Disney+ na dobre już zmieniło obraz Marvel Cinematic Universe. Gigantyczna opowieść rozwijana przez lata w kolejnych filmach, już od dłuższego czasu bliższa jest w swej konstrukcji (i złożoności) serialowi telewizyjnemu, niż klasycznej filmowej serii. Wystarczyły jednak dwa lata tworzenia projektów przeznaczonych na streaming, aby całe MCU rozrosło się do rozmiarów wręcz przytłaczających, bombardując nas faktycznymi serialami – aktorskimi czy animowanymi – zarówno tymi zupełnie oderwanymi od głównych wydarzeń uniwersum, jak i tymi znaczącymi dla opowieści.
Jednak Kevin Feige i jego twórcy ciągle poszukują nowych sposobów na opowiadanie historii. Do filmów i seriali dołączają Special Presentation – pojedyncze eventy, będące czymś pomiędzy odcinkiem serialu a kinowym filmem.
Pierwszym takim projektem okazał się Werewolf by Night. Film został nakręcony błyskawicznie i po cichu, a całość doczekała się wręcz niezauważalnej kampanii promocyjnej, pomimo tego, że protagonista należy do tych rozpoznawalnych i lubianych postaci.
Po bardzo rozczarowującej 4. fazie nie miałem żadnych oczekiwań wobec tego tytułu, spodziewając się raczej pretensjonalnego, nieudolnie bawiącego się swoimi wzorami filmiku, o którym szybko zapomnę. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że Wilkołak nocą jest jedną z najlepszych rzeczy od Marvela w erze post-Endgame’owej.
Dzieło Michaela Giacchino jest małym, ale szczerym hołdem dla klasycznych, starych horrorów lat 30. Pierwszy raz w MCU jest to też projekt faktycznie stworzony przez ludzi rozumiejących, z czego wywodzi się wyjątkowość tamtych produkcji i udanie się nimi inspirujący, nienachalnie odwzorowując klimat czy techniczne sztuczki. Do tej pory głównie mieliśmy do czynienia z projektami bardzo bezbarwnymi, jedynie marnie naśladującymi swoje ideały, często nie potrafiąc sprzedać nam niczego innego, jak tylko taniej imitacji.
Wilkołak nocą taki nie jest. To prosta, konkretna historia, która działa i stoi na własnych nogach, w pełni niezależnie od wielkiego uniwersum. Jej główną mocą jest klimat i stylistyka oraz fantastycznie oddany mistycyzm marvelowskich potworów. Akcja toczy się w jednej dużej lokacji, zaprojektowanej po mistrzowsku, pełnej smaczków, cudacznych rekwizytów, obrazów i ikonicznych dla starych horrorów miejsc, jak labirynty czy grobowce. Czuć w tym mnóstwo pracy scenografów, którzy tchnęli życie w kolejne pomieszczenia. Dawno żaden film MCU tak dobrze nie budował swojej historii samym światem, w którym przechadzają się bohaterowie. Tym bardziej nie przeszkadza fakt, że będący miejscem akcji dom wygląda jak żywcem wyjęty ze wspomnianych klasyków. Identycznie jak charakteryzacja postaci i potworów. Takie oczywiste inspiracje jednak nie rażą, a wręcz przeciwnie, dzięki świetnej reżyserii oraz bardzo dużemu zaangażowaniu twórców, Wilkołak nocą jest czymś więcej niż tanią laurką. Jest hołdem i niezależną opowieścią w jednym.
Chyba po raz pierwszy mamy w MCU do czynienia z tak pomysłową i autorską operatorką, czy niestandardową inscenizacją (nie wspominam o bardzo brutalnej i energicznej choreografii!). Tym bardziej jest to zaskakujące, że przecież Giacchino jest reżyserskim debiutantem. Widać to momentami, głównie przy scenach komediowych oraz środkowej części filmu, gdzie czasami siada napięcie, a w pojedyncze ujęcia wkrada się vibe taniej telewizji. Z drugiej strony słynny kompozytor świetnie przedstawia widowni kolejny element marvelowskiego świata i pomaga w wykreowaniu jednych z najfajniejszych debiutantów w tej fazie.
Gael García Bernal jest aktorem kompletnie z innej bajki, ale odnalazł się tu jednak fantastycznie. Jego Jack Russell jest niestandardowy, lecz sympatyczny. Bernal nie jest nachalny, nie szarżuje, wręcz subtelnie i szczerze próbuje przekazać emocje i rozterki, które targają jego bohaterem, w bardzo krótkim czasie kreując wiarygodny dramat Russella. Świetnie buduje ekranową relację z komputerowym Man-Thingiem, jak i z nieco bardziej żywą Laurą Donnelly, której Elsa – pomimo całej sztampowości – bardzo naturalnie wpisuje się w całą historię.
Muszę też pochwalić wygląd tytułowego potwora – świetna charakteryzacja wydaje się żywcem wyjęta z filmu Jamesa Whale’a.
Film znakomicie wykorzystuje czerń i biel. Taka decyzja nie jest jedynie pokazówką, reżyser oraz operatorka (Zoë White) popisowo i kreatywnie wykorzystują cienie oraz mrok. Nieźle wypada też użycie światła, chociaż oświetlenie jest najbardziej nowoczesnym elementem, sprawiającym, że jednak czuć tutaj film współczesny. Im jednak dalej w las, tym jest ono lepsze, ciekawiej kontrastujące i budujące styl filmu. Do tego dochodzi bardzo dobra muzyka. Wszystkie te rzeczy kumulują się w finałowej, niezwykle brutalnej sekwencji, będącej jedną z najlepszych w MCU od dawna.
Największym atutem Wilkołaka nocą jest to, że zostawił mnie z apetytem na więcej, jednocześnie nie czując, że nie wykorzystano tu potencjału (jak miałem chociażby z Shang-Chi, który mógłby być tym, czym jest Wilkołak) lub że twórcy poszli na skróty, upraszczając cały zamiar, zaś gatunki poruszając jedynie powierzchownie. Od dawna nie miałem takiego uczucia przy projekcie Marvela i liczę na osiągnięcie dużego sukcesu przez produkcję. Oraz szybki powrót Jacka.