American Film Festival rozpoczął się już na dobre i chyba nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego otwarcia, niż seans nowego filmu Luki Guadagnino. Reżyser ten zdążył nas już przecież zachwycić Call Me by Your Name, a potem jeszcze bardziej podbił ekscytację swoją twórczością, reinterpretując kultową już Suspirię. Powidoki tych tytułów widać w Do ostatniej kości (org. Bones and All) bardzo wyraźnie.
Do ostatniej kości to fantastyczna gatunkowa fuzja wychodząca od kina coming of age, przechodząca przez gore horror aż do kina drogi. Wpisuje się to co najmniej cudownie w tegoroczne motto festiwalu. Nie dość, że razem z bohaterami wyruszamy w podróż za poszukiwaniem siebie (a przy okazji podróż przez kolejne stany Ameryki), tak i stylistycznie przechodzimy przez wszystkie stany kina. Fantastyczny wybór.
Luca Guadagnino serwuje tę nastoletnią historię o problematycznej miłości w formie kina wampiryczno-kanibalistycznego, które działa głównie na fantastycznie kreowanym napięciu. Scen gore (warto dodać, że świetnie zrealizowanego) jest tu naprawdę sporo. Jednakże to nie posoka przyciąga do ekranu najmocniej, a bardzo dobrze napisane (i zagrane) postacie oraz ich relacja. Trudno nie zaangażować się w nią emocjonalnie, a przez to oderwać wzroku od ekranu.
Warto w tym miejscu wspomnieć też o prawdopodobnie najlepszej roli w dotychczasowej karierze Timothéego Chalameta. Szczególnie w pierwszej połowie filmu wybija się ze swojej aktorskiej szufladki smutnego chłopca, wprowadzając tym samym do swojej kariery wiele świeżości. Ale to Taylor Russell jest tutaj prawdziwym zaskoczeniem, a wręcz ogromnym odkryciem. Cóż to był za występ! Pełen ekspresji, naturalności i dawki zagubienia. Po Bones and All należy uważniej przyglądać się jej dalszej, na ten moment obiecującej karierze.
Od strony reżyserskiej jest fantastycznie, widać tu ogromną pracę, którą Guadagnino włożył, by pogodzić ze sobą całkiem sprzeczne gatunki filmowe. Wyszło naprawdę zgrabnie, zwłaszcza kilka pomysłów reżysera sprawiło, że zbierałem szczękę z podłogi. Szczególnie zapadły mi w pamięć dwie sceny, nakręcone wręcz w dokumentalny sposób. Wspaniale zmogły one poziom napięcia i podkreśliły wylewającą się z ekranu grozę.
Na osobną pochwałę zasługuje też muzyka Atticusa Rossa i Trenta Reznora przywodząca na myśl soundtrack z The Last of Us. W kontekście filmowych wydarzeń otwiera to nowe furtki interpretacyjne, a całość ma o wiele więcej sensu niż mogłoby się wydawać.
Do ostatniej kości to naprawdę wyjątkowy film, który może połączyć fanów Guadagnino. Zarówno ci, którzy kochają Tamte dni…, jak i fanatycy Suspirii wyjdą z seansu zadowoleni. To świetnie zrealizowana historia z drugim dnem, która zaskakuje swoją świeżością i podejściem do problematyki. To obowiązkowy seans podczas 13. edycji American Film Festival, a może nawet jeden z najlepszych filmów tego roku.