Przez długi czas Rozdzielenie, którego pierwszy sezon trafił na Apple TV+ w 2022 roku, postrzegane było jako niedoceniana perełka w już i tak imponującym katalogu platformy. Drugi sezon serialu, dzięki wpompowaniu w jego marketing całego worka pieniędzy, szybko stał się jednak fenomenem, od którego trudno było się odpędzić. Co tydzień tłumy siadały do kolejnych odcinków, licząc na to, że piętrzące się tajemnice rozdzielonego piętra korporacji Lumon zostaną w końcu rozwiązane. Czy po finale kolejnej odsłony Rozdzielenie można już uznać za jeden z najlepszych narracyjnych labiryntów, po jakich przyszło nam się poruszać nie tylko w erze streamingu, ale w ogóle w historii seriali?
Stworzony przez Dana Ericksona serial to współczesny ewenement: wydaje się, jakby powstał o paręnaście lat za późno, bo przecież cała jego formuła stworzona jest do cotygodniowego siadania przed telewizorem oraz wymiany opinii i teorii ze znajomymi w pracy następnego dnia. Rozdzielenie oczekuje od widza stuprocentowej uwagi i zaufania w tym, że kolejne irracjonalne sceny i absurdalne sekwencje rzeczywiście czemuś służą, a odpowiedzi na nurtujące pytania są coraz bardziej w zasięgu naszych rąk. Nic dziwnego, że już teraz fani serialu swoim zapałem w rozszyfrowywaniu kolejnych kodów przypominają oddane fandomy takich produkcji, jak Lost czy Twin Peaks. Pierwszy sezon Rozdzielenia wybijał się na tle streamingowej konkurencji bezpardonową dziwnością, wręcz old-schoolowym oddaniem do cotygodniowej dawki plot twistów i cliffhangerów, mających trzymać widzów w niepewności i błogim łaknieniu kolejnego epizodu przez najbliższe siedem dni. Niczym wytrwała sekta ci, którzy już parę lat temu dołączyli do kultu Kiera, szerzyli dobre słowo o serialu – niestety nie należałem do tej grupy.
Właściwie, to mój pierwszy kontakt z Rozdzieleniem nastąpił dopiero na chwilę przed głośną premierą drugiego sezonu, gdy zachęcony niekonwencjonalnym reklamowym performensem na stacji Grand Central postanowiłem sprawdzić, o co tyle szumu. Kontekst, w jakim poznałem serial Ericksona, był więc kontekstem zapewne nie do końca zgodnym z preferencjami twórców – zamiast rozkładać sobie odkrywanie sekretów Rozdzielenia na zwarte odcinki, pochłonąłem całość pierwszego sezonu ciągiem, w dwa dni. Arogancki cliffhanger, jakim kończy się pierwsza odsłona serialu, oznaczał więc dla mnie nie tyle ochłonięcie i czekanie przez kolejne trzy lata na kontynuację, a jedynie kliknięcie przycisku w interfejsie Apple TV+, aby natychmiastowo przejść do pierwszego epizodu sezonu drugiego. Przeżywając drugie Rozdzielenie na żywo, co piątek rezerwując sobie godziną na check-in w Lumon, łatwo zauważyć, jak ważne dla tożsamości serialu jest rozłożenie swoich akcentów w czasie. Przyswajanie serii jak należy, w interwałach, pozwala uwydatnić najmocniejsze elementy historii, ale też boleśnie zwrócić uwagę na zgrzyty. W swoich najlepszych momentach drugi sezon Rozdzielenia przywodził mi na myśl pierwszy sezon Westworld. W swoich najsłabszych – każdy kolejny sezon Westworld.
W pierwszym sezonie Rozdzielenia poznajemy Marka Scouta (Adam Scott), który nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią swojej żony Gemmy (Dichen Lachman), przechodzi przez procedurę rozdzielenia swojej jaźni na dwie części. Jedną wewnętrzną, stworzoną wyłącznie na potrzeby pracy w konglomeracie farmaceutycznym Lumon, a drugą zewnętrzną, istniejącą kompletnie poza profesjonalnym życiem Marka. Te dwie świadomości nigdy nie wchodzą ze sobą w interakcję – jedna zna tylko życie pośród czterech ścian biura, druga nie ma pojęcia, co robi podczas swoich zmian od 9 do 17. Poza Markiem na piętrze dla rozdzielonych pracuje wygadany Dylan (Zach Cherry), doświadczony służbista Irv (John Turturro) i świeżo rozdzielona Helly (Britt Lower). Najnowsza pracownica działu Rafinerii Makrodanych roznieca wśród innych ogień rewolucji przeciwko ich menedżerom – Pani Cobel (Patricia Arquette) i Panu Milchickowi (Tramell Tillman). Czwórka bohaterów zdecydowanie nie była jednak gotowa na to, jakie tajemnice odkryje.
