Gdy osiem lat temu w kinach debiutowała pierwsza odsłona serii Creed, mało kto spodziewał się równie dużego sukcesu. Nie było to jedynie odgrzewanie kultowej marki i przerabianie dobrze sprawdzonych, utartych motywów. Creed poszedł dalej, traktując wielką serię przygód Rocky’ego jako wzór i punkt odniesienia. Oddawał jej cześć i honor, jednocześnie szybko znajdując swój własny głos. Trzymający się ziemi, mocno osadzony w prezentowanych realiach, rewelacyjnie wykorzystujący postać sędziwego weterana ringu. Pomimo sporej dawki własnych treści i pomysłów, dwie pierwsze części historii o Adonisie Creedzie były mocno osadzone w dziedzictwie swych wielkich poprzedników. Nawet jeśli robiły to z gracją i wyczuciem, w części trzeciej nadszedł moment, by od tej przeszłości się oderwać i ruszyć naprzód. Paradoksalnie to właśnie stało się motywem przewodnim nowej opowieści.
Niestety, zaznaczę to od razu, tym razem twórcy polegli. Za kamerą stanął sam Michael B. Jordan, główna gwiazda widowiska. Aktor od początku był bardzo zaangażowany w proces produkcyjny i twórczy kolejnych filmów. Od dłuższego czasu dążył do tego, by nareszcie oderwać Adonisa od jego mentora. Stworzyć obraz skoncentrowany jedynie na nim.
To właściwa, a nawet jedyna możliwa decyzja. Creed sam w sobie jest świetnym bohaterem. Poprzednie opowieści pozostawiły twórcom otwarte furtki do wielu ciekawych wątków, nie wymagających grzebania w przeszłości. I faktycznie, tym razem Sylvester Stallone nie powraca. Rocky nie trafia ponownie do narożnika Adonisa. Podobnie jednak jak wiele z pomysłów w tym filmie, tak i ten, właściwy i ciekawy koncept, zostaje zniszczony przez wykonanie. Rocky automatycznie staje się bowiem w tym świecie postacią widmo. Nie dostajemy żadnego wytłumaczenia jego nagłej absencji, a na przestrzeni fabuły dzieje się mnóstwo, dochodzi do sytuacji, w których brak jakiegokolwiek kontaktu czy obecności bohatera Stallone’a jest nie tyle nawet nielogiczny, co po prostu absurdalny. To jest zresztą główny problem całego filmu.
Jordan ma ambicje, ma pomysł, ma wizję (tego odmówić mu nie można). Podszedł do tego projektu naprawdę na poważnie. Spróbował wlać w niego jak najwięcej ze swoich doświadczeń i umiejętności. To jest projekt autorski i widać to w każdej scenie. Jednocześnie mamy tutaj przykład filmu zrobionego po prostu niekompetentnie, gubiącego się, powtarzającego, momentami bełkotliwego i zdecydowanie zbyt pozerskiego. O czym jest Creed III? O konfrontacji z przeszłością i starymi demonami. To film o przepracowaniu traum… lub przynajmniej tak nam się próbuje wmówić.
Wraz z przybyciem dawnego przyjaciela Adonisa – Damiana Andersona – cofamy się z bohaterem do czasów jego dzieciństwa. Poznajemy nowe rozdziały jego historii i mamy okazję obserwować narastający konflikt między bohaterami. Podszyty wzajemnymi oskarżeniami, żalem, poczuciem winy. Jordan za często nam jednak mówi o relacjach bohaterów i o tym co czują, a za rzadko to pokazuje. Na przestrzeni całego filmu wielokrotnie stawia tezy, którym udanie zaprzecza w następnych scenach. Relacja między Damianem a Adonisem pozbawiona jest prawdziwych uczuć i emocji. Jej podłoże jest mikre, wykreowane na szybko. Sceny szczerych, dramatycznych rozmów nie działają kompletnie z powodu irracjonalnego rozmieszczenia ich na przestrzeni filmu. Historia w pewnym momencie próbuje nam wmówić, że Damian staje się wielkim zagrożeniem dla dziedzictwa Creeda – my jednak tego zagrożenia nie widzimy. Jedynie słyszymy zwięzły skrót działań Andersona wypowiedziany przez telewizyjnego prezentera (to jeden z kilkunastu momentów, w których czuć, że z filmu wycięto tonę materiału). Scenariusz, który sam w sobie pewnie jest poprawny, pogrążają, niestety, pomysły reżyserskie Jordana. Regularnie mamy tutaj do czynienia z agresywnymi, przewidywalnymi retrospekcjami. Topornej metafory i łopatologii mamy tu od groma (jako przykład podam, że w trakcie finałowej walki bohaterowie nagle wyobrażają sobie swoje młodsze wersje).
