„Na chwilę, na zawsze” – recenzja

Stanisław Sobczyk11 sierpnia 2022 12:00
„Na chwilę, na zawsze” – recenzja

Okres wakacyjny nie jest szczególnie ciekawy dla fanów polskiego kina. Wszystkie interesujące, ambitniejsze projekty są zwykle zachowywane na jesień i debiutują na festiwalu filmowym w Gdyni. W lipcu i sierpniu natomiast widzowie chcący sięgnąć po rodzimą produkcję są skazani na schematyczne komedie z białymi plakatami, czy ewentualnie nudne thrillery. W tym roku, odbiegając od tego standardowego repertuaru, można natrafić na film Na chwilę, na zawsze. Już po zwiastunach łatwo się domyślić, że jest to ckliwy dramat, który raczej nie będzie grzeszył oryginalnością. Nie znaczy to jednak przecież, że musi być od razu nieudany. Główne pytanie brzmi, czy twórcom udało się sprawnie ograć znane schematy i czy film ma coś ciekawego do powiedzenia.

Główną bohaterką Na chwilę, na zawsze jest młoda, popularna piosenkarka – Pola. Jej problem z alkoholem doprowadza w końcu do tego, że po jednym z koncertów powoduje ona poważny wypadek samochodowy. W ramach kary musi odpracować określoną liczbę godzin w małym ośrodku leczenia uzależnień. Niezadowolona dziewczyna spotyka na miejscu muzyka – Borysa, który pomaga jej znaleźć nową drogę w życiu.

Skrypt do filmu jest scenariopisarskim debiutem Piotra Domagały, który gra też zresztą jedną z głównych ról. Pod wieloma względami Na chwilę, na zawsze przypomina piosenki aktora. Tak, jak one, jest dość trywialne, ckliwe i mdłe. Przy tym jest jedna rzecz, która zdecydowanie różni te dwa dzieła. Chociaż muzycznej twórczości Domagały można trochę zarzucić, tak w obranej konwencji wypada w miarę ok i to zrozumiałe, że może się komuś podobać. Natomiast scenariusz Na chwilę, na zawsze jest kompletnie niespójny, chaotyczny i nie sprawdza się w żadnej konwencji.

Kluczowym problemem filmu jest to, że próbuje poruszyć pełno tematów i kilkukrotnie zmienia wątek przewodni. Jeśli widz nawet zaangażuje się w dramat społeczny o młodzieży zmagającej się z uzależnieniami, to będzie musiał się z nim pożegnać, bo w połowie produkcja zmienia się w sztampowy, ckliwy romans. W finale natomiast film jeszcze raz kompletnie zmienia motyw przewodni i dostajemy opowieść o śmiertelnej chorobie. Na chwilę, na zawsze jest niespójne tonalnie, narracyjnie i tematycznie. Najgorsze jest jednak, że film w żadnym z tych gatunków się nie sprawdza.

fot. Na chwilę, na zawsze, reż. Piotr Trzaskalski, dystrybucja Kino Świat

Film Piotra Trzaskalskiego zaczyna się jako dramat społeczny i to chyba właśnie ta część zirytowała mnie najbardziej. Głównym problemem jest to, że Na chwilę, na zawsze nie ma tak naprawdę żadnych bohaterów drugoplanowych. Każda postać, która się pojawia, bazuje co najwyżej na jednej cesze charakteru i nie ma w filmie żadnego znaczącego wątku. W ośrodku leczenia uzależnień pojawiają się tylko dwie osoby, które mają jakiekolwiek znaczenie w fabule i dowiadujemy się o nich czegoś więcej. Pierwszą z nich jest dziewczyna – Candy, która jest fanką Poli i wiąże się z nią dramatyczna historia niechcianej ciąży. Na papierze może i ma to jakiś potencjał, ale w samym filmie nie wypada szczególnie dobrze. Bohaterka ma tylko kilka, sztampowych scen, które są napisane zupełnie bez wyczucia, a tragiczne zakończenie jej wątku kompletnie nie wybrzmiewa.

Inny problem mam z drugim wątkiem, który dość dobitnie pokazuje problemy scenariusza. W ośrodku poznajemy chłopaka, który wprost daje znać, że nie lubi Poli. Całkiem słusznie wypomina jej też, że po wypadku, który spowodowała, uniknęła kary więzienia, a teraz zupełnie nie obchodzą jej ludzie, którym ma pomagać. Jest to bardzo trafny zarzut, który powinien dać protagonistce do myślenia. Niestety wiąże się z nim najgłupszy zwrot akcji w filmie. Okazuje się, że chłopak tak naprawdę jest obrażony na piosenkarkę, bo jego rodzice zginęli właśnie w wypadku samochodowym.

Ta fabularna decyzja jest absolutnie idiotyczna, odbiera filmowi jakąkolwiek powagę i stanowi pójście na łatwiznę. Patrząc na zachowanie piosenkarki, która bez przerwy upija się w swoim pokoju i w zasadzie nie uczestniczy w zajęciach, zasługuje na potępienie i niepotrzebna jest żadna smutna historia o zmarłych rodzicach, by wytłumaczyć to, że młodzież z ośrodka ma do niej żal. Szczególnie, że historia wypadku nigdy się w nic nie rozwija, jest wyjaśniona jedną, krótką sceną rozmowy, a po niej bohater przestaje odgrywać jakąkolwiek rolę w filmie i już nie ma z Polą żadnych problemów.

