Martw się, kochanie – recenzja filmu „Nie martw się, kochanie”

Stanisław Sobczyk28 września 2022 16:00
Martw się, kochanie – recenzja filmu „Nie martw się, kochanie”

Jeszcze kilka miesięcy temu trudno było znaleźć kogoś, kto narzekał na Nie martw się, kochanie. Ciekawy punkt wyjścia, dobrze wyglądające materiały promocyjne i całkiem mocna obsada aktorska. Olivia Wilde zyskała już miano całkiem obiecującej reżyserki. Jej debiut z 2019 roku – Szkoła melanżu – został bardzo dobrze przyjęty i uznany za dobre kino coming of age. Niestety im bliżej premiery filmu, tym więcej pojawiało się problemów. Kolejne zwiastuny pokazywały, że Harry Styles raczej nie radzi sobie w swojej roli, a o pozakulisowych problemach zaczął się wypowiadać Shia LaBeouf, który finalnie nie wystąpił w filmie z powodu konfliktu z reżyserką. Ostatnie nadzieje związane z Don’t Worry Darling rozwiały recenzje na tegorocznym festiwalu w Wenecji, które zmiażdżyły produkcję. Teraz kiedy film trafił już na ekrany polskich kin, wszyscy widzowie mogą się przekonać, jak zły jest.

Alice i Jack to małżeństwo żyjące w utopijnej społeczności Ameryki lat 50-tych. Ona jest spokojną gospodynią domową, a on pracuje nad ściśle tajnym projektem Victoria. Z czasem jednak Alice zaczyna zauważać, że coś jest nie tak z otaczającą ją rzeczywistością, a jej niepokojące wizje się nasilają.

Główny temat Nie martw się, kochanie jest naprawdę ciekawy. Już od wielu lat możemy zobaczyć wśród prawicowej części Internetu zachwyt i tęsknotę za Ameryką lat 50-tych. Czasy, w których dominowały tradycyjne wartości, żony zajmowały się domem i dziećmi, a mężczyźni pracą, to dla nich istna utopia. Ukazanie tej patriarchalnej wizji i tego, jakim dla kobiet jest ona koszmarem, to bardzo dobry pomysł. Z odpowiednią reżyserką i dużo sprawniejszymi scenarzystami Don’t Worry Darling mogłoby być współczesną wersją Matriksa i sukcesem na miarę Uciekaj! Jordana Peele’a.

Niestety, okazuje się, że film Olivii Wilde nie tylko nie jest dobry, ale wręcz nie ma nic do powiedzenia na temat wyidealizowanej wizji lat 50-tych. Wykorzystuje co prawda stylistykę z tamtego okresu — muzykę, wnętrza czy kostiumy — ale nie wchodzi w jego problemy. Koncept tradycyjnego społeczeństwa z podziałem na role w zależności od płci nie jest eksplorowany, a fabuła bardzo szybko skręca w kierunku męczącego, sztampowego thrillera. Są tylko pojedyncze sceny, w których Nie martw się, kochanie próbuje przekazać coś na temat patriarchalnego społeczeństwa i wypada wtedy zazwyczaj pretensjonalnie oraz łopatologicznie. Alice zgniatana przez szklaną ścianę, rozbijająca jajka i inne tego typu irytujące zabiegi to jedyne, na co stać twórców. Olivii Wilde zdecydowanie brakuje reżyserskiej sprawności i przez to niektóre sceny wypadają niezamierzenie śmiesznie.

fot. Nie martw się, kochanie, reż. Olivia Wilde, dystrybucja Warner Bros.

