Powiedzieć, że w ostatnich latach fascynacja tematyką true crime wzrosła, to nic nie powiedzieć. Wystarczy wejść na Spotify czy YouTube’a, by zorientować się, że to właśnie podcasty poświęcone prawdziwym zbrodniom zyskują największą popularność. Na Netfliksie regularnie pojawiają się oglądane na całym świecie dokumenty poświęcone mordercom, a sporadycznie także produkcje fabularne, takie jak Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera, który był jednym z najczęściej oglądanych seriali w 2022. W zeszłym roku kanadyjski reżyser Pascal Plante zaprezentował światu Red Rooms, film opowiadający o fikcyjnej sprawie morderstw w sieci. Okazało się jednak, że produkcja nie skupia się wcale na kryminalnej zagadce, a raczej ludzkiej fascynacji złem i właśnie prawdziwymi zbrodniami.
W Kanadzie rozpoczyna się proces Ludovica Chevaliera oskarżonego o zabójstwa trójki nastolatek i transmitowanie ich śmierci w deep webie. Chociaż wina wydaje się oczywista, wokół mężczyzny gromadzi się duża grupa fanek, które wierzą w jego niewinność. Pośród kobiet znajduje się Kelly-Anne, tajemnicza modelka, która pojawia się na rozprawach.
Chociaż Pascal Plante w swoim filmie opowiada fikcyjną historię, nie wziął jej znikąd, a koncept, na jakim bazuje, istnieje w kulturze Internetu od bardzo dawna. Pojęcie red room określa rzekome miejsce w deep webie, w którym streamowane na żywo są tortury i śmierć ofiary, a widzowie mogą decydować o kolejnych ruchach mordercy za pomocą opłat w kryptowalutach. Eksperci twierdzą, że koncept jest niemożliwy do realizacji ze względu na bardzo wolne przesyłanie danych w ciemnej sieci, które nie pozwalałoby na transmisje live. Z drugiej strony pojawiają się także głosy mówiące o realnym istnieniu czerwonych pokojów, a w deep webie można znaleźć wiele przerażających filmów przedstawiających prawdziwe zbrodnie, którym do definicji brakuje jedynie czynnika na żywo. Jednak niezależnie od tego, na ile samo pojęcie uznajemy za realne, film Plante wchodzi w ten temat głęboko, a nagrania przedstawiające rzekome pokoje tortur w jego filmie mogą być alegorią każdego rodzaju zła, które możemy znaleźć w sieci.
Red Rooms rozpoczyna się jak klasyczne kino sądowe. Bohaterowie wchodzą na proces, zasiadają na swoich miejscach, by przez kolejne minuty słuchać o zbrodniach, jakich miał się dopuścić Ludovic Chevalier, niepozorny mężczyzna siedzący cicho w szklanym pudle w kącie sali. Obserwujemy rozprawę słuchając kolejno wystąpień prokuratora i obrońcy. Tak długi, powolny wstęp pełen długich, leniwych przejazdów kamery sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z klasycznym kinem sądowym. Nic bardziej mylnego. Plante w pewnym momencie zupełnie zmienia focus. Okazuje się, że nie interesuje go szczególnie sam Chevalier, jego wina od początku jest oczywista, a wyrok przesądzony. Reżysera fascynują kobiety, które przychodzą na rozprawę.
Plante interesuje dziwna fascynacja, jaką obdarza się morderców i zbrodniarzy. Drugoplanową bohaterką filmu jest Clémentine, młoda dziewczyna przychodząca na proces i bezgranicznie wierząca w niewinność Chevaliera. Twierdzi, że mężczyzna we wszystko został wrobiony, że jest całkowicie niewinnym, dobrym człowiekiem, mogłoby się zdawać wręcz świętym. W jej podejściu nie ma żadnej logiki, za jej tezą nie przemawiają żadne realne argumenty. Dziewczyną kieruje fascynacja przypominająca wręcz miłość. Taka postawa, choć nieuzasadniona, jest jak najbardziej wiarygodna, a reżyser zaczerpnął ją bezpośrednio ze świata rzeczywistego. Przecież tak straszliwi ludzie jak Charles Manson czy Ted Bundy zbierali rzesze fanek, które były gotowe bronić ich za wszelką cenę. Chciałoby się powiedzieć, że jako społeczeństwo już z tego wyrośliśmy, ale byłoby to kłamstwem. Niezdrowa fascynacja i gloryfikowanie morderców przeszło teraz w nowe miejsca. Przy okazji premiery serialu o Dahmerze setki nastolatków w Internecie romantyzowały i usprawiedliwiały potwora. Poprzez wątek Clémentine Plante chce pokazać właśnie tego typu spojrzenie na morderców, zaznaczając jak powierzchowne i dziecinne jest. W końcu kiedy dziewczyna zostaje skonfrontowana z prawdziwym obliczem Chevaliera, a nie jedynie jego wizerunkiem wykreowanym przez media, zupełnie sobie z tym nie radzi.
