Fałszywe kroki – recenzja filmu „Magic Mike: Ostatni taniec”

Stanisław Sobczyk10 lutego 2023 21:00
Fałszywe kroki – recenzja filmu „Magic Mike: Ostatni taniec”

W ostatnich latach możemy obserwować zaskakujący powrót Stevena Soderbergha. Reżyser, który kiedyś kręcił kolejne projekty raz na jakiś czas, teraz tworzy filmy masowo, często dla różnych platform streamingowych. W 2017 Logan Lucky, w 2018 Niepoczytalna, a w 2019 aż dwa filmy dla Netfliksa (Wysokie loty i Pralnia). Ostatnio Soderbergh zaczął pracować dla HBO Max i nakręcił dla platformy aż trzy filmy w trzech kolejnych latach (Niech gadają, Bez gwałtownych ruchów, Kimi). Co jeszcze bardziej interesujące, każda z tych produkcji była kompletnie inna. Kolejnym projektem reżysera, również dla HBO Max, miał być Magic Mike: Ostatni taniec. Kontynuacja dwóch popularnych filmów o męskim striptizerze, które powstały kilka lat temu (pierwszy z nich Soderbergh sam wyreżyserował, a drugi wyprodukował). Podjęto jednak decyzję, by trzecia odsłona Magic Mike’a trafiła na wielki ekran i tak się stało. Jak wypadł Ostatni taniec i czy utrzymał solidny poziom dwóch poprzednich filmów?

Po tym jak firma Mike’a zbankrutowała przez pandemię, mężczyzna zaczął pracować jako barman. Jego nudne życie odmienia tajemnicza milionerka – Maxandra Mendoza. Striptizer wyrusza z nią do Londynu, by dać swój ostatni występ.

fot. Magic Mike: Ostatni taniec, reż. Steven Soderbergh, dystrybucja Warner Bros.

Główny problem nowej odsłony Magic Mike’a można dostrzec szybko. Film jest bardzo leniwie napisany i wykorzystuje masę ogranych, nudnych schematów. W zasadzie każdy nowy bohater, jakiego poznajemy jest nijakim archetypem. Mamy więc Maxandrę – kobietę, która ma wszystko, ale brakuje jej prawdziwej miłości, jej córkę, która jest obrażona na matkę i musi dać jej szansę, a wreszcie samego Mike’a, który tym razem ma za zadanie być mentorem dla młodszych tancerzy. To wszystko wypada okropnie przewidywalnie, jest pozbawione kreatywności czy klimatu, którymi przecież stał pierwszy Magic Mike. W filmie Soderbergha znalazło się nawet miejsce na irytującą, kiczowatą narrację z offu, która nie wnosi nic. Oglądając Ostatni taniec czekałem tylko na sceny muzyczne, które rzeczywiście są angażujące równocześnie trzymając poziom. Męczyłem się natomiast, kiedy film skupiał się na fabule i postaciach. Już druga część (Magic Mike XXL), miała podobny problem i sporo dłużyzn, ale tam byli przynajmniej bohaterowie, których dało się polubić.

Nie wiem czy najlepszym pomysłem było postawienie na pierwszym planie wątku romantycznego. Oczywiście poprzednie filmy z serii także takowe wątki miały, ale realizowały je znacznie lepiej. Pierwszy Magic Mike prowadził romans w miarę sprawnie i zostawiał go na drugim planie. Sam wątek miał sporo problemów, ale przynajmniej nie zabierał widzom zbyt wiele czasu. W Magic Mike XXL też znalazł się mniejszy, dość nijaki romans z nowo wprowadzoną bohaterką. Był napisany raczej kiepsko, ale twórcy mieli na tyle samoświadomości, by nie poświęcać mu zbyt wiele miejsca. Problem wątku miłosnego w Ostatnim tańcu polega na tym, że zajmuje on dużo czasu, a przy tym jest co najwyżej średni, często wypadając przesadnie ckliwie i mdło. Opiera się na prostych schematach, nie ma w nim miejsca na prawdziwe emocje. Weźmy choćby dialogi między kochankami- brakuje w nich konkretów, są puste i szybko zaczynają męczyć. Natomiast warto mimo wszystko docenić aktorów. Channing Tatum ma sporo charyzmy, jest czarujący i dalej sprawdza się w scenach erotycznego, intymnego tańca. Salma Hayek Pinault, która zastąpiła Thandiwe Newton, pierwotnie mającą wystąpić w filmie, także jest dobra. Nie brakuje jej uroku, a nawet potrafi wykrzesać coś z roli, która na papierze nie jest szczególnie interesująca. Aktorzy tworzą naprawdę niezły duet i z lepszym skryptem z pewnością byliby w stanie sprzedać romans na ekranie.

