Historia Wielkiej Stopy jest właściwie starsza od historii Stanów Zjednoczonych. Mityczne stworzenie ponoć kolonizatorom opisywali już rdzenni mieszkańcy Ameryki. Do dziś Wielka Stopa, czy jak nazwano ją później – Sasquatch, pozostaje jedną z najpopularniejszych kryptyd na świecie i raz na jakiś czas znajduje się jeszcze ktoś, kto twierdzi, że ją widział. Legendarna bestia oczywiście zainspirowała też szereg dzieł kultury, w tym oczywiście filmów. Powstawały horrory, animacje czy nawet dokumenty. Tymczasem w tym roku na festiwalu Berlinale zadebiutowało Sasquatch Sunset, czyli film, który opowiada o Wielkiej Stopie w sposób wcześniej niespotykany.
Sasquatch Sunset opowiada o rodzinie Wielkich Stóp. Bestie żyją spokojnie w lasach Ameryki Północnej, próbując przetrwać napotykane raz po raz przeciwności losu.
Film Davida i Nathana Zellnerów z pewnością okaże się wielkim zaskoczeniem dla wszystkich, którzy kojarzą postać Wielkiej Stopy. W końcu Sasquatch od zawsze pokazywany był w popkulturze jako legenda. Niebezpieczna bestia ukrywająca się w mrocznych lasach amerykańskich parków narodowych. Wielkie, owłosione stworzenie zwykle przedstawiane było jako zagrożenie, czyhający w mroku symbol tego, co ukrywa przed nami jeszcze nasza planeta. Do takiego wizerunku przyzwyczajani byliśmy jeszcze od dzieciństwa, kiedy to zetknęliśmy się z Wielką Stopą po raz pierwszy w którymś z odcinków Scooby’ego-Doo czy innej tego typu produkcji.
Sasquatch Sunset ma do zaoferowania zgoła inną interpretację legendarnej kryptydy. Traktuje ją nie jako dziwaczny ewenement, a zwykłe zwierzę. Istoty, które oglądamy przez cały film, nie wydają się szczególnie groźne. Jeśli już, to są raczej pogubione, agresję okazują tylko w sytuacji zagrożenia. Znika gdzieś też cała tajemniczość bestii. W końcu nie są już ukryte w cieniach, a umieszczone na samym środku ekranu. Odsłaniają się przed widzami, wielokrotnie wymachując genitaliami w stronę kamery. Zellnerowie zresztą duży nacisk kładą na prezentowanie fizyczności istot. Wielokrotnie pokazują nam, jak zwierzęta defekują, rzygają i uprawiają seks, nie szczędząc przy tym najobrzydliwszych szczegółów.
Oglądając Sasquatch Sunset można się nieraz poczuć jak po odpaleniu National Geographic. Czasem nawet przez kilkanaście minut pod rząd włochate zwierzęta chodzą między krzakami, jedzą i nie robią nic specjalnego. W tle brakuje tylko głosu Krystyny Czubówny serwującego widzom ciekawostki o zwyczajach Wielkich Stóp. Przez cały film nie pada zresztą żadne słowo, trzeba być za to przygotowanym na 80 minut jęków i krzyków aktorów przebranych za Wielkie Stopy.
Taka forma dla wielu widzów może się okazać męcząca, szczególnie w pierwszym akcie, kiedy ciężko w ogóle mówić o jakiejkolwiek fabule. Ja osobiście w trakcie filmu nieco się nudziłem. Chociaż bardzo doceniam ideę Zellnerów i uważam ją za na swój sposób urokliwą, całość szybko stała się monotonna. Mam wrażenie, że Sasquatch Sunset mimo wszystko mogłoby się okazać skuteczniejsze i ciekawsze jako krótki metraż. Należy jednak zaznaczyć, że film z pewnością znajdzie swoich odbiorców. Przyrodnicza konwencja może wciągać, a fani nietypowego slow cinema mogą uznać dzieło Zellnerów za relaksujące (szczególnie na festiwalu, po dniu pełnym ambitnych, emocjonalnie wyczerpujących produkcji).
