„365 dni” spotyka „She Said” – recenzja filmu „Pokusa”

Stanisław Sobczyk28 stycznia 2023 19:00
„365 dni” spotyka „She Said” – recenzja filmu „Pokusa”

Jak co roku, styczeń wiąże się z dużą ilością polskich premier. Mieliśmy już nieudane Na twoim miejscu i żenujący Ślub doskonały, ale na szczęście także zaskakująco świeżych i zabawnych Niebezpiecznych dżentelmenów. Wraz z końcem miesiąca na ekrany trafiła Pokusa, nowy film Marii Sadowskiej. Patrząc na plakaty czy zwiastuny, łatwo było zauważyć, że produkcja powstała na fali popularności 365 dni i Dziewczyn z Dubaju. Pokusę reklamowano jako kino o zabarwieniu erotycznym, które ma pokazać świat celebrytów i influencerów z mroczniejszej strony.

Główną bohaterką filmu jest Inez, początkująca podcasterka pracująca jako asystentka w dużej agencji marketingowej. Jej marzeniem jest zostać popularną dziennikarką. Szansa nadarza się, kiedy na warszawskiej imprezie spotyka popularnego piłkarza – Maksa.

Na papierze Pokusa jest wyjątkowo prosta. To historia o dziewczynie ze wsi, która trafia do Warszawy i wchodzi w mroczny świat, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Podobnych filmów w Polsce było już wiele, a najlepszym przykładem są chyba właśnie Dziewczyny z Dubaju, które zresztą wyreżyserowała Sadowska. Główny problem Pokusy można zauważyć dość szybko. Film stoi w rozkroku. Z jednej strony chce być poważnym dramatem mówiącym o istotnych problemach, a z drugiej kiczowatą rozrywką z masą imprez i estetycznymi scenami erotycznymi. W efekcie produkcja nie jest ani jednym, ani drugim.

Najlepiej niespójność filmu ilustruje finał. Pierwsza godzina Pokusy opiera się na sztampowym i słabo napisanym trójkącie miłosnym. Sporo jest widowiskowych scen imprez w warszawskich klubach i wystudiowanych sekwencji seksu w stylu 365 dni. Niespodziewanie w trzecim akcie film zupełnie zmienia temat i konwencję. Na pierwszy plan wychodzi wątek celebryty, który jest seryjnym gwałcicielem, szantażującym swoje ofiary. Temat #metoo i nadużyć w świecie celebrytów oczywiście jest ważny i zasługuje na to, by poświęcić mu film. Problem tkwi w tym, że Pokusa nie ma żadnego wyczucia, jest przerysowana i często po prostu głupia. Maria Sadowska nie radzi sobie z pokazywaniem tragedii skrzywdzonych kobiet. Nie potrafi tworzyć subtelnych scen czy rzetelnie przedstawiać śledztwa dziennikarskiego. Zamiast tego dostajemy tandetną, niepotrzebnie udziwnioną intrygę i rozwiązanie trudnej sprawy w przeciągu ostatnich 10 minut filmu. Pokusa przypomina zeszłoroczne She Said – film, który opowiadał o śledztwie New York Timesa prowadzonym w sprawie Harveya Weinsteina. Z tym, że produkcja Marii Schrader była subtelna, oddawała głos ofiarom, mówiła o tym, jak ciężkie jest mówienie o przemocy seksualnej i pokazywała, jak trudno postawić przed sądem kogoś bogatego o wysokiej pozycji społecznej. Tymczasem Pokusa nie zastanawia się nad żadną z tych kwestii. Ma kreskówkowe zakończenie, które na sali kinowej wzbudziło niezamierzony śmiech. Film Marii Sadowskiej jest niesamowicie toporny i powierzchowny. Nie wnosi nic do tematu nadużyć seksualnych w świecie celebrytów i influencerów, a już na pewno nie sprawi, że będzie się go traktowało odpowiednio poważnie.

fot. Pokusa, reż. Maria Sadowska, dystrybucja Monolith Films

Nawet pomijając samą niespójność i kompletnie nieudany trzeci akt, Pokusa jest po prostu bardzo źle napisanym i poprowadzonym filmem. Wątki poboczne są niesamowicie skrótowe i przeważnie nie mają puenty, a bohaterom brakuje głębi psychologicznej i motywacji. Inez jest nijaka, przez większość czasu nie ma żadnego celu. Podobnie jest z Filipem, który ma być po prostu modelowym, przystojnym Włochem pokroju Massimo z 365 dni. Natomiast Maks, w którego wcielił się Piotr Stramowski jest chyba jednym z najgorzej napisanych bohaterów, jakich kiedykolwiek widziano w polskim kinie. Co zabawne, na drugim planie Pokusy często pojawiają się influencerzy, którzy przeważnie mają po prostu wygłupiać się przed kamerą. Mamy więc Stiflera udającego psa, Edzia rapującego w klubie i kilka innych twarzy znanych z Instagrama czy TikToka. Co ciekawe znalazło się nawet miejsce na budzące ciarki żenady cameo samej reżyserki w jednej z ostatnich scen filmu.

Przykro patrzy się na to, jaką drogę przeszła Maria Sadowska. Jej Dziewczyny z Dubaju były bardzo chaotyczne i miały swoje problemy, ale rzeczywiście poruszały istotny problem i radziły sobie z tym nieźle. Pokusa, na papierze całkiem podobna, jest już znacznie gorszym filmem. Z jednej strony próbuje być kolejnymi 365 dniami. Ma zmysłowe, kiczowate sceny seksu i fatalnie napisany trójkąt romantyczny, w którym nie ma żadnej chemii między postaciami.  Z drugiej natomiast chce być polskim She Said. Niestety, kiedy usiłuje mówić o poważnych tematach i patologiach, wypada po prostu żenująco. Ten dziwny miks sprawia, że Pokusa jest męcząca i irytująca. Nie jest angażującym kinem erotycznym, nie jest ważnym kinem feministycznym, a ponad to wszystko nie jest spójnym, nadającym się do oglądania filmem.