Reklama Skittles i smok z drewna – recenzja filmu „Shazam! Gniew bogów”

Filip Grzędowski18 marca 2023 16:00
Reklama Skittles i smok z drewna – recenzja filmu „Shazam! Gniew bogów”

O tym, jak (nie) działa filmowe uniwersum DC, napisano już wiele. Lata niekonsekwentnego podejścia do budowania spójnej marki zaowocowały różnorodnym (zarówno pod względem stylistycznym, jak i po prostu jakościowym) katalogiem filmów. W marcu 2023 dobrze już wiemy, do czego to wszystko doprowadzi. Nadciąga reset oraz nowe DCU pod czujnym okiem Jamesa Gunna. Mimo to, do kin trafia Shazam! Gniew bogów, czyli film, który raczej nikogo nie obchodzi.

No bo i czemu miałby obchodzić? Wszyscy czekają, aż szczątki DCEU zostaną pogrzebane i nadejdzie nowe. W dywagacjach na temat Fury of the Gods można więc pominąć wpływ filmu na rozwój łączonego uniwersum oraz komplementarność względem innych produkcji. Poszczególne filmy DCEU w tym momencie prowadzą donikąd. Mimo, że w momencie ich powstawania mało kto jeszcze wiedział o resecie, to i tak rodzi się nadzieja, że ostatnie filmy same w sobie będą dobrą rozrywką oraz przyzwoitym kawałkiem kina superhero. Shazam! Fury of the Gods nie jest takim filmem. To bardzo zły wyrób, który jest wręcz zamachem, zarówno na sztukę filmową, jak i kinową rozrywkę.

fot. Shazam! Gniew bogów, reż. David F. Sandberg, dystrybucja Warner Bros Polska

„Niech stanie się chaos” – rozpoczyna film Kalypso (Lucy Liu). Słowa mitycznej bogini dotknęły również scenarzystów. Najnowszy Shazam! to film niebywale chaotyczny i nieuporządkowany. Jakiś tam niby podział na trzy akty jest, ale nikt przesadnie nie zawraca sobie głowy długością poszczególnych segmentów. Najgorsze w tym scenariopisarskim chaosie jest to, że w ogóle nie ma tutaj czasu na bohaterów. Tak jak pierwsza część przygód Shazama w sposób wówczas niezwykle udany i świeży pozwoliła nam spędzić czas z Billym i Freddym, tak w dwójce ważna jest wyłącznie rozpierducha. Te ludzkie wątki w przypadku głównego bohatera ograniczają się do dwóch patetycznych scen dialogowych (a jakże) poprzedzających wspomnianą rozpierduchę.

Wyjściowy punkt dla fabuły filmu wcale nie jest taki zły. Mityczne boginie zstępują na ziemię, by odzyskać moce, które popadły w posiadanie bandy dzieciaków. Na planszy tworzy się więc całkiem nie najgorszy kontrapunkt między pradawnymi i poważnymi boginiami a bandą zabawnych dzieciaków. Niestety ta oczywista różnica epok (bo chyba już nie pokoleń) nie została w ogóle wykorzystana. Na uwagę może zasługuje jedna scena, gdzie skrajnie poważna Helen Mirren czyta list, który otrzymała od dziecięcych superbohaterów. Poza tym nie ma tutaj nic.

Nie jest to film o byciu godnym boskich mocy czy też różnicy między mityczną powagą a współczesną zabawą. A brzmi to całkiem nieźle. Na papierze Shazam! Gniew bogów to trochę konwencjonalny, ale niezły pomysł na podstawę pod filmową rozrywkę. Zamiast tego scenarzyści zaserwowali widzowi kolejną schematyczną opowieść o potędze, posiadaniu władzy i zniszczeniu świata. Brakuje tylko promienia w niebo.

Paskudną apokalipsę przemieloną przez efekty komputerowe dopełnia drewniany smok CGI, który jest prawdziwą wisienką na torcie. Brak dbałości o obraz i stronę wizualną jest absolutnie porażający. Nikomu tutaj nie zależało, żeby ten film jakkolwiek wyglądał. Wszystko jest płaskie, jednowymiarowe oraz sztuczne. To oczywiście efekt rozdmuchanej skali, na jaką połasili się twórcy. Wszystko musi być większe niż w pierwszej części, co doprowadziło do niedopracowania wielu elementów. Scena katastrofy na moście to wizualna porażka, samochody wyglądają kreskówkowo, nie jest to intencjonalna strategia twórcza, lecz źle wykonane CGI. Skoro nie ma możliwości, by zrobić to dobrze, to po co w ogóle się tym trudzić? Czy nie można zrobić filmu bez ogromnej skali i „widowiskowej” katastrofy?