Po wspomnianym już brutalnym cliffhangerze z końcówki sezonu pierwszego, w którym wewnętrzne świadomości każdego pracownika MDR znalazły sposób na chwilowe przejęcie sterów nad swoim ciałem poza murami firmy, sytuacja prawie każdego bohatera Rozdzielenia zdaje się wywrócona do góry nogami. Drugi sezon Mark rozpoczyna desperacko poszukując Gemmy, która okazuje się żywa i z niewiadomego powodu potajemnie przetrzymywana gdzieś w Lumon. Niepozorna Helly to w rzeczywistości Helena Eagan, następczyni tronu w linii potomków założyciela Lumon, Kiera Eagana. Zrozpaczony Irv dowiaduje się, że jego romans z pracownikiem innego rozdzielonego działu, Burtem (Christopher Walken), nie ma szans przetrwać poza Lumon, a Dylan pozostaje Dylanem – co przekłada się na to, że mimo zabójczej charyzmy w drugim sezonie miał w rzeczywistości niewiele do roboty. Punkt wyjścia obiecuje więc miks znajomego poczucia zagubienia w liminalnym lochu Lumon połączonego z sięganiem dalej: teraz, gdy poznaliśmy już tożsamości każdego również poza pracą, równoległe prowadzenie wątków w środku i poza firmą wydaje się pewniakiem. Drugie Rozdzielenie śmielej i częściej eksperymentuje z narracją, dając dojść do głosu postaciom, które w pierwszym sezonie nie miały na to jeszcze szansy. Jednocześnie przychodzą momenty, a czasem nawet całe odcinki, w którym serial wydaje się równie zagubiony, co sam widz.
To chyba nie tyle wina Ericksona i reszty scenarzystów, ale samego konceptu serialu opartego na tajemnicach owiniętych kolejnymi tajemnicami: odkrywanie prawdy jest nieuniknione, ale paradoksalnie im więcej wiemy, tym bardziej zanika ekscytacja z doświadczania świata przedstawionego. Pierwszy sezon Rozdzielenia wodził widza za nos, gdy pracownicy działu Rafinerii Makrodanych niczym ekipa ze Scooby’ego-Doo biegali po nieskończonych korytarzach swojego biura w celu zdemaskowania jednego sekretu tylko po to, by przy okazji napatoczyć się na dwa kolejne. W drugim przychodzi pora na odpowiedzi – fakt, często stanowiące jedynie niewyraźny fragment pełnego obrazu, ale dostarczające wystarczająco informacji, abyśmy mogli dopowiedzieć sobie resztę i wyczekiwać potwierdzenia swoich teorii w przyszłości. Satysfakcja z otrzymanej za swoją cierpliwość nagrody nigdy jednak nie dorównuje napięciu trwania w niepewności i łączenia kropek. Jednocześnie nikt zapewne nie chce, by Rozdzielenie podzieliło los From czy Lost, które skupione na ciągłym szokowaniu widza samodzielnie zapędziły się w fabularny kozi róg, z którego nie dało się uciec w zadowalający odbiorców sposób. Enigmatyczna aura drugiego sezonu Rozdzielenia staje się więc mieczem obosiecznym, a znalezienie balansu między dokładaniem kolejnych niewiadomych, a wyjaśnianiem tych, które podbudowano już w pierwszym sezonie, wydaje się jednym z nadrzędnych celów ekipy Ericksona. Myślę, że mimo paru potknięć udaje im się go spełnić, szczególnie w finale, który potrafi z niezwykłą gracją przejść z poklepywania widza po głowie do okładania go po brzuchu kolejnymi zagadkami.
Wcześniej jednak czeka nas dziewięć odcinków, w których wychodzimy daleko poza ściany budynku Lumon. Pierwszy sezon skupiał się w większości na dwójce głównych bohaterów – Marku zewnętrznym, powoli podnoszącym się z dołka swojej żałoby, i Marku wewnętrznym, który w poszukiwaniu prawdy z pracownika zmieniał się w człowieka. Jeśli więc opuszczaliśmy piętro rozdzielonych, to głównie po to, by śledzić poczynania Marka na zewnątrz. W drugim sezonie Rozdzielenia regularnie dokonujemy wtargnięć w życia prywatne pozostałej trójki pracowników MDR, a nawet ich innies po raz pierwszy mają okazję opuścić białe korytarze swojego biura na rzecz równie białych krajobrazów wycieczki kempingowej do zaśnieżonego lasu. Eskalacja w drugim sezonie traktowana jest w sposób bardzo dosłowny, do tego stopnia, że momentami liczyłem już po części na powrót do budynku Lumon, bo, podobnie jak w pierwszym sezonie, to tam czekały na widza najsmaczniejsze kąski i tam skrywały się najciekawsze sekrety.
