The Bad Batch nie zwalnia z tempa. Od poprzednich dwóch odcinków minął tydzień, a w nowym możemy pozwolić odpocząć głównym bohaterom serialu. Samotny klon bowiem jest epizodem, w którym obserwujemy dalsze losy Crosshaira, kilka tygodni po wydarzeniach z finału. Tym razem przeniesiemy się na planetę Desix, gdzie Crosshair będzie musiał obalić tymczasową gubernator Tawni Ames, odmawiającą zwierzchnictwa Imperium. W zadaniu tym pomaga mu nie kto inny jak… komandor Cody.
Już w poprzednim tygodniu chwaliłem Star Wars: Parszywa Zgraja. Zrobię to i tym razem, bo serial na to po prostu zasługuje. Na samym początku tej historii dowiadujemy się, że Crosshair spędził ponad 30 cykli w ruinach miasta Tipoca na Kamino. Tym razem widzimy ponownie go w akcji i znów dostajemy kontrast między nim a innymi, regularnymi klonami. Jedynie to właśnie Cody zdaje się rozumieć Crosshaira, który również pomimo swej podległości Imperium, zdaje się wyłamywać z pewnych schematów, gdyż jak jeden z bohaterów w samym odcinku mówi, klony są już tylko zwykłymi żołnierzami i mają być podległymi tak jak niegdyś droidy dla Separatystów.
Porównanie jest tutaj nadzwyczaj trafne, ponieważ na Desix naszym bohaterom przyjdzie się zmierzyć z droidami bitewnymi. Na linii frontu dostajemy jednakowo standardowe B-1, droidy komandosi, droideki… Ponadto sam serial ma wiele momentów, w których na myśl przychodziły mi sceny z gry Republic Commando. Ten odcinek był poprowadzony bardzo mocno w tych klimatach, w połączeniu z Wojnami klonów Filoniego. To, jak trudnym zadaniem, nawet dla zmodyfikowanego genetycznie klona, okazuje się pokonanie jednej droideki lub droida komandosa sprawiło, że miałem flashbacki do wspomnianej gry, gdzie największym bossem potrafił być droid B-2.
Ponadto nie będę też ukrywał, gdy zobaczyłem ponowną walkę z droidami, wspomnienia wróciły do tych lepszych momentów Wojen Klonów. Ponadto widać ogrom kontrastu, jaki jest w obu armiach, gdzie droidy są zwykłymi pionkami, tymczasem klony myślą za samych siebie. Cody jest kolejnym żołnierzem, zaraz po Howzerze i Wilco, który potrafi się wyłamać. Oczywiście wiemy, że chip na niego zadziałał i dokonał nieudanej egzekucji na Obi-Wanie. Później, jak się okazuje, potrafił trzymać się dalej swych ideałów.
Słowa Cody’ego zdają się wpłynąć na Crosshaira. Pomimo braku chipu w jego głowie, zacząłem zastanawiać się, czy on sam jeszcze nie zrehabilituje się i dołączy do swych braci na późniejszym etapie serialu. Bo choć nadzieję tę pogrzebał finał pierwszego sezonu, tak ten odcinek pokazuje Crosshaira od nieco innej strony. Po każdej wykonanej misji wraca sam do swojej kwatery spowitej w ciemności, osamotniony w szarej placówce na Coruscant.
Ponadto dowiadujemy się, że Cody na sam koniec, po niewykonaniu rozkazu rzuconego przez imperialnego admirała, dezerteruje. Możliwe, że dołączy do Rexa i Zgrai, a może też i dostanie swój własny arc. Osobiście obawiam się, że Cody zostanie odstrzelony, lecz w jakiś sposób muszą zbudować pomost do Rebeliantów i wytłumaczyć tam jego nieobecność. Z ust Ramparta dowiadujemy się także o gruntownych zmianach w wojskowości Imperium, których pierwsze oznaki doświadczyliśmy w poprzednim sezonie.
Sam odcinek jest jednym z ciekawszych w całym serialu do tej pory. Trzyma w napięciu i niepewności do ostatnich chwil. Sprawia, że serial jest jednym z bardziej udanych projektów z Gwiezdnych wojen od lat. Z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Jak się rozwinie sprawa z Codym i Crosshairem? Mam nadzieję, że już najbliższe odcinki coś nam zarysują.