Boomer Free Zone – recenzja filmu „Piep*zyć Mickiewicza”

Stanisław Sobczyk09 stycznia 2024 13:00
Boomer Free Zone – recenzja filmu „Piep*zyć Mickiewicza”

Polskie kino ma ewidentny problem z portretowaniem nastolatków. Próby nakręcenia filmów o młodych dla młodych kończą się zazwyczaj porażkami. Powielane są głupie, nieaktualne stereotypy, padają już dawno zdezaktualizowane zwroty. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Galerianki, Sala samobójców, Obietnica, Studniówk@, #Jestem M. Misfit – wszystkie te produkcje zostały wyśmiane przez nastolatków. Już po pierwszych zapowiedziach jasnym stało się, że to tego grona dołączy również osadzone w liceum Piep*zyć Mickiewicza, które miało trafić na ekrany kin na początku 2024 roku. Wszystkie zapowiedzi zwiastowały absolutną porażkę, szczególnie, że za kamerą stanęła Sara Bustamante-Drozdek, reżyserka, która dotychczas nakręciła tylko fatalne Porady na zdrady 2. Jednak czy rzeczywiście jest aż tak źle?

Jan Sienkiewicz, niespełniony pisarz wyrzucony z uczelni, rozpoczyna pracę jako polonista w jednym z warszawskich liceów. Pod jego opiekę trafia 2B – najgorsza klasa w szkole pełna zbuntowanych wyrzutków. Nauczyciel postanawia pomóc uczniom i pokazać im, że wcale nie są skazani na życiową porażkę.

Fabularnie Piep*zyć Mickiewicza jest wyjątkowo proste. Twórcy bazują na wielu schematach znanych z zagranicznego kina, a porównania do Stowarzyszenia umarłych poetów, Młodych gniewnych czy Buntownika z wyboru od razu cisną się na usta. Nikt nie dba tu o zgodność z realiami, zamiast tego dostajemy przesłodzone, hollywoodzkie klisze, które niewiele mają wspólnego z warszawską rzeczywistością. Jest więc ekscentryczny nauczyciel z nieszablonowymi metodami oraz młody, uzdolniony chłopak, który oczywiście ukrywa swój talent przed prymitywnymi rówieśnikami. Ciężko nawet złościć się na scenariusz, bo chociaż ten jest pełny głupot, nie robi nic nadzwyczaj złego. Po prostu bezmyślnie odhacza kolejne motywy, nigdy nie zagłębiając się w psychikę bohaterów. Musi pojawić się nudny wątek romantyczny, poboczna historia niebezpiecznych gangsterów i kilka przesadnie ckliwych momentów. Jednym słowem wszystko to, co działało na Zachodzie.

fot. Piep*zyć Mickiewicza, reż. Sara Bustamante-Drozdek, dystrybucja Forum Film Poland

Przy tym trzeba przyznać, że filmu nie ogląda się wcale bardzo źle. Sara Bustamante-Drozdek rozwinęła się jako reżyserka – Piep*zyć Mickiewicza nie jest tak nieporadne i męczące jak Porady na zdrady 2. Najgorzej wypada wspomniany romans, bo jest zdecydowanie najnudniejszą częścią produkcji. Między bohaterami nie ma żadnej chemii, a ich relacja rozwija się zbyt wolno. Natomiast poza tą poboczną historią całość oglądało się nieźle. Podczas seansu złapałem się na tym, że jestem ciekawy, jakie głupie pomysły jeszcze mnie czekają. Film jest pełen scen, które w założeniu miały być dramatyczne, ale wypadły absurdalnie i niezamierzenie śmiesznie. Kuriozum tego wszystkiego jest finał, w którym grupa 16-latków rozprawia się na licealnym parkingu z najniebezpieczniejszymi warszawskimi gangsterami. Także abstrahując od wszystkich wad trzeba przyznać, że z odpowiednio ironicznym podejściem seans Piep*zyć Mickiewicza może być całkiem zabawnym przeżyciem, szczególnie jeśli do kina pójdzie się z grupą znajomych.

