Wybuch pandemii koronawirusa w 2020 roku drastycznie zmienił pogląd na przyszłość rozrywki kinowej. Kolejne doniesienia o podupadających akcjach największych sieci kinowych, problemy produkcyjne czy zmiany modeli biznesowych napawały Hollywood zakłopotaniem „co dalej?”. Jaka będzie przyszłość kina i czy te apokaliptyczne nagłówki o śmierci kin staną się rzeczywistością? Z dzisiejszej perspektywy można odetchnąć z ulgą i na jakiś czas zakopać głęboko w ziemi czarne wizje o zmierzchu kin. Mimo to pandemiczny marazm wpłynął znacząco na kształt Hollywood nie tylko pod kątem dystrybucyjnym, ale i również kreatywnym.
Bohater naszej dzisiejszej recenzji, czyli Jordan Peele wraz ze swoim trzecim pełnometrażowym filmem również znalazł się w pewnym twórczym limbo, gdzie przyszłość kin stała pod dużym znakiem zapytania, o czym sam wspomniał w jednym z wywiadów: „Napisałem go w czasie, kiedy byliśmy trochę zaniepokojeni przyszłością kina. Tak więc pierwszą rzeczą, którą wiedziałem jest to, że chciałem stworzyć spektakl. Chciałem stworzyć coś, na co widzowie będą musieli przyjść, aby to zobaczyć.” Przytoczony cytat dobrze odzwierciedla dla mnie, czym jest ten film i co próbuje nam przekazać.
Nope, czy po polsku Nie! przedstawia historię mieszkańców środkowej Kalifornii, którzy stają się świadkami niewytłumaczalnych zjawisk, które mogą być spowodowane ingerencją UFO.
Ten krótki i dosyć lakoniczny opis fabuły filmu musi wam wystarczyć. Jordan Peele po raz kolejny zafundował widzom filmowe puzzle okraszone konwencją sci-fi, gdzie wszelkie wydarzenia trzeba interpretować pod lupą przeróżnych metatekstów. Peele nie porzucił całkowicie eksplorowania tematów społecznych. Mimo to w Nope zmienił nieco charakterystyczny punkt ciężkości, skupiając się na istocie kina, problemów czyhających przed nim w związku z de facto „demokratyzacją” medium i cyfryzacją oraz skonfrontowaniu się z zatraceniem przez branżę temperamentu. Nope to laurka dla historii kina zwłaszcza okresu lat 50/60 jak i 70/80, jednak Peele nie zatraca się w swojej nostalgii, a błyskotliwie i niekiedy imponująco przemyca swoje spostrzeżenia oraz obawy odnośnie stanu filmowych spektakli, które ostatnimi czasy wpadły w spiralę samozatracenia mitycznej „magii kina”.
Peele powrócił do korzeni widowiska filmowego, kiedy było ono jeszcze jarmarczną rozrywką i zachwycało publiczność swoim przełamywaniem rzeczywistości, które dla niedzielnego widza było czymś niezwykłym. Intertekstualne nawiązania do okresu nowego Hollywood lat 70. i 80. oraz twórczości Spielberga, Lucasa czy Zemeckisa wydają się tutaj oczywiste. Jednymi z najmocniejszych inspiracji są przede wszystkim Bliskie spotkania trzeciego stopnia (Spielberg, 1977) czy Szczęki (Spielberg, 1975). Kino Stevena Spielberga ustanowiło podstawy dla ery współczesnych blockbusterów, a wraz z podejściem George’a Lucasa do kwestii dystrybucyjno-marketingowych ukształtowały system globalnego Hollywood, czyli wielopoziomowej struktury biznesowej od box-officu filmowego po cały merchandising. Określanie blockbusterów jako “parków rozrywki” w dzisiejszym dyskursie stało się dosyć pejoratywne, jednak gdy spojrzymy na wysokobudżetowe kino lat 70. te porównania nie są czymś złym z uwagi na konstrukcję narracyjno-dramaturgiczną tych filmów. Blockbustery od zawsze były intensywnym przeżyciem, które miało wzmacniać cały wertykalny system biznesowy Hollywood.
Przybliżam ten istotny kontekst z uwagi na to, że Jordan Peele w Nope zagłębia się w znaczenie blockbustera, czy może szerzej spektaklu filmowego. Peele wielokrotnie komunikuje widzowi, że kino, jak i cała sztuka to ciągle zataczające się koło, a wiele dzieł stanowi względem siebie lustrzane odbicia. I choć kino Spielberga czy Lucasa uważa się za przełomowe, to tajemnicą nie jest, że ich największą inspiracją byli m.in. Akira Kurosawa czy John Ford. Peele wraca również do przełomu lat 50/60, kiedy w kinach królowały wielkie epopeje filmowe, które niczym Szata (1953, Koster) reklamowały się jako cuda (dwuznaczność), co miało stawić czoła rosnącej rywalizacji z telewizją. W tamtym okresie również dominowały pozycje z UFO na pierwszym planie, które weszło do popkultury po incydencie w Roswell w 1947 roku. Peele sugeruje, że ostatnimi czasy to koło historii stało się zniekształcone, zaczyna przez nie przemawiać fałsz oraz sztuczność, niezdarnie replikując przy tym tropy i motywy z poprzedniej epoki.