Skoro już mowa o drewnie, w filmie pojawia się nie tylko smok, ale też Rachel Zegler. Jej aktorskie zdolności pozostają wciąż nieodkrytą zagadką.

fot. Shazam! Gniew bogów, reż. David F. Sandberg, dystrybucja Warner Bros Polska

Obrońcy tak lichego towaru opowiadają o rzekomej samoświadomości najnowszego Shazama. Nie jest to zbyt przekonujący argument. Po pierwsze, świadomość nie usprawiedliwia złego wykonania. Po drugie, czy Fury of the Gods rzeczywiście jest aż tak samoświadomie? Powątpiewam. Oczywiście, butnych nawiązań do Szybkich i wściekłych czy Avengers jest sporo. Problem w tym, że ograniczają się one do eksplicytnego wymieniania tytułów w dialogach. Nie jest to zabawa nawiązaniem, nie jest to kreatywna paralela (patrz: chociażby nawiązanie do Imperium kontratakuje w Wojnie bohaterów). To przerzucanie się cytatami ma być usilną próbą wepchnięcia filmu w postmodernistyczną grę, która jest w tym wydaniu irytująco płytka i nierozwinięta. Na Boga, w filmie jest walka ze smokiem, a twórcy podchodzą do tego wszystkiego śmiertelnie poważnie.

To, co najbardziej oburza w filmie Davida F. Sandberga, to bezczelne lokowanie produktu. Zapomnijcie o Patryku Vedze, Sandberg zdeklasował reklamę Cinkciarza. Reklama Skittles pojawia się nie tylko (dość natrętnie) w pierwszych scenach filmu, ale na przestrzeni całego „dzieła” cukierki prezentowane są w mocnych zbliżeniach bądź są eksponowane, gdy bohaterowie wkoło się nimi zajadają. To jeszcze nic. Kluczowe zwroty fabularne oparte są o eksplicytne wymienianie nazwy oraz hasła reklamowego marki Skittles! No ludzie kochani, ktoś postanowił rozciągnąć reklamę do 130 minut i udawać, że jest to film. W pewnym momencie bohaterowie, by pokonać zło (xd) potrzebują zdobyć ambrozję – mityczny napój bogów charakteryzujący się niezwykłą słodyczą. Skittles nie tylko są precyzyjnie eksponowanym zamiennikiem ambrozji, ale też po wykorzystaniu cukierków zostaje wypowiedziane hasło „spróbuj tęczy”. Naprawdę. Trudno opisać jak srogie ciarki żenady przechodzą po plecach po czymś takim.

Porównanie z pierwszą częścią przygód Shazama znów będzie nieco okrutne dla Fury of the Gods. Mało tu bohaterów, których polubiliśmy choć trochę w poprzedniej części. Mało tu celnego humoru. Mało tu poczucia rodzinnej bliskości między postaciami. Nic w Shazamie 2 nie wypada lepiej niż w jedynce. Wydaje się wręcz, że nieporadność Black Adama oraz nieopanowany patos są lepszą (nieplanowaną) zabawą i rozrywką niż te najnowsze walki z drewnianym smokiem. Nie oszukujmy się, Shazam! Fury of the Gods wyląduje na śmietniku nowego DCU. Cóż, chyba tam jego miejsce. To film bardzo chaotyczny, niechlujny oraz wtórny. David F. Sandberg nie oferuje nic zarówno na poziomie języka wizualnego, jak i opowiadanej historii. Wszystko jest po nic, wszystko jest brzydkie. Tragedia. Przykro się na to patrzy, tym bardziej że jeszcze nie tak dawno kino superbohaterskie potrafiło przyciągnąć widza. Wydaje się, że formuła się wyczerpała. Nie ma już nic, są tylko Skittlesy

Jeśli podoba się Wam nasza praca oraz działalność i chcecie nas wesprzeć, możecie nam postawić wirtualną kawę. To nam bardzo pomoże w rozwoju!Postaw mi kawę na buycoffee.to