Wszyscy wiemy, co jest nie tak z polskim kinem wojennym. Martyrologia, pompatyczność i niska jakość produkcyjna. Co roku do kin trafiają kolejne nudne, sztampowe filmy o II wojnie światowej, które tylko utwierdzają szeroką widownię, że nie jest dobrze. Kto by się więc spodziewał, że wojenna produkcja TVP osadzona w 1939 z tandetnym, biało-czerwonym plakatem oraz kiepsko zmontowanym zwiastunem, wypadnie jakkolwiek oryginalnie. Okazuje się jednak, że Orlęta. Grodno ‘39 nie są typowym polskim filmem wojennym i mają sceny, których nigdy bym się w takiej produkcji nie spodziewał. Nie znaczy to jednak, że są filmem szczególnie udanym.
Produkcja osadzona jest w tytułowym Grodnie i opowiada historię młodego Żyda – Leona, który chodzi do szkoły i musi radzić sobie z narastającymi konfliktami na tle rasistowskim. Cały jego świat zmienia się diametralnie, kiedy 1 września rozpoczyna się II wojna światowa, a na miasto spadają bomby. Sytuacja nie uspokaja się, bo w kierunku Grodna zmierzają Sowieci, a mieszkańcy i polscy żołnierze będą musieli go bronić.
Orlęta. Grodno ‘39 okazują się całkiem zaskakujące w zasadzie od samego początku. Pierwsze 40 minut filmu to kino społeczne skupione na nastrojach panujących przed wojną w Polsce, opowiedziane z perspektywy dziecka. Leon jest Żydem, więc doświadcza rasizmu, czy to ze strony władz szkoły, czy ogólnie pojmowanego społeczeństwa. To całkiem zaskakujące, że produkcja TVP mówi bardzo dosłownie o negatywnym podejściu Polaków do Żydów, zawierając nawet wątek pokazujący w negatywnym świetle ONR. Ta część filmu nie jest może w żaden sposób rewolucyjna czy oryginalna, ale jest bardzo solidnie zrealizowana. Wątki są poprowadzone całkiem nieźle i miały potencjał, który niestety został z czasem zmarnowany przez scenariusz, który je porzucił.
W drugiej połowie Orlęta. Grodno ‘39 skręcają już mocno w kierunku pełnoprawnego kina wojennego. Jest to jednak produkcja mocno widowiskowa i, jak na polskie kino, mało martyrologiczna. Film Krzysztofa Łukaszewicza często przypomina raczej thriller i jest bardzo dynamiczny. Scena, w której na szkołę spadają bomby jest bardzo dobrze nakręcona i rzeczywiście potrafi trzymać w napięciu. Kolejnym zaskakującym elementem Orląt jest także to, że próbuje portretować wojnę w brutalny, dosadny sposób. Film ma na przykład całkiem mocne sceny gore. Pojawia się człowiek pozbawiony głowy przez wybuch czy scena, w której dziewczynka traci rękę. Jest to zrealizowane całkiem nieźle, a takiego podejścia nie było w polskim kinie wojennym chyba od czasu Legionów.
Chociaż w założeniach Orlęta. Grodno ‘39 to dobre kino wojenne, finalny efekt nie jest niestety szczególnie zadowalający. Film rzeczywiście próbuje odejść od klasycznego, polskiego portretowania wojny, ale wpada przy tym w zupełnie nowe problemy. Przede wszystkim, produkcja potrafi być okropnie przesadzona, a niektóre sceny wypadają niezamierzenie kiczowato czy tandetnie. Przyjaciele bohatera przywiązani do czołgów, dzieci rzucające Mołotowami i wiele innych podobnych zabiegów. To wszystko niestety odbiera filmowi powagi i sprawia, że często trudno go brać na poważnie.
Poza tym twórcy portretując wojnę, nie potrafią w subtelny sposób przedstawić dramatów bohaterów. Za każdym razem, gdy na ekranie dzieje się coś tragicznego, w tle pojawia się ten sam, smutny motyw muzyczny grany na pianinie. Efekt jest żenujący i odbiera powagi. Tego typu problem przewija się przez całe Orlęta. Wszystko jest w nich dosłowne, nie ma miejsca na niedopowiedzenia, albo niejednoznaczności. Najbardziej podczas seansu irytowały mnie chyba pojawiające się raz na jakiś czas wizje Leona. Były okropnie pretensjonalne, nie wnosiły nic do fabuły i utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że scenarzyści nie są szczególnie kreatywni.
Jednak moim głównym zarzutem do Orląt jest to, że po seansie nie wiedziałem, o czym to w zasadzie ma być film. Produkcja porusza wiele tematów, zwykle w łopatologiczny sposób, ale mimo to trudno jej odmówić tego, że bywa ciekawym obrazem pewnej okresu w polskiej historii. Szkoda tylko, że raz próbuje mówić o rasizmie wobec Żydów, raz o miłości, raz o wojnie oczami dziecka, by finalnie skręcić w stronę ukazania Sowietów oraz ich okrucieństwa. Film Krzysztofa Łukaszewicza wypadłby znacznie lepiej, gdyby od początku do końca był konsekwentny i wybrał sobie jeden, konkretny temat. Film nie byłby z pewnością oryginalny czy rewolucyjny, ale mógłby być po prostu przyzwoitym kinem o II wojnie światowej z ciekawą perspektywą dziecka.
Orlęta. Grodno ‘39 nie są szczególnie udaną produkcją. Są okropnie chaotyczne, gubią wątki, a w połowie niespodziewanie zmieniają konwencję. Przy tym trudno nie docenić, że wreszcie ktoś w polskim kinie postanowił podejść do tematu II wojny światowej w trochę inny, odważniejszy sposób. Jeśli zapamiętam coś z tej produkcji, to właśnie bardzo dobrze nakręcone sceny, w których na Grodno spadają bomby i momenty, w których film dobitnie próbował ukazać okrucieństwo wojny. Z pewnością zapamiętam jednak także, że produkcja miała masę rozrzuconych wątków, które okazały się zupełnie pozbawione puenty oraz tandetne, zupełnie przesadzone sceny. Możemy tylko mieć nadzieję, że w polskim kinie pojawi się wreszcie ktoś, kto będzie w stanie poruszyć temat wojny w oryginalny, angażujący sposób.