Don’t Worry Darling nie jest dobrym komentarzem społecznym, ale może chociaż wypada przyzwoicie jako prosty thriller? Niestety i na tej płaszczyźnie film Olivii Wilde zawodzi na całej linii. Pod koniec pierwszego aktu główna bohaterka postanawia złamać zasady i pójść tam, gdzie nie powinna. Problem w tym, że od tego momentu aż do finału jej sytuacja i nasza wiedza o świecie w ogóle się nie zmieniają. Przez godzinę obserwujemy po prostu Alice, widzącą kolejne, niepokojące wizje, które przeważnie nie wnoszą nic do filmu. Nie martw się, kochanie ma wiele scen, które są punktami kulminacyjnymi i widz spodziewa się, że już po nich pozna rozwiązanie zagadki, ale zamiast tego produkcja wraca po prostu do statusu quo. Przez to drugi akt jest w całości dłużyzną i nie wnosi do fabuły prawie nic.

Jeszcze gorzej wypada finałowy twist. Wielkie rozwiązanie tajemnicy świata, w którym żyją bohaterowie, jest niezwykle rozczarowujące i napisane tragicznie. Twórcy mogli się zdecydować na wiele opcji, spróbować poruszyć w jakiś sposób temat patriarchatu, postapokaliptycznego społeczeństwa albo rządowych eksperymentów, ale zamiast tego zdecydowali się na zwrot akcji rodem z najtańszych horrorów. Przetrwałem koszmarnie nudny drugi akt, czekając na odkrycie wielkiej tajemnicy, a zamiast tego dostałem zupełnie niesatysfakcjonujący, absurdalny finał. Ostatnie sekwencje filmu z samochodowymi pościgami i ludźmi w czerwonych strojach są już po prostu smutne. Ostatecznie udowadniają też, że Don’t Worry Darling nie ma nic ważnego do powiedzenia i wypada żenująco na tle innych filmów, które mówią o patriarchalnym społeczeństwie.

fot. Nie martw się, kochanie, reż. Olivia Wilde, dystrybucja Warner Bros.

Już przed premierą mówiło się wiele o występie Harry’ego Stylesa. Piosenkarz w Nie martw się, kochanie jest koszmarny. W scenach obyczajowych wypada po prostu nijako i trudno powiedzieć wtedy cokolwiek o jego bohaterze, natomiast w tych trudniejszych, emocjonalnych jest zupełnie niewiarygodny i przeważnie niezamierzenie śmieszny. Najbardziej żenujące są kłótnie, w których Styles musi krzyczeć. Widać wtedy doskonale, jak źle wypada na tle prawdziwych aktorów. Film ratuje Florence Pugh, która na pierwszym planie jest naprawdę dobra. Chociaż nie wiemy wiele o jej bohaterce, ta jest po prostu charyzmatyczna i łatwo jej kibicować. Stanowi w zasadzie przeciwieństwo nijakiego, niewiarygodnego Harry’ego Stylesa. Na drugim planie najlepszy okazał się Chris Pine, który bawi się swoją rolą. Tworzy postać nikczemnego lidera kultu, zbierającego wokół siebie zdesperowanych mężczyzn. Jego wątek jest mocno skrótowy i można mieć do niego sporo zarzutów, ale sam aktor dodaje filmowi Olivii Wilde choć trochę wyrazistości.

Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że Nie martw się, kochanie będzie filmem nie tylko nieudanym, ale wręcz złym, zapewne bym mu nie uwierzył. Niestety, czekało mnie smutne zderzenie z rzeczywistością. Film Olivii Wilde jest słabym dramatem, bo nie mówi o patriarchacie nic ciekawego i równie rozczarowującym thrillerem. Przez większość czasu produkcja jest okropnie nudna, a jej finalny twist wypada tragicznie. W tym wszystkim szkoda tylko aktorów, bo Florence Pugh czy Chris Pine robili wszystko, co mogli, żeby uratować ten film. Olivii Wilde po tej porażce trudno będzie zapewne wrócić z kolejnym reżyserskim projektem, a nam pozostaje mieć nadzieję, że film przynajmniej uświadomi twórcom, że obsadzanie Harry’ego Stylesa w pierwszoplanowych rolach jest bardzo złym pomysłem.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to