Film Binga jest rejestracją ostatniej godziny życia Fang Xiuyin, chorej na Alzheimera starszej kobiety mieszkającej w niedużej wiosce Maihui w środkowych Chinach. Postępująca choroba już niemal całkowicie odebrała jej sprawność. Kobieta jest sparaliżowana i przykuta do łóżka, wokół którego ustawiają się jej bliscy. Pani Fang jest trudnym w odbiorze pochyleniem się nad śmiercią. To nie jest sztuka pięknego umierania. Binga nie interesuje szlachetny Roland, a ci, o których na co dzień wielkie narracje zapominają. To film o przeszłości i pamięci o przeszłości. Wang Bing kieruje kamerę na zapomnianych.
Jak mawia klasyk, najwięcej żył jest na cmentarzu. W gąszczu kulturowej banalizacji śmierci, gdy kolejne żywoty stają się mięsem armatnim w walce o widowiskowość, udokumentowana przez Binga ostatnia godzina staje się cichą refleksją na temat wartości ludzkiego życia. Powolna, niby voyerystyczna, obserwacja intymnych chwil sprawia