Ostatnimi czasy jesteśmy świadkami nad-eksploatacji wielu ikonicznych marek, jak Gwiezdne wojny czy Jurassic Park, które powróciły po latach i choć biznes kręci się dalej, to strona wizjonerska tych filmów jest marna. W Nope dostaliśmy wybitną scenę retrospekcji, która pod płaszczem metafory wizualizuje widzowi emocje oraz wpływ takich ikon, jak T-Rex z Jurassic Park (1993, Spielberg), rekin ze Szczęk, Gwiazda Śmierci z Gwiezdnych wojen (1977, Lucas) na wszystkich dzieciakach. Peele, przełamując czwartą ścianę, pokazuje znaczenie tych wszystkich obrazów na współczesnych reżyserach, którzy w większości wkraczając do świata filmu zawsze mieli z tyłu głowy pierwsze pojawienie się Vadera w Gwiezdnych wojnach czy ryk T-Rexa w gąszczu deszczu przy panice głównych bohaterów Parku Jurajskiego. Wyłania się z tego wszystkiego piękny oraz wręcz wzruszający obraz wpływu blockbusterów na współczesną kulturę. Mimo to Peele zestawia to z dzisiejszym krajobrazem kina blockbusterowego, które utraciło wizjonerskość, a twórcy zamiast konfrontować się z wyzwaniami, tworząc na bazie emocji z dzieciństwa nowy monument, zamykają się w nostalgii oraz arcy-uwielbieniu dla tychże dzieł.
Wszechobecna cyfryzacja oraz w istocie „demokratyzacja” medium poszerzająca się na streaming może stanowić zagrożenie dla spektakli filmowych, które od zawsze przyciągały do kina niezliczone rzesze widzów, łapczywie pragnących bycia zaczarowanymi. Peele pokazuje, że choć dzisiaj mamy niezliczone środki do realizacji filmu, sposób tworzenia spektakli filmowych się nie zmienił i żadne pieniądze czy technologia nie zastąpią wizji oraz pragnienia zrobienia czegoś wyjątkowego.
Nope to najdroższy film Peele’a do tej pory. Budżet filmu wyniósł niecałe 70 milionów dolarów, jednak co warto nadmienić – produkcję nakręcono również przy użyciu kamer IMAX i w tym formacie oczywiście jest też wyświetlana. Twórca oscarowego Get Out nie kłamał mówiąc, że chciał stworzyć prawdziwy spektakl filmowy. Cały zamysł Peele’a wyłożyłby się na deski, gdyby strona techniczna nie dorównała treściowej ambicji. Nie bez powodu do produkcji zaangażowano jednego z najważniejszych operatorów we współczesnym kinie blockbusterowym, czyli Hoytę van Hoytemę, który pracuje od 2014 roku z Christopherem Nolanem. IMAX został wykorzystany bezbłędnie. Zmiany formatu są przemyślane, a mieszanie się obrazu analogowego z cyfrą świetnie koresponduje z samą treścią. Użycie obiektywów o dużej ogniskowej dobrze maluje ogromne połacie terenu środkowej Kalifornii, które budują zagadkowy charakter filmu. Ponadto wielokanałowy dźwięk w IMAX-ie przenika widza przy wielu scenach, czerpiąc przy tym wzorce z filmowej Godzilli czy nawet czerwia z Diuny (2021, Villeneuve).
Już od napisów początkowych Peele absorbuje widzów do diegezy filmowej w roli obserwatorów, umieszczając nas de facto w pozycji UFO. Wojeryzm przenika przez cały film, a aura ciągłej inwigilacji pochłania poczynania naszych bohaterów. Peele lawiruje między gatunkami oraz wszelakimi inspiracjami. Choć film jest horrorem science fiction i zawiera wiele przerażających scen, to ten eklektyzm gatunkowy oraz operowanie różnym tonem pełni w filmie ogromną rolę, co dobrze ukazuje ścieżka dźwiękowa. Zwłaszcza w 3. akcie, który jest widowiskowy, co konfrontuje się z ówczesnymi motywacjami głównych bohaterów. Choć co warto nadmienić przy całej metatekstowej warstwie oraz zabawie filmowymi puzzlami, film nieco traci z oczu parę głównych bohaterów. Daniel Kaluuya rozczarował i w żadnym momencie nie zachwyca, jak to miało miejsce w przypadku Get Out. Znacznie lepiej poradziła sobie Keke Palmer, od której emanuje charyzma, szczerość, co wystarcza, aby kibicować bohaterce przez resztę filmu.
Nope to film stworzony dla mnie. Peele postawił potężny posąg dla filmmakingu oraz siły kina blockbusterowego w absorpcji widza. Pod płaszczem meta-odniesień kryje się laurka dla historii kina, jego rozwoju, ale przy tym reżyser rzuca swoje obawy względem niepewnej przyszłości, która może rozwodnić magię wielkiego ekranu oraz jego wpływ na kształtowanie wrażliwości kolejnych filmowców. Mimo rozwoju technicznego kina oraz postępu cywilizacyjnego, twórcy nie powinni zapominać o korzeniach i tym, co od Meliesa definiuje kino, a co potem podchwyciły następne generacje twórców. Nieważne jest rozwiązanie zagadki oraz odsłonięcie wszystkich kart magika, ale uchwycenie tej tajemnicy w spektakularny sposób, który pochłonie widza, dając mu sposobność na ściągnięcie z siebie płaszcza niewiary.