Czuć to szczególnie w środkowej części sezonu, gdzie cierpliwość widza jest testowana do granic możliwości – choćby w epizodach siódmym i ósmym, gdzie nie uświadczymy zbyt wiele Marka, a co dopiero innych pracowników jego działu. Zamiast tego wchodzimy albo w głąb paszczy potwora, by dowiedzieć się wreszcie nieco o losach Gemmy, albo uciekamy od Lumon i miasteczka Kier jak najdalej, by w najkrótszym – i moim najmniej ulubionym – odcinku sezonu przyjrzeć się genezie powstania pomysłu na procedurę rozdzielenia. O ile reżyserowany przez operatorkę serii Jessicę Lee Gagné siódmy odcinek drugiego sezonu to niesamowicie imponujący miks wizualnej i narracyjnej ambicji, wybijający się na tle wszystkich poprzednich (już i tak cholernie dobrych) epizodów Rozdzielenia majstersztyk, będący intymną, emocjonalną bombą, tak następujący po nim odcinek ósmy wydaje się jego antytezą. Podczas snujących się niespełna czterdziestu minut sięgamy daleko poza stanowiące główne miejsce akcji serialu miasteczko Kier, jednak wcześniejszy urok ustępuje tu na rzecz najbrzydszych fasad seriali mystery. Dziwność dla samej dziwności, ujawnienie tajemnic poprowadzone w możliwie najmniej ekscytujący sposób i, przede wszystkim, rozbicie wcześniej budowanego tempa na rzecz pobocznej przygody. Jest to z pewnością kompetentne character study postaci, która wcześniej nie wydawała się mieć w sobie aż takiej głębi, ale o wiele łatwiej byłoby je docenić, gdyby nie było wciśnięte w momencie, w którym widz oczekuje już podbudowy pod nadchodzący finał. Takiej, w której po dwutygodniowej przerwie dowiedziałby się więcej na temat aktualnych losów czwórki z MDR.
Jeśli zaś o nich chodzi, to najbardziej po macoszemu potraktowano wspomnianego już Dylana. Ten w pierwszym sezonie świetnie sprawdzał się jako comic relief, tak jak reszta swoich kolegów przechodząc głównie przez arc emocjonalnego dojrzewania do postawienia się władzom firmy. W sezonie drugim wgryzamy się w życie Dylana poza Lumon, w którym czuć wygasające uczucie między nim a jego żoną. Ta dzięki performatywnej życzliwości władz Lumon ma szansę w końcu poznać wewnętrzną wersję swojego męża – i widzi w niej wszystko, czego brakuje jej w zewnętrznym Dylanie. Na papierze wydaje się to prowadzić do ciekawych implikacji na temat natury miłości i tego, w jaki sposób może wpłynąć na nią rozdzielenie, finalnie dostajemy raczej niedogotowany wątek, który szybko traci na siebie pomysł. Nie potrafię jednak mieć zarzutów do tego, jak poprowadzeni w tym sezonie zostali Irv, Helly i Mark. Turturro, Lower i Scott prześcigali się w konkursie na to, kto najbardziej skradnie show, serwując trzy świetne i zróżnicowane występy, wynoszące już i tak fantastycznie rozpisane wątki ich duetów postaci na wyższy poziom. Jeśli miałbym któremuś z nich wręczyć trofeum za najlepszą robotę, to chyba wybrałbym Lower – sposób, w jaki płynnie potrafi przechodzić z zimnej i zamkniętej w sobie Heleny Eagan do charakternej Helly, czyniąc z nich dwie skrajnie różne od siebie postacie, wydaje się prostym przepisem na sweep podczas nadchodzącego sezonu nagród.
Mimo swoich potknięć, drugi sezon Rozdzielenia wciąż w doskonale zniuansowany sposób komentuje kulturę korporacyjną i egzystencjalne problemy funkcjonowania w hiperkapitalistycznym świecie, kontynuując zacieranie granic między rozdzielonym, a “prawdziwym” ja każdej postaci. Nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego ukazania reakcji Lumon na wybryk pracowników MDR z finału pierwszego sezonu: cyniczne obrócenie narracji w kolejne zwycięstwo dla korporacji, dla której nawet przyznanie się do błędu to sposób na biznes, a pozorne złagodzenie ucisku buta na szyjach swoich pracowników szybko zmienia się w kolejne narzędzie kontroli. Wcześniejszy absurd i sztucznie pompowana powaga powierzonych pracownikom Lumon zadań w drugim Rozdzieleniu ustępuje chęci wyjaśnienia, czym tak naprawdę zajmuje się MDR, ale twórcy rozwiązują ten wątek w sposób bardzo zgrabnie wpisujący się w przewodnią myśl serialu. Praca wciąż jest tajemnicza i ważna, nawet gdy wreszcie poznajemy jej cel. W środku sezonu, gdy coraz bardziej oddalamy się od centrum korporacji na rzecz eksplorowania innych zakątków tego świata, ten antykorporacyjny przekaz zaczyna na chwilę zanikać, ale w finale powraca ze zdwojoną siłą. Nie tylko otwiera kolejne możliwe do zwiedzenia ścieżki w sezonie trzecim, ale i stawia kropkę nad „i” w nadrzędnej tezie tego wydania Rozdzielenia: praca to nie wszystko, nawet jeśli innies nigdy się z niej nie wydostaną.