Właśnie takie rzeczy irytują mnie w Na chwilę, na zawsze najbardziej i odbierają mu jakąkolwiek powagę. Twórcy nie chcą opowiadać o poważnych problemach, nie wchodzą w żaden trudny temat głębiej. Ich podejście jest banalne, oparte często na prostych schematach czy stereotypach. Nie jestem w stanie traktować na poważnie produkcji, która dramaty bohaterów wykorzystuje jako pretekst do szantażu emocjonalnego, a kiedy ci nie są już potrzebni, ucina ich wątki.

Ktoś mógłby mi w tym momencie zarzucić, że nie powinienem wymagać od Na chwilę, na zawsze rozbudowanych wątków dramatycznych, bo film w sporej części materiałów promocyjnych reklamowano raczej jako romans. Nie zgadzam się z tym, ale nawet przyjmując taki punkt widzenia, produkcji Piotra Trzaskalskiego nie jestem w stanie nazwać udaną. Pomijając już różnicę wieku między Polą a Borysem, do której zresztą fabuła nigdy się nie odnosi, ta relacja na ekranie zupełnie się nie klei i reżyser prowadzi ją kompletnie niespójnie.

Jedyne co łączy bohaterów to podobna przeszłość. Nie da się wyczuć między nimi żadnej chemii, czy znaleźć powodu, dla którego mieliby być razem. W jednym momencie Pola i Borys mają do siebie ambiwalentny stosunek, a w drugim świetnie się już ze sobą bawią. Widać też, że film za bardzo nie wie, w jakiej konwencji chce prowadzić ten romans. Z jednej strony mamy sceny, które w założeniu mają być bardzo poważne czy realistyczne. Jest na przykład rozmowa o ciężkiej chorobie, czy wspominanie dawnych grzechów. Równocześnie mamy kiczowate, infantylne sceny pływania kajakiem przy zachodzącym słońcu. Na osobny akapit zasługuje scena seksu, która jest na tyle przesadzona i kiczowata, że nie powstydziłby się jej nawet Adrian Lyne. Bohaterowie kochają się w deszczu, na ulicy, a ich mokre ciała oświetlają reflektory samochodu.

fot. Na chwilę, na zawsze, reż. Piotr Trzaskalski, dystrybucja Kino Świat

Jeśli Na chwilę, na zawsze ma jakiś w miarę przyzwoity element, to są to zdecydowanie występy aktorskie. Martyna Byczkowska wypadła całkiem nieźle. Nie kojarzyłem jej wcześniej z żadnych ról, a tutaj całkiem nieźle poradziła sobie jako arogancka piosenkarka i nawet w dalszej części filmu nie jest najgorsza w scenach dramatycznych. Nie zmienia to oczywiście faktu, że Pola jest wyjątkowo kiepsko zarysowaną postacią, a jej przemiana w filmie przebiega ze sceny na scenę i jest absolutnie niewiarygodna.

Trzeba też przyznać, że Piotr Domagała dużo lepiej niż scenariuszowo poradził sobie aktorsko. Ma kilka całkiem niezłych scen, a jego piosenki nagrane na potrzeby filmu sprawdzają się przyzwoicie. Trudno mi też nie wspomnieć o jednym zmarnowanym występie aktorskim. Kinga Preis ma w filmie jedną scenę i jest w niej bardzo dobra. Problem jest taki, że jej postaci przydałoby się jakieś podbudowanie czy rozwinięcie. To nieźle nakreśla kolejny znaczący problem filmu. Mam wrażenie, że na różnych etapach scenariusza niektórzy z bohaterów mieli dużo większą rolę, a w finalnej wersji jest ich po prostu bardzo mało. Jest na przykład postać chłopaka Poli, którego odgrywa Tomasz Włosok i który ma w filmie maksymalnie dwie sceny. W ten sposób skrypt zupełnie ucina kilka wątków i pozbywa się kilku znaczących bohaterów.

Na chwilę na zawsze przede wszystkim nie sprawdza się scenariuszowo. Oczywiście filmowi z pewnością nie pomaga nijaka, zachowawcza reżyseria, ale większość jego poważnych problemów tkwi właśnie w skrypcie. Trudno stwierdzić, jakie miało być przesłanie historii, czy o kim tak naprawdę miała opowiadać. Bohaterowie nie przechodzą żadnej drogi. Kilka razy zmieniają się, ale nie jest to ani uzasadnione, ani wiarygodne.

Widać także, że projekt ma problemy z wrażliwością czy wyczuciem. Kilka razy pojawiają się tu sekwencje o dosyć konserwatywnym wydźwięku. Na przykład, aby pokazać alkoholowe upodlenie Poli, twórcy zdecydowali się na scenę, w której dziewczyna masturbuje się w samochodzie. Pojawia się też rozmowa o poronieniu, które jedna z bohaterek wywołała celowo. Napisano ją w sposób absolutnie nieczuły i pozbawiony empatii. Wyjątkowo źle ogląda się takie sceny, które nieudolnie próbują poruszać ciężkie tematy w połączeniu z sekwencjami kiczowatymi i absurdalnymi. Na chwilę, na zawsze byłoby o wiele lepsze, gdyby trzymało się konwencji ckliwego melodramatu i nie próbowało poruszać istotnych problemów, czy udawać, że ma coś ważnego do powiedzenia. Zostaje nam więc tylko mieć nadzieję, że Piotr Domagała zostanie już przy muzyce i aktorstwie, bo ze scenopisarstwem nie radzi sobie kompletnie.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to