Problematycznie wypada przede wszystkim morał filmu i to co on właściwie chce powiedzieć. Adonis nie potrafi pokonać swoich problemów, bo nie potrafi o nich mówić, nie chce ich przepracować. Jedynym rozwiązaniem, które widzi, jest przemoc. Agresja staje się też poważnym problemem jego córki, a jej sposobem na radzenie sobie w życiu jest uderzenie drugiej osoby, wieczory spędza oglądając cichaczem walki ojca w internecie, tak by nie zauważyła jej matka, Bianca. To prosty, ale nadal ciekawy punkt wyjścia. Sam film zresztą zaczyna pokazywać nam, w dość mocny sposób, głównie ustami bohaterki Tessy Thompson, że będzie dyskusją na temat radzenia sobie z trudami przeszłości. Po czym nagle wyrzuca to wszystko do kosza.
Koniec końców rozwiązaniem w filmie staje się przemoc. Nie jest to wyjście ostateczne – Adonis w żadnym momencie nie zostaje pchnięty poza granice swojej wytrzymałości. On po prostu wybiera przemoc, a film to gloryfikuje. Co więcej, w którymś momencie bez żadnego problemu zaczyna traktować obsesje córki na punkcie działań ojca jako coś pozytywnego. Pomijam już wcześniejsze absurdy, jak sceny, gdzie Bianca raz jest bardzo zła na zainteresowanie córki boksem, a w kolejnej zabiera ją, bez większych obiekcji, na walki.
Adonis nie przepracowuje żadnej ze swoich traum. Nie wyciąga żadnych lekcji, niczego nie zmienia. Nie otrzymuje nawet patetycznej mowy motywacyjnej. Magiczny „przeskok w głowie”, po którym zaczyna lepiej trenować i przełamuje swoje fizyczne oraz mentalne bariery, ma miejsce po pokazie slajdów z jego wspomnień. Jordan zabiera swojego bohatera w ciemne miejsce, ciągnie go w kierunku mroku, po czym zupełnie nieświadomie zostawia go tam, gdzie cała podróż miała swój początek, pomimo tego, że historia próbuje nam nieudolnie wmówić, że w bohaterze doszło do jakieś przemiany. Nie robi tego jednak w sposób świadomy i przemyślany. Film przez cały czas zupełnie nie rozumie tego, jak traktuje swoją tematykę. Szczerze przyznam, że nie spodziewałem się tak dużej artystycznej niedojrzałości.
Tym bardziej mi przykro, bo Creed III miał potencjał. Wiele scen rodzinnych nakręconych jest bardzo dobrze. Jordan czerpie inspiracje z prac reżyserskich Denzela Washingtona i daje wiele przestrzeni bohaterom. Dba o nich i zależy mu na nich. Pomagają w tym zdjęcia. O ile do oświetlenia trzeba się przyzwyczaić, tak trzymanie kamery, zawsze bardzo blisko bohaterów i ich twarzy, jest świetnym rozwiązaniem, dającym pewnym sekwencjom poczucie sporej intymności. Co z tego jednak, jeśli z ust bohaterów wylewa się strumień bełkotu lub podniosłych fraz, które nie znajdują żadnego uzasadnienia w filmie. Szczytem wszystkiego są wypowiedzi Duke’a, trenera Adonisa, w ostatnim akcie. W kontekście całej fabuły żadna nie ma najmniejszego sensu.
Co z tego, jeśli tak wiele motywów prowadzi donikąd – na czele z całkiem interesującym konceptem kreowania Bianki jako pewnego rodzaju odpowiednika Damiana. Kogoś, kto doznał podobnych rozczarowań, ale poradził sobie z nimi lepiej. Bianca te demony w sobie ma, walczy z nimi i film na początku regularnie do tego nawiązuje, podsyca i zdaje się budować coś, co później odpowiednio wybrzmi. Nigdy jednak do tego nie dochodzi, a całość zostaje w pewnym momencie po prostu zapomniana.