W tym sezonie ekipa Ericksona jeszcze bardziej dokręca śrubę w kwestii charakteryzowania Lumon nie tylko jako wszystkowiedzącej i wszystko obserwującej firmy-idei, ale wręcz sekty, której religijnie oddani członkowie są w stanie bronić aż do śmierci. Zagłębienie się w struktury funkcjonowania Lumon fenomenalnie wypada pod względem wątku Pana Milchicka, któremu miarowo, co odcinek, nieco szerzej otwierana jest furtka do odkupienia. W pierwszym sezonie był chyba najbardziej antypatyczną postacią – podczas gdy jego szefowa, Pani Cobel, w swoim fanatycznym oddaniu filozofii Kiera częściej wypadała jako stara wariatka, Milchick wydawał się czerpać sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad pracownikami MDR. Drugi sezon Milchick rozpoczyna jednak od awansu, a wrzucony w piekło middle managementu pokazuje widzom inną twarz, również stłamszoną przez osoby stojące nad nim w korporacyjnej drabince nadużyć. Tramell Tillman doskonale bawi się, gdy skorupa Milchicka zaczyna pękać, a on sam jedną kwestią potrafi zostać najjaśniejszym punktem praktycznie każdego odcinka, w którym występuje. To obok Lower najlepszy występ w tym sezonie, być może nie aż tak zróżnicowany – w końcu Tillman w przeciwieństwie do większości obsady Rozdzielenia gra tylko jedną postać – ale również zachwycający widza na każdym kroku.
Wszystkie te zalety są dodatkowo podsycane bliską perfekcji warstwą formalną. Drugi raz z rzędu Rozdzielenie z odcinka na odcinek wspina się na kolejne wyżyny techniczne. Począwszy od ekscytującego onera otwierającego pierwszy epizod drugiego sezonu, przez wymuskane ujęcia sterylnych wnętrz Lumon dbające o każdy szczegół i każde połączenie barw, aż po wizualny cud, jakim jest odcinek siódmy. Oprócz powracającego do roli reżysera większości sezonu Bena Stillera, za kamerą siadają wspomniana już Jessica Lee Gagné, Sam Donovan i Uta Briesewitz – zmiany na stołku reżyserskim są więc częstsze, niż w sezonie pierwszym, niemniej wizja wciąż pozostaje koherentna i doprowadzona do arcymistrzowskiego poziomu. Wyruszenie poza granice miasteczka Kier pozwala twórcom na serwowanie odbiorcom pejzażowych wizji zimowych, naturalnych krajobrazów fantastycznie kontrastujących ze sztucznością rozdzielonego piętra Lumon, dzięki czemu przeskoki z MDR do innych przestrzeni wydają się teraz jeszcze bardziej imponujące. Drugi sezon Rozdzielenia, dla samego udowodnienia, że może, postanawia przebić już i tak niesamowicie dopracowane wizualia sezonu pierwszego i udaje mu się to znakomicie.
Drugie Rozdzielenie zamiast narastającego napięcia decyduje się na mocny start, środkowy zjazd i powrót na finał ze zdwojoną siłą. Nie uważam, że takie tempo jest bardzo złe, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że serial nie zawiódł mnie ani razu. Po tak fenomenalnym starcie oczekiwania wobec kontynuacji historii pracowników MDR były ogromne, a mimo okazjonalnych potknięć czy kompromisów twórcy dali radę stanąć na wysokości zadania, po raz kolejny uzależniając widza od kolejnych tajemnic Lumon lepiej, niż byłby to w stanie zrobić nawet najmocniejszy narkotyk. Śmiało można ten dyptyk uznać za w większości spełnioną całość, niezmiernie jednak cieszy mnie i intryguje fakt, że od razu po zakończeniu drugiego sezonu ogłoszono trzeci: nie mogę się doczekać tego, w jakie strony z tak nieoczywistego punktu, w jakim zostawił nas finał drugiego Rozdzielenia, zabierze nas Erickson, Stiller i reszta twórców.
Drugi sezon Rozdzielenia jest dostępny do obejrzenia na platformie Apple TV+