Popęd rewolucyjny – recenzja filmu „Jedna bitwa po drugiej”

Szymon Rogowski03 października 2025 15:00
Popęd rewolucyjny – recenzja filmu „Jedna bitwa po drugiej”

Już teraz ogłaszana jednym z filmów definiujących bieżącą dekadę w amerykańskim kinie, Jedna bitwa po drugiej zaczęła podbijać ekrany i serca widzów. Czy Paul Thomas Anderson stworzył dzieło tyleż ponadczasowe i uniwersalne, co rezonujące zwłaszcza z dzisiejszymi nastrojami politycznymi między innymi w Stanach Zjednoczonych?

French 75 to grupa lewicowych bojowników, którzy postanowili sprzeciwić się systemowej opresji, jakiej doświadczają ich bracia i siostry w Stanach Zjednoczonych. Wśród nich znajdują się nagrzana na samą myśl o kolejnych partyzanckich akcjach Perfidia Beverly Hills (Teyana Taylor) i spec od materiałów wybuchowych, Pat Calhoun (Leonardo DiCaprio). Podczas misji uwolnienia uchodźców z obozu dla internowanych, bezkompromisowa rewolucjonistka konfrontuje się z kapitanem Stevenem Lockjawem (Sean Penn) i jego spluwą. Upokarzające, ale i intrygujące spotkanie zachęca napiętego jak plandeka na Żuku żołnierza do postawienia swojego oddziału na baczność i głębszego zainteresowania się siatką radykałów, którzy ośmielili się podnieść rękę na Wuja Sama.

Luźno inspirowana powieścią Vineland pióra Thomasa Pynchona z 1990 roku, Jedna bitwa po drugiej stanowi dosadny komentarz Paula Thomasa Andersona na aktualny, tragikomiczny krajobraz społeczno-polityczny w USA. W bezpardonowej satyrze jego autorstwa absurd dyskryminującej codzienności idzie pod rękę z jej niezaprzeczalną grozą, a nieśmiało próbuje się przez nie przebić promyczek nadziei. Ten przejawia się między innymi w ekranowej relacji Boba Fergusona z jego 16-letnią córką, Willą (Chase Infiniti). Nadopiekuńczy i zjarany Pat po zmianie nazwiska samotnie wychowuje dziecko Perfidii, która od ciepła domowego ogniska wolała kontynuować rozniecanie płomienia rewolucji. Gdy progresywna nastolatka staje na celowniku awansowanego do stopnia pułkownika Lockjawa, andersonowski Batman skrzyżowany z dzieciakiem z Ice Towera rusza jej na ratunek, odziany w gustowny szlafrok i wyposażony w nowoczesne okulary szpiegowskie.

Kadr z filmu Jedna bitwa po drugiej, reż. Paul Thomas Anderson (Warner Bros. Pictures)

Mający doprowadzić do rodzinnego pojednania 2,5-godzinny pościg to prawie pozbawiony wytchnienia pęd, filmowa karuzela atrakcji, w trakcie której zobaczymy między innymi, jak miłośnicy Świętego Mikołaja dopraszają się o kompletnie białe Boże Narodzenie, siostry zakonne na własną modłę realizują przesłanie przypowieści o siewcy, telekomunikacyjny purysta sprawdza poziom lewicowości swoich towarzyszy w ramach nakazu recytowania rebelianckich teorii, a para samochodów bawi się w chowanego na falistej drodze. Anderson żongluje tonacją i gatunkami w sposób praktycznie niezauważalny, płynnie przechodząc z dialogowej groteski w banał zła, a slapstick mimochodem przeobrażając w dynamiczne kino akcji. Pomijając aspekt polityczny i bezlitosną bekę z białej supremacji, Jedna bitwa po drugiej okazuje się urzekającą historią o weryfikacji ojcostwa poprzez niedoskonałe próby docierania do siebie, gdzie prawdziwym testem na tacierzyństwo okazuje się jakościowe przekazanie córce zdolności do poradzenia sobie na amerykańskich rozdrożach oraz niezłomność Fergusona w parciu w jej kierunku pomimo przeciwności losu, potykania się o własne nogi i niepewności wobec ostatecznego widoku pod koniec swojego rajdu.