Z litości nie wspomnę tego, jak potraktowano wątek „powracającego” Viktora Drago, bo w kontekście całej jego historii z drugiej części to, co się dzieje tutaj, jest żałosne.
Sceny walk to prawdopodobnie temat na jakiś doktorat. W poprzednich Creedach mieliśmy możliwość obserwowania bardzo filmowych, ekscytujących starć, które jednak nigdy nie traciły swej wagi. Zawsze były odpowiednio przyziemne i mięsiste. Każdy cios było czuć. W przypadku trzeciej części dochodzi do kompletnej zmiany. Bohaterowie nie są już sportowcami, zwykłymi ludźmi, którzy się męczą, doznają kontuzji, walczą ostatkiem sił. Nie, tutaj widzimy tytanów. Olimpijskich bogów, których każdy cios wywołuje grzmot i może niszczyć budynki, którzy są błyskawiczni i nieśmiertelni. Muszę też szczerze przyznać, że to się naprawdę fajnie ogląda. Pomysły operatorskie są bardzo dobre. Kamera momentami świetnie trzyma się twarzy bohaterów, jest blisko ich. Kilka ujęć zza pleców wywołuje ciekawy efekt przedłużenia ramion, dzięki czemu niektóre ciosy wyglądają bardzo efektownie. Kiedy jednak wrażenie czystej atrakcji mija, nie da się nie zauważyć, że jest to strasznie puste. Pozbawione emocji, wyzute z realizmu i siły dobrych sportowych filmów. Nie oglądamy tutaj po prostu ludzi. Na dodatek Jordan momentami skręca w okropne rejony, próbując paru wstawek – mających na celu opowiedzenie czegoś na ringu – które wywołały u mnie śmiech zażenowania. Równie źle wypada, zdecydowanie nadmierne, inspirowane szkołą imienia Zacka Snydera, slow-motion.
Muzyka nie pomaga. Jest okropnie przerysowana i nadmiernie sugestywna, szczególnie w fatalnej, kreskówkowo mrocznej sekwencji z Damianem w jego mieszkaniu. Dobrze się to łączy z ogólnym przestylizowaniem całości, próbami stworzenia wielkiego kinowego widowiska, któremu brak jednak duszy.
Wad mógłbym wymienić jeszcze wiele. Na pewno nie należy jednak do nich aktorstwo. Szczególnie Jonathana Majorsa, który jest fantastyczny. Wyciąga ze swojego, fatalnie napisanego bohatera, wszystko co może. Znakomity jest w swoim trybie bestii, ale równie świetny, gdy odgrywa zagubienie, niepewność i pewien strach swojego bohatera. Jest tu kilka kameralnych scen perełek z jego udziałem. Szkoda, że tak utalentowanemu aktorowi przydarzył się kolejny, nieudany projekt po Ant-Manie (tu możecie zapoznać się z naszą recenzją).
Jordan przed kamerą też robi co może, a Thompson nie potrafię nie lubić. Należy jednak podkreślić, że nawet wybitni aktorzy nie uratują czegoś, co po prostu nie działa pod żadnym innym względem. Nie wybronią historii pełnej dziur, powtórzeń i zaprzeczeń. Opowieści, która sama nie wie, o czym chce być. Creed III to niedojrzała, niekompetentna zabawa kinem. Opowieści, która potrafi zaoferować rozwiązania, bawiące w trakcie seansu, które jednocześnie sprawiają, że film nie zostanie ze mną na dłużej.
To pierwsze finałowe starcie w tej serii, które oglądałem bez jakiegokolwiek emocjonalnego zaangażowania. Nie dlatego, że znałem wynik, a dlatego, że nie dbałem o ten konflikt. Nie wierzyłem w uczucia bohaterów, nie potrafiłem dostrzec wymyślonego zagrożenia dla protagonisty. Wychodząc z sali pomyślałem tylko, jak doskonale podobny schemat, znacznie prostszymi środkami, osiągnął Wojownik Gavina O’Connora. Jeśli szukacie filmu sportowego o rozliczeniu, o traumie i ludziach, którzy niegdyś się kochali, a teraz muszą stanąć naprzeciwko siebie na sportowym ringu – tam powinniście sięgnąć.
Creed III zadebiutował w polskich kina 3 marca 2023 roku, za dystrybucję odpowiada firma Warner Bros.