Humor jest rzeczą subiektywną i doskonale widać to w opiniach o Sasquatch Sunset. Jedni wychwalają absurd, inni są zdegustowani. Od razu trzeba sobie powiedzieć, że film Zellnerów nie jest przeznaczony dla widzów oczekujących wysublimowanego humoru. Większość żartów to rzyganie, defekacja i zwierzęcy seks. Reżyserzy celowo operują obrzydliwością, portretując wszystkie te czynności w bardzo wyraźny sposób. Ja w dyskursie wokół tego humoru stoję gdzieś po środku. Z jednej strony trochę doceniam stronę, w jaką poszli twórcy i podoba mi się oparcie całego filmu na najprymitywniejszych, zwierzęcych instynktach. Z drugiej mnie to szczególnie nie bawi, widziałem już tego typu celowo obrzydliwe komedie zrealizowane w ciekawszy sposób.
Za najbardziej udany element filmu Zellnerów uważam to, w jaki sposób za pomocą prostej historii rodziny Wielkich Stóp udało im się opowiedzieć o naturze, naszej planecie i erze człowieka. Z kolejnymi upływającymi porami roku, zwierzęta zdają się bardziej pogubione. Ich gatunek powoli kończy swoje istnienie, a my czujemy, że oglądamy jego ostatnich przedstawicieli. Im dłużej film trwa, tym zwierzęta natykają się na więcej śladów ludzkiej cywilizacji. Raz napotkają betonową drogę w środku lasu, raz namiot z głośnikiem. Zwieńczeniem tego wątku jest ostatnie ujęcie, zaskakująco smutne w swojej prostocie. Wielkie Stopy na wszystkie ludzkie ślady reagują zresztą panika i wybuchami agresji – jakby nie mogąc sobie poradzić z tym, że następuje ich kres. Cała ta warstwa, grubą linią odcięta od elementów komedii, nadaje Sasquatch Sunset zaskakującej melancholii. W pewnym momencie czujemy współczucie wobec tych smutnych istot, które starają się jakoś wiązać koniec z końcem w świecie, który już do nich nie należy.
Na koniec warto docenić również realizacyjną stronę filmu. Przede wszystkim udało się świetnie oddać wygląd Wielkich Stóp. Twórcy z jednej strony zachowali kluczowe cechy mitycznego stworzenia, z drugiej zaś uczynili je bardziej przyziemnym, zwierzęcym. Stroje i charakteryzacja są na tyle dobre, że wcielający się w główne role Riley Keough i Jesse Eisenberg, aktorzy na co dzień bardzo charakterystyczni, są nie do poznania. Nieźle wypadają też same zdjęcia. Kręcone w prawdziwych, kalifornijskich lasach, z ładnymi kolorami i naturalnym, dzikim klimatem.
Ciężko mi z czystym sumieniem nazwać Sasquatch Sunset projektem udanym. Dużo jest w nim zabiegów, które nieszczególnie do mnie przemawiają, osobiście w trakcie seansu raczej się nudziłem, chociaż całość trwa zaledwie 80 minut. Mam wrażenie, że film znacznie lepiej sprawdziłby się jako krótki metraż. Z drugiej strony nie potrafię nie docenić podejścia Zellnerów, ich pomysłu i kreatywnej realizacji. Nie było jeszcze w kinie tego typu podejścia do kryptyd. Ponadto wątek konfliktu miedzy naturą a człowiekiem wypadł świetnie, to najjaśniejszy punkt Sasquatch Sunset. W ogólnym rozrachunku film z pewnością warto zobaczyć. Nawet po nudnym seansie można w tym przypadku coś z niego wyciągnąć, a jeśli stylistyka i humor do kogoś trafią, czeka go kinowe przeżycie, o którym szybko nie zapomni.
Sasquatch Sunset będzie można zobaczyć podczas tegorocznej edycji festiwalu mBank Nowe Horyzonty w sekcji Nocne Szaleństwo, której Portal Immersja jest partnerem medialnym.