Gdyby reżyser skupił się tylko na tym aspekcie historii Red Rooms byłoby może wiarygodne, ale też nieszczególnie ciekawe. W końcu nastoletnie umysły romantyzujące zło to coś, o czym słyszy się dużo na co dzień. To jedynie głośno krzycząca mniejszość, podczas gdy cicha większość ukrywa swoje zainteresowanie za ekranami telewizorów i komputerów. Dlatego właśnie Plante uczynił Clémentine jedynie drugoplanową bohaterką, skupiając się zamiast tego na Kelly-Anne, postaci znacznie bardziej niejednoznacznej, której decyzje są cięższe do pojęcia. O ile będziemy w stanie zrozumieć, dlaczego młoda, życiowo niedoświadczona dziewczyna obrała sobie za obiekt westchnień tajemniczego Chevaliera, tak ciężej wytłumaczyć, dlaczego sprawą zainteresowana jest dojrzała, życiowo ułożona kobieta, która ma luksusowe mieszkanie i stabilną, dobrze płatną pracę modelki. Kelly-Anne reprezentuje tę dziwną, dużo subtelniejszą ludzką fascynację złem. Nieuzasadnioną chęć dostępu do straszliwych treści. Jej decyzje są dziwne, zachowania wielokrotnie mrożą krew w żyłach. Ale czy nie są też bardzo ludzkie?
„Kiedy patrzysz w otchłań, ona patrzy w ciebie” – to właśnie spotyka Kelly-Anne. Kochamy zagłębiać się w tę otchłań, w historie o prawdziwych zbrodniach, najlepiej takie, w których jak najwięcej jest krwawych szczegółów. Filmy gore przedstawiające samobójstwa, krwawe wypadki czy nawet morderstwa można znaleźć nie tylko zakopane w warstwach deep webu, ale i na powierzchni Internetu, na Reddicie czy Twitterze. True crime nie jest już dzisiaj niszowym hobby dla dziwaków, ale tematem, który absorbuje dużą część społeczeństwa. I chociaż Kelly-Anne jest przerysowana i ekstremalna, to czy nie jest po prostu reprezentacją naszych zachowań? Fascynacja zbrodnią leży w ludzkiej naturze, a Internet nie jest problemem, a jedynie nowym narzędziem do jej realizacji. Zaś jak pokazuje Red Rooms granica między złem a zainteresowaniem złem potrafi być niepokojąco cienka. Kelly-Anne jest tak ciekawa właśnie dlatego, że chociaż bohaterka w trakcie seansu będzie nas wielokrotnie przerażać, finalnie nie da się jej jednoznacznie ocenić. Za jej zachowaniami wcale nie stoi żaden twist czy pokrętne wytłumaczenie. I bardzo dobrze, bo ludzie wcale nie są logiczni, a fantazje czy obsesje to nie coś, co podlega logicznej ocenie. Plante tego wszystkiego nie krytykuje, a jedynie portretuje i pozostawia naszej ocenie. W końcu sam byłby hipokrytą krytykując zainteresowanie złem, a równocześnie kręcąc film poświęcony czerwonym pokojom.
Warto zaznaczyć, że poza całą tą warstwą znaczeń Red Rooms to po prostu bardzo dobry thriller. Film, który będzie trzymał widza na krawędzi fotela. Plante udało się pokazać zło, które jest z jednej strony straszliwe i odpychające, a z drugiej nie pozwala oderwać od siebie wzroku. Reżyser świetnie buduje napięcie, cały czas prowadząc historię nieśpiesznie. Szczególnie intensywny jest finał, trzymający w napięciu bardziej niż wiele krwawych horrorów. Warto również zwrócić uwagę na to, jak Plante portretuje Chevaliera. Chociaż morderca nic w filmie nie mówi, nie wykonuje prawie żadnych gestów, sama jego obecność potrafi wywołać ciarki. Jest magnetyczny, niewielki, ale niemożliwy do pominięcia. Jego fatum krąży nad całym filmem, nawet w scenach, w których nie ma go na ekranie.
Red Rooms to nowe spojrzenie na true crime. Wzięcie na warsztat tematu deep webu i czerwonych pokoi było ryzykowne. Bardzo łatwo dało się wpaść w pułapkę, skręcając w kierunku kiczowatego horroru czy teorii spiskowych. Twórcy tego wszystkiego uniknęli. Ich film to trzymający w napięciu thriller, który wyczerpująco zgłębia temat ludzkiej fascynacji złem. Red Rooms warte jest polecenia zarówno tym, którzy na co dzień mają styczność z treściami poświęconymi prawdziwym zbrodniom, jak i tym, których ten temat odrzuca. Plante udało się nakręcić dzieło, które widza dezorientuje, przytłacza, zarazem pozostając otwarte na różne interpretacje.