Prawda jest jednak taka, że widzowie nie wybierają się do kina na trzecią odsłonę Magic Mike’a ze względu na scenariusz. Główną atrakcją serii są sceny tańca. W pierwszej części nie odgrywały co prawda aż tak dużej roli, ale w Magic Mike XXL weszły już na pierwszy plan i cechowały się namiętnością, kreatywnością, a często także humorem. Jak wypadają więc występy tancerzy w Ostatnim tańcu? Otóż całkiem dobrze. W zasadzie cały finał to taniec na scenie z dużą publicznością. Profesjonalni tancerze zatrudnieni do ról sprawdzają się świetnie, dobór piosenek jest niezły, a dodatkowo miło znowu zobaczyć na parkiecie Channinga Tatuma. Nie do końca podoba mi się jednak pewna decyzja związana z tym aspektem filmu. Wszystkie sceny tańca są bardzo erotyczne, namiętne i podniosłe. Klimatem często przypominają Pięćdziesiąt twarzy Greya, a nie poprzednie odsłony serii. Wystarczy przypomnieć sobie występ z okazji 4 lipca z pierwszej części czy taniec Tito z podkładem w postaci Candy Shop 50 Centa z Magic Mike’a XXL, żeby zorientować się, że siłą scen tańca zawsze był humor, absurd i kreatywność. Właśnie tego brakuje mi w nowym filmie Soderbergha. Oczywiście decyzja o uczynieniu tańca bardziej pompatycznym ma sens w kontekście promowania nowego Magic Mike’a jako idealnej propozycji na Walentynki. Mimo wszystko jednak szkoda, że film zatracił część uroku swoich poprzedników.

fot. Magic Mike: Ostatni taniec, reż. Steven Soderbergh, dystrybucja Warner Bros.

Irytujące jest także to, że Magic Mike: Ostatni taniec ma to samo przesłanie co poprzednie filmy, ale podaje je w gorszy sposób. Motyw ciałopozytywności i uszczęśliwiania tańcem kobiet był już obecny w pierwszej części serii i stanowił w zasadzie główny temat Magic Mike’a XXL. W miarę zrozumiałe jest więc, że wraca także w trzecim filmie. Szkoda tylko, że przekazuje się go widzowi tak topornie i bez pomysłu. Kiedy jedna z bohaterek zaczęła ze sceny opowiadać o tym, jak każda kobieta zasługuje na erotyczną rozrywkę i dobra zabawę z tancerzami, czułem ciarki żenady. Oczywiście nie mam absolutnie żadnego problemu z samym przekazem. Mimo, że prosty, jest wartościowy i stanowi w sporym stopniu siłę serii. Przeszkadza mi tylko sposób jego podania i zupełny brak subtelności u twórców.

Magic Mike: Ostatni taniec nie jest wyjątkowo zły. Sprawdza się jako rozrywka na przyzwoitym poziomie, ma charyzmatycznych aktorów i dobre sceny tańca. Znajdzie się też kilka smaczków, które docenią fani poprzednich części (krótki występ oryginalnej obsady czy wykorzystanie piosenki Pony). Niestety wszystko to nie zmienia faktu, że scenariusz jest po prostu kiepski, wątek romantyczny męczący, a fabuła przewidywalna i mało angażująca. Gdzieś w tym wszystkim zgubił się urok poprzednich odsłon oraz reżyserska sprawność Stevena Soderbergha. Przez to wszystko Ostatni taniec wydaje się być zawodem i zupełnie zbędnym sequelem, o którym za tydzień nikt już nie będzie pamiętał.