Leonardo DiCaprio zaskakuje w głównej roli, wyjątkowo wrzucając na luz i nie wdzięcząc się do kamery. Niezdarny Bob w jego interpretacji nie okazuje się bohaterem dnia, ani dumnym przywódcą ruchu oporu, ale zdobywa serca widzów swoją bezpretensjonalnością, tatusiową aurą i rezygnacją z artystycznego ego. Nie zawodzi także reszta obsady. Sean Penn czyni z Lockjawa postać niepokojącą i jednocześnie godną pożałowania, rozdzieraną od środka niemożliwymi do pogodzenia, zwichrowanymi potrzebami. Benicio del Toro z kolei jest rozbrajająco zabawny w niemalże każdej sekundzie swojego występu, kreując postać zabójczo wychillowanego, a jednocześnie profesjonalnego w ramach eskortowej pracy u podstaw senseia Sergia. Chase Infiniti natomiast błyszczy w pełnometrażowym aktorskim debiucie, odpowiednio wygrywając swoją ekspresją zarówno strach i skołowanie, jak i determinację oraz zadziorność Willi.

Niczym zaskakującym nie będzie stojąca na wysokim poziomie realizacja. Wkręcające się w głowę, zapętlone utwory skomponowane przez Jonny’ego Greenwooda nieustannie podbijają tempo wydarzeń, na przemian precyzyjna i chaotyczna praca kamery potęguje mistrzowsko utrzymywane przez większość seansu napięcie i gorączkowe śledzenie losów bohaterów, a sięgnięcie po oldschoolowy format VistaVision nadaje filmowi nostalgiczny posmak dzieła przybywającego do nas z przeszłości. Jedyny większy zarzut sformułowałbym wobec niekiedy męczącej ekranowej bieganiny i przeciągniętych konwersacji, które w niektórych momentach swoim natężeniem potrafią nieco zmniejszyć widzowską frajdę z doświadczania fabularnych odjazdów.

Kadr z filmu Jedna bitwa po drugiej, reż. Paul Thomas Anderson (Warner Bros. Pictures)

Choć PTA klarownie opowiada się po jednej ze stron barykady i nie zamierza uprawiać ideologicznego symetryzmu, reżyser sugestywnie uczłowiecza obie strony konfliktu. Oddani idei wolności sabotażyści z French 75 okazują się niejednokrotnie uzależnionymi od adrenaliny zwiastunami lepszego jutra, które dla nich może już nie nadejść. Ich nieukierunkowana, rozdrobniona, chaotyczna rebelia zostaje okupiona utratą szansy na prowadzenie rodzinnego życia albo naznaczeniem go nieustanną czujnością. Pułkownik Lockjaw z kolei pod zaciśniętą szczęką, wojskowym ch(ł)odem i maczystowską aurą skrywa niezaspokojone ludzkie popędy, które zderzają się z wklepanymi do głowy bzdurnymi ideałami. Przehandlowując możliwość nawiązania namiastki czystej, międzyludzkiej więzi na chwilową walidację ze strony pokręconych idoli, opancerzony w kompleksy i frustrację służbista okazuje się postacią nie tylko żałosną, ale również podatną na pożarcie przez poglądy, za którymi naiwnie podążał. Ustawiając się w pozycji zaniepokojonego obserwatora i sprzymierzeńca, Paul Thomas Anderson ostrzega jednocześnie przed rewolucją opartą na podnieceniu rewolucjonizowaniem, a wiatr zmian dostrzega w kolejnej generacji społecznie zaangażowanych buntowników, którzy mogą wystrzec się błędów ich poprzedników.

Tytuł tragikomedii od reżysera Aż poleje się krew od początku sugerował mi historię o przekazywaniu pokoleniowej pałeczki walk o lepszą przyszłość, dzieciach mierzących się ze bitwami rozpoczętymi przez ich rodziców, ale i pozostawionych z szansą na przerwanie podtrzymywanego przez nich cyklu. To całkiem pokorne stanowisko ze strony zaledwie 55-letniego Andersona, który najwyraźniej już teraz jest gotowy ustąpić pola młodym gniewnym (czyżby ekranowy Pat miał się okazać awatarem samego PTA?). Zaprosić ich do (filmowego) świata, być może jeszcze zanim będą zmuszeni go uratować.

Jedna bitwa po drugiej jest aktualnie grana w polskich kinach.

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to