Pokolenie Ikea to prawdopodobnie jedna z bardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych książek, które ukazały się w Polsce. Chociaż od jej premiery minęło już ponad 10 lat, dalej mówi się o niej często, a autor – Piotr C. – pozostaje aktywnym pisarzem. W założeniach Pokolenie Ikea miało być obrazem pokolenia 30-latków i zdegenerowanej współczesności. W praktyce książka została jednak zapamiętana raczej jako mizoginistyczny paszkwil i obraz erotycznych fantazji autora. W tym roku do kin dosyć niespodziewanie trafiła adaptacja powieści. Decyzja zdaje się być raczej dziwna, szczególnie biorąc pod uwagę, że od pierwszego wydania Pokolenia Ikea minęło 11 lat, a treść książki nie jest już dzisiaj aktualna. Spróbujmy jednak odciąć film od materiału, który adaptuje. W końcu sam reżyser – Dawid Gral – podkreślał, że wprowadził do historii dużo nowego i próbował ją odświeżyć. Jak wypadło więc nowe Pokolenie Ikea?
Głównym bohaterem filmu jest Piotr Czarny. Mężczyzna pracuje w dużej warszawskiej kancelarii. W wolnym czasie oddaje się niezobowiązującemu seksowi, używkom i imprezom.
Już od samego początku wokół filmowego Pokolenia Ikea panowało sporo dyskusji. Zwiastuny irytowały żenującymi tekstami i książkową narracją. Reżyser filmu na facebookowych grupkach poświęconych filmom dyskutował z ludźmi i próbował bronić swojej wizji. Na premierze znana aktywistka – Maja Staśko – pojawiła się obklejona seksistowskimi cytatami z książkowego pierwowzoru. Wszystko to budowało wokół gęstą atmosferę i otoczkę kontrowersji. Po czasie wszystko to okazało się burzą w szklance wody, bo film jest przede wszystkim nudny i niepotrzebny. Z początku seans jest rzeczywiście ciekawy i na tyle żenujący, aby zaangażować. Niestety widz bardzo szybko orientuje się, w którą stronę idzie fabuła. Druga połowa filmu ciągnie się niemiłosiernie i prowadzi do żenującego, od początku spodziewanego zakończenia.
Scenariusz Pokolenia Ikea to absolutny chaos. Jako, że książka była zbiorem anegdotek i pretensjonalnych przemyśleń, film w zasadzie nie ma fabuły. Jest oczywiście wątek przewodni relacji między Czarnym a Olgą, jednak na pierwszy plan wychodzi dopiero w finale. Wcześniej dostajemy dużo nieciekawych postaci, wątków, które donikąd nie prowadzą, a także irytujących monologów. W zasadzie cały pierwszy akt filmu to żenująca narracja z off-u, okraszona słabymi scenami seksu i nocnej jazdy po Warszawie.
Prawdopodobnie najgorszym elementem Pokolenia Ikea są rozpisane kwestie dialogowe. Już w materiałach promocyjnych pojawiało się wiele nieśmiesznych żartów czy nieporadnie napisanych rozmów. W samym filmie jest ich jeszcze więcej. Takie określenia jak „pieprzyjaciele” czy losowe wstawki po angielsku pojawiają się bez przerwy i za każdym razem wywołują ciarki żenady. Szczególnie źle wypadają wypowiedzi Czarnego. Bez przerwy rzuca „niepoprawnymi” żartami, cynicznymi uwagami czy głupimi tekstami na podryw. Nie ma w tym żadnej naturalności, wiarygodności. Czarny ma przypominać Tylera Durdena z Fight Clubu.
To właśnie postać protagonisty jest tym, co najbardziej odpycha w filmowym Pokoleniu Ikea. Twórcy bardzo chcieli go uczłowieczyć, spróbować nadać jego życiu dramatyczny kontekst. Wypadło to dość kiepsko. Dowiadujemy się więc, że ojciec Czarnego zdradzał jego matkę. To nadal nie usprawiedliwia jednak zachowania bohatera. Przez pierwsze dwa akty filmu twórcy pokazują Piotra jako skutecznego podrywacza, który traktuje kobiety tylko jako obiekty seksualne. W założeniach ma być buntownikiem, który patrzy krytycznie na swoje pokolenie, nie wierzy w monogamię czy miłość. W praktyce jest obrzydliwym cynikiem, który nie ma najmniejszego problemu z utrzymywaniem stosunków seksualnych z nieletnimi czy oszukiwaniem każdej nowo poznanej kobiety. O tym, że jest szowinistą, nie trzeba nawet wspominać. Gardzi kobietami, ocenia je, stosuje podwójne standardy – nie podoba mu się, że kobiety zdradzają mężczyzn, ale odwrotna sytuacja nie jest dla niego żadnym problemem. Czarny jest przerysowaną męską fantazją o pozbawionym emocji podrywaczu. A najgorsze jest właśnie to, że film w żaden sposób nie próbuje zakwestionować tej fantazji. Bohaterki niby kwestionują działania Piotra, ale finalnie prawie każda z nich jest zadowolona z relacji z nim. Dodatkowo, w drugiej połowie pojawia się bardzo dziwny motyw usprawiedliwiania Czarnego. W jednej ze scen film próbuje przedstawić go wręcz jako feministę, co wypada dość dziwnie. Pojawia się też choćby scena, w której bohater pomaga swojej, kilkanaście lat młodszej, dalej chodzącej do liceum partnerce seksualnej, podjąć decyzję i w zasadzie robi za jej ojca. Film przedstawia w niej Piotra w zasadzie jako odpowiedzialnego opiekuna, a nie obrzydliwego manipulatora, który wykorzystuje naiwność młodej dziewczyny.
Podczas napisów końcowych Pokolenia Ikea wyświetla się kod QR, który prowadzi do ankiety na temat filmu. Twórcy pytają widzów między innymi o to, który śmieszny tekst zapadł im najbardziej w pamięć, albo którego bohatera lubią. Pojawia się też pytanie o to czy Pokolenie Ikea jest szowinistyczne czy feministyczne. Jest ono o tyle bezczelne, że próbuje sprawiać wrażenie, że film ma być jakiegoś rodzaju manifestem, który rzeczywiście ma coś ważnego do powiedzenia. Tymczasem ekranizacja książki Piotra C. to po prostu zlepek anegdotek z kilkoma słabymi scenami seksu i wyjątkowo nietrafionymi żartami. Każde przemyślenie dotyczące współczesnego świata jest płytkie i pretensjonalne. Jeśli dla kogoś w 2023 r. wielkim odkryciem jest to, że istnieją społeczne wymagania wobec kobiet i mężczyzn czy to, że Tinder nie pomaga znaleźć prawdziwej miłości, to może rzeczywiście Pokolenie Ikea będzie dla niego jakkolwiek interesujące. Dla całej reszty seans będzie raczej ciężką przeprawą. Gdy reżyser robił Q&A na facebookowej grupce, jeszcze przed premierą filmu dostał jedno, bardzo celne pytanie — po co?
Dawidzie Gralu, po co kręcić adaptację książki Piotra C.? Po co wmawiać widzom, że ma się coś przełomowego do powiedzenia? Po co budować sztuczne kontrowersje wokół filmu? Po co udawać, że chodzi o coś więcej niż pieniądze? I przede wszystkim: po co powielać szkodliwą, uprzedmiotawiającą narrację? Odpowiedź na te pytania nasuwa się sama. Twórcy Pokolenia Ikea są chyba równie cyniczni co jego bohater.