Szósty dzień w Cannes to dla nas między innymi pierwsze seanse The Secret Agent w reżyserii Klebera Mendonçy Filho (Aquarius) oraz The Love That Remains autorstwa Hlynura Pálmasona (Godland). Wciąż mamy sporo zastrzeżeń do spojrzenia na Francuską Nową Falę ze strony Richarda Linklatera.
Okej, ale w zasadzie to po co to było? Urocza i stylowa laurka, która jak na obrany temat oraz bohaterów jest wyjątkowo nudna oraz bezpieczna, a wszelkie slogany o „realizacji w stylu Nowej Fali” to marketingowa wydmuszka. Niech Amerykanie trzymają się z daleka od tego typu historii.
Filip Mańka
Aj karamba, mamy pierwsze, delikatne rozczarowanie festiwalu. „The Secret Agent” pozostaje rozdarty między różnymi formami. Czuć ciągoty Filho do pulpowej konwencji i te ślady są umieszczone na narracji, lecz środek filmu wypchany jest rozwiązaniami jak z dramatów Netflixa. To kolejny film rozliczający się z krwawą przeszłością Brazylii oraz tragediami zamiecionymi pod dywan. Buduje wielopoziomową siatkę połączeń, która w pewnym momencie zaczyna zjadać swój ogon, wytwarzając liczne paradoksy brutalnego systemu. Wagner Moura znakomity.
Filip Mańka
Wymuskane formalnie kino. Pálmason – mistrz obrazu – tworzy arcyciekawy portret rozpadu rodziny, który wbrew pozorom nie jest przesiąknięty płaczem czy bólem. Między wierszami oraz często w humorze szuka momentów, które w powolny sposób przeszukują rodzinny dom w poszukiwaniu odpowiedzi na trawiący pod spodem żal, który w imię całej rodziny musi pozostać głęboko schowany.
Filip Mańka
Bardzo polski film, pomimo bycia pisanym i reżyserowanym przez osobę z Izraela. Solidne, stonowane, kameralne kino obyczajowe.
Łukasz Mikołajczyk
Epicka w skali, a równocześnie bardzo skromna i intymna epopeja o artyzmie. Dążenie do kreatywnego absolutu, które niby widzieliśmy na ekranie już wielokrotnie, ale rozpisane w tak satysfakcjonujący sposób, że 3 godziny znikają nie wiadomo kiedy.
Łukasz Mikołajczyk