Do not pity the dead Harry. Pity the living, and above all, those who live without love.
Jak miliony innych widzów, wychowywałem się na Harrym Potterze. Pierwszej serii, z którą byłem na bieżąco, zarówno gdy wychodziły kolejne książki, jak i filmowe odsłony. Właściwie, mówiąc szczerze, nie pamiętam czasów, w których opowieść o młodym czarodzieju nie była jednym ze stałych elementów mojego życia. Nie wiem, czy dla mojego pokolenia istnieje inna opowieść, która tak połączyła miliony dzieciaków (a później nastolatków) na całym świecie – wrzucając ich do jednego świata, porywając ku wspaniałej przygodzie, która dla wielu miała się okazać przygodą ich życia.
Dorastając, nauczyłem się patrzeć na te filmy nieco krytycznie. Coraz częściej dostrzegałem ich wady czy niewykorzystany potencjał i chociaż nadal są dla mnie jednymi z najważniejszych i kocham do nich wracać, to istnieje mnóstwo rzeczy, które bym w nich zmienił. Poza jedną.
Aktorami.
Nie sądzę, by istniała druga, tak wielka, seria filmowa, która mogłaby pochwalić się równie doskonałym castingiem. Cały zastęp legend brytyjskiego kina i teatru, których poza wielkim talentem i niesamowitym warsztatem cechowało coś jeszcze – profesjonalizm i zaangażowanie. Jakże często słyszymy obecnie z ust gwiazd blockbusterów słowa lekceważące ich występy w rozrywkowych projektach? Jak często ci podkreślają swoją ogólną niechęć do projektów łatwych, przyjemnych, fantastycznych? Pośród obsady Harry’ego Pottera też znajdziemy takie osoby. Różnica polega jednak na tym, że drużyna, która zebrała się w filmowym Hogwarcie, była w stanie odłożyć na bok osobiste preferencje i włożyć całe serce w kolejne filmy, poświęcić się im całkowicie i wzbić się na wyżyny swoich umiejętności – dając nam, widzom, niezapomniane kreacje, tworząc postaci, które od lat żyją z nami cały czas. Bohaterowie Harry’ego Pottera stali się częścią jednego z najbardziej kruchych i ważnych momentów naszego życia – dorastania; członkami rodzin, przyjaciółmi, źródłem inspiracji. Oparciem w ciężkich momentach, otwierających przed nami drzwi do innego, fantastycznego świata, ilekroć musieliśmy się ukryć przed trudami codziennego życia. A teraz, musimy pożegnać kolejnego z nich.
Nie chcę jednak poświęcić tego tekstu jedynie zachwytom nad tym, jak świetnym Dumbledore’em był Michael Gambon. Jak doskonale zastąpił w tej roli zmarłego Richarda Harrisa, wnosząc dużo własnej interpretacji postaci, prezentując nam bohatera innego, a jednak podobnego. Bo chociaż jest to rola, za którą go pamiętamy i jedna z moich ulubionych, to sprowadzenie niesamowitej kariery Gambona tylko do niej, byłoby obrazą.
Na deskach teatru Michael Gambon zadebiutował w latach 60., kariera aktorska zaskoczyła również jego samego – do nastoletniego wieku Michael nigdy nie widział sztuki teatralnej, ba, nie wiedział nawet, czym takowa właściwie jest. Jego występ w Ryszardzie III został szybko zauważony przez samego Laurence’a Oliviera, legendę, giganta brytyjskiego kina i teatru. Reżyser i aktor spostrzegł w Gambonie wielki potencjał i szybko zaproponował mu pracę w jego dopiero co otwartym National Theatre Company. Razem z Gambonem do teatralnej rodziny Oliviera dołączyli m.in. Darek Jacobi, Peter O’Toole, Maggie Smith, Lynn Redgrave czy Robert Stephens. Po pewnym czasie Gambon udał się do innych grup, szukając doświadczenia w różnych miejscach.
Wraz z biegiem lat, nazwisko Gambona zyskiwało na znaczeniu. Aktor prezentował się coraz lepiej na scenie, głównie dzięki swojemu potężnemu głosowi, charyzmie i niecodziennej prezencji (co pozwoliło mu odnieść sukces na Broadwayu).
Również do świata kina wprowadził go Laurence Olivier, dając mu małą rólkę w swoim Otello. Dzięki temu debiutowi przez moment znalazł się nawet wśród kandydatów do objęcia roli Jamesa Bonda! Jego ekranowa kariera skręciła później w kierunku kina autorskiego, bardziej ambitnego. Międzynarodowa publiczność zaczęła go jednak rozpoznawać głównie dzięki występom w m.in. Informatorze Michaela Manna czy Jeźdźcu bez głowy Tima Burtona. W lata 2000 wszedł natomiast rolą w Gosford Park – jednym z najważniejszych i najlepiej przyjętych filmów Roberta Altmana.