Tak naprawdę znaczna część bolączek produkcji wiążą się z tym, w jaki sposób podchodzi ona do poważnych tematów. Wszystkie wątki dramatyczne są podane w okropnie infantylny, płytki sposób. Twórcy nigdy nie zagłębiają się w realne problemy młodzieży, nie interesują ich prawdziwe patologie. Zamiast tego stawiają na jej wyidealizowaną, cukierkową wizję. Narkotyki w szkole nie są problemem nastolatków, a sprawką groźnych, podstępnych gangsterów. Jeszcze gorsze jest to, że każdy z poważnych wątków zostaje rozwiązany jak za pomocą magicznej różdżki – bez żadnej realnej pomocy. Przeważnie wystarczy moralizatorski monolog czy ckliwe spotkanie z kimś bliskim. W przeciągu kilku scen 2B zmienia się z najgorszej klasy w szkole w najlepszą, bez żadnej nauki czy nadrabiania zaległości. Wystarczyła do tego motywacyjna przemowa nauczyciela. W tym właśnie tkwi główny problem: Piep*zyć Mickieiwcza udaje, że mówi o prawdziwych problemach współczesnej młodzieży, podczas gdy bazuje tylko na durnych stereotypach i telewizyjnej, wyidealizowanej rzeczywistości, którą możemy oglądać w najgorszych, telewizyjnych paradokumentach.

Cała kampania Piep*zyć Mickiewicza opiera się na tym, że ma to być film buntowniczy, rozumiejący współczesną młodzież. Piosenkę promującą film nagrali popularni raperzy, trailery używały takich haseł jak „boomer free zone” i udawały ekstremalne tylko dlatego, że używały przekleństw. Niestety nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością. Jeżeli przy scenariuszu pomagała jakikolwiek nastolatek, to po prostu tego nie widać. Dialogi bywają wyjątkowo nienaturalne, a żarty o „twojej starej” czy kwestie typu „turlaj dropsa” to szczyt młodzieżowości na jaki stać twórców. Iluzoryczna jest również cała buntowniczość filmu, bo tak naprawdę nie jest on opowieścią o prawdziwych problemach, a jedynie ckliwą, motywacyjną lekcją z tandetnie podanym morałem. Piep*zyć Mickiewicza tylko udaje jakkolwiek progresywne – tak naprawdę to moralizatorski, komercyjny produkt, w którym wcale nie słychać głosu młodego pokolenia.

fot. Piep*zyć Mickiewicza, reż. Sara Bustamante-Drozdek, dystrybucja Forum Film Poland

Chyba największym zaskoczeniem jest to, że w tej od początku skazanej na porażkę produkcji wystąpił Dawid Ogrodnik kojarzący się przecież z dużo ambitniejszym kinem. Aktor wypadł dziwnie i jego rola pełna jest sprzeczności. Z jednej strony sprawdza się w spokojniejszych scenach i można go wtedy polubić. Z drugiej ma też masę momentów, w których wariuje – jest przerysowany, neurotyczny, czasem wręcz niepokojący. Nie przypomina charyzmatycznego geniusza, ale nową wersję Pana Kleksa. W założeniu Jan Sienkiewicz miał być postacią inspirującą, trafiającą do młodzieży, przypominającą choćby Robina Williamsa ze Stowarzyszenia umarłych poetów. Natomiast finalnie wypadł po prostu karykaturalnie. Jego agresywne metody budzą często wątpliwości, a postawa lekkoducha nie jest imponująca, a psychotyczna. Ciężko winić za to wszystko samego Ogrodnika, ten po prostu próbował jakkolwiek poradzić sobie ze słabym scenariuszem, niestety nie zawsze z udanym efektem.

Reszta obsady wypadła za to naprawdę w porządku. Młodzi aktorzy mimo słabych linii dialogowych radzą sobie w porządku, są naturalni i w miarę wiarygodni. Nieźle sprawdzili się również starsi wcielający się w kadrę nauczycielską i rodziców. Dali radę w humorystycznych scenach i nawet dało się ich polubić. Nikt nie wybił się co prawda ponad przeciętny poziom, ale nie było też występów żenujących.

Piep*zyć Mickiewicza okazało się dokładnie tym, czego można się było spodziewać. Nieudaną próbą przeniesienia na polskie warunki zagranicznych schematów i nakręcenia naszych Młodych gniewnych. Film nie jest ponadprzeciętnie zły, daleko mu do szkodliwości Galerianek czy Sali samobójców. Przeważnie jest po prostu niezamierzenie śmieszny i pozerski w swoim udawaniu, że rozumie młodzież. O tym, czym jest Piep*zyć Mickiewicza najlepiej świadczy sam jego tytuł. Niby mocny, buntowniczy, bo z przekleństwem, ale tak naprawdę i tak ocenzurowany, bo przecież nikt realnie nie chce tu przekroczyć żadnych granic.