jeżeli lubicie Grając ofiarę lub Gorączkę, Limonov nie pozostawi was rozczarowanym.
Ogromna fascynacja Limonowem przy jednoczesnej chęci do sumiennego i rzetelnego przedstawienia złej strony poety (działalność polityczna oraz obrzydliwe chwalenie ataku na Ukrainę) sprawiają, że film ugina się pod własnym ciężarem. Pomysł na opowiedzenie w nieco ponad dwie godziny praktycznie całego życia Limonowa jest karkołomny i niemożliwy. Całkiem nieźle przetłumaczony na język filmu styl Limonowa niknie pod ciężarem klasycznego filmu biograficznego, który musi odhaczyć kolejne epizody z długiego i bogatego w pozornie „filmowe” momenty życia. Sieriebrennikow przesadza, chcąc opowiedzieć całe życie artysty w dwie godziny. Być może lepszą decyzją byłoby większe zatopienie się w fikcji przy jednoczesnym zaadaptowaniu tego, co w Limonowie dla Rosjanina najciekawsze?
Eksplicytne zacytowanie Taksówkarza Martina Scorsesego niestety sprawiło, że łatwo Limonowa porównywać z legendarnym filmem Scorsesego i Schradera. Lata intertekstualnych laurek i odwołań w stronę nagrodzonego Złotą Palmą amerykańskiego filmu doprowadziły do sporej banalizacji persony Travisa Bickle’a. Za sprawą między innymi Jokera na Bickle’a patrzy się dziś nie bardziej poważnie niż na Jurka Killera cytującego „You talkin’ to me?”. Na szczęście Sieriebrennikow nie skręca w tę najprostszą ścieżkę i nie zrównuje Travisa Bickle’a z Eduardem Limonowem. Wręcz przeciwnie – tytuł Taksówkarza rzeczywiście pada w filmie, jednak jako niezrozumiały dla rosyjskiego poety kod, niedoścignioną modę, która jedynie w małym (choć radykalnym) procencie zgada się z ideami artysty. Limonow nie jest i nie próbuje być Taksówkarzem – scena, w której poeta zostaje postrzelony tuż po złapaniu za klamkę kultowej żółtej taksówki zdaje się to potwierdzać. Eduard Limonow to Eduard Limonow. Travis Bickle to Travis Bickle. A to, że różni ludzie w podobnym czasie mieli różne wizje na „czyszczenie ulic”, to inna sprawa.
Choć Limonow to z pewnością nienajlepszy film utalentowanego Kiriłła Sieriebrennikowa, a decyzja o zaadaptowaniu całego życia w jeden film przyprawia o kilka ziewnięć, wizualny rozmach, reżyserska kreatywność i wielka rola Bena Whishawa sprawiają, że trudno rozpatrywać Limonowa jako jeden z najciekawszych projektów w tym roku w kinie festiwalowym. Trudno przewidzieć jaki los w polskiej dystrybucji spotka film Rosjanina – poprzednie dwa filmy z oczywistych względów ominęły polskie kina. Czy tym razem film produkowany przez Włochy, Francję i Niemcy przy jednoczesnym udziale Pawła Pawlikowskiego odmieni ten stan? Trudno powiedzieć i może lepiej Limonowa się w polskich kinach nie spodziewać.