Gambon przyznawał, że żadna rola – nawet Albusa Dumbledore’a – nigdy nie jest dla niego łatwa czy prosta. Nie był aktorem metodycznym, ale w swych kreacjach regularnie odwoływał się do własnych wspomnień, części siebie. Potrafił również wykorzystać wiele kontrowersyjnych pomysłów, by pozytywnie wpłynąć na swoją grę – na scenie płakał, myśląc o zdjęciu nagiej dziewczyny z Wietnamu, uciekającej przed bombardowaniem.
Jak jednak Michael Gambon właściwie został Dumbledore’em? Po śmierci Richarda Harrisa obowiązek wyboru nowego Dyrektora Szkoły i Magii Czarodziejstwa spadł na Alfonso Cuarona. Słynny reżyser rozważał całą listę kandydatów – Christopher Lee odrzucił ofertę z niesprecyzowanych powodów; Sean Connery był skrajnie niezainteresowany występem w filmie dla dzieci, a Ian McKellen uważał, że postać jest zbyt podobna do Gandalfa. Możliwe jednak, że nie byłby to argument wystarczający – do McKellena doszła jednak informacja, że zmarły Harris uważał go za aktora zdolnego, ale pozbawionego pasji. McKellen z szacunku zdecydował się więc odmówić.
Po czterech miesiącach ogłoszono wybór. Gambon nigdy wcześniej nie pracował z Harrisem, ale oboje byli określani mianem kompanów do kielicha i bliskich przyjaciół jeszcze z lat młodości. Decyzje kreatywne w kwestii tej nowej interpretacji wielkiego czarodzieja pozostawiono całkowicie aktorowi. Nikt nawet nie proponował mu próby imitacji gry Harrisa – Gambon miał całkowitą dowolność w kwestii tego, w którą stronę zabierze bohatera.
Rola w Harrym Potterze zdecydowanie zwiększyła popularność Gambona pośród mainstreamowych twórców. Tom Hopper obsadził go w oscarowym hicie Jak zostać królem; Dustin Hoffman zaprosił go do swojego reżyserskiego debiutu. Michael Mann ponownie współpracował z Gambonem przy serialu Luck dla HBO. Jak to często bywa, do Gambona dotarli również twórcy gier komputerowych i aktor szybko stał się jednym z ikonicznych głosów świata The Elder Scrolls (wokalnych występów w późnych latach kariery Gambona było zresztą więcej, świetnym przykładem jest tu seria Paddington). Im był jednak starszy, tym mniej na ekranie się pojawiał, a jeśli już to raczej w rolach stosunkowo małych (Kingsman 2, Judy, Życie i śmierć Johna F. Donovana).
Chociaż nagrody rzadko są w stanie dobrze oddać prawdziwą wagę i jakość dorobku aktora, to sam Gambon miał się czym pochwalić. Pozostaje najczęściej nominowanym do nagrody Laurence’a Oliviera (najbardziej prestiżowa teatralna statuetka w Wielkiej Brytanii) w historii. Otrzymał aż cztery nagrody BAFTA za występy w miniserialach i filmach telewizyjnych; dwukrotnie został nagrodzony przez SAG.
Michael Gambon zapisał się złotymi zgłoskami nie tylko w historii kinematografii. Na pewno zapamiętają go także fani szeroko pojętego motorsportu. Na zawsze będą go pamiętać za jego krótki, choć dość zabawny występ w programie Top Gear. Tradycją w tym programie było sprawdzanie, jak szybko zaproszeni goście pokonają tamtejszy tor testowy, prowadząc „samochód za rozsądną cenę”. Michael Gambon usiadł za kierownicą Suzuki Liana i przez całe okrążenie niczym kierowca wyścigowy jechał z gracją, szanując linię wyścigową. Jednak w ostatnim zakręcie zdecydował się lekko ściąć tor jazdy i prawie przewrócił swoje Suzuki. Od tego czasu ostatni zakręt nosi imię Sir Michaela Gambona i zapewne będzie je nosił po wsze czasy. [Paweł Krajewski]
Michael Gambon był jednym z ostatnich członków starej gwardii brytyjskiego teatru i kina, jednym z ostatnich gigantów aktorstwa, ludzi o dorobku tak dużym i ważnym, że wydaje się niemożliwe, by wielu współczesnych artystów było w stanie im kiedyś dorównać. Zachwycał na deskach, w telewizji i kinie – swoją siłą, prezencją, humorem. Potrafił być złośliwy, śliski i niebezpieczny, ale również ciepły, empatyczny. Wcielał się w każdą rolę, aż do końca zachwycając nas swoimi zdolnościami. Żałuję, że tak dużej części jego pracy nigdy nie przyjdzie nam zobaczyć.
Koniec końców żegnamy jednak aktora wybitnego, człowieka, który zapisał się w historii kina na zawsze i który, choćby nie wiem co, pozostanie zarówno z moim pokoleniem, jak i tymi, które nadejdą, na zawsze, jako jeden z najbardziej wyrazistych ekranowych bohaterów. I mam nadzieję, że tak jak mnie, tak i każdego z Was jego występ jako Dumbledore’a zainspiruje do tego, by sięgnąć po dziesiątki innych jego filmów czy miniseriali, a dzieła, w których brał udział, nigdy nie zostaną zapomniane, tak jak on sam, jeden z aktorów, którzy osiągnęli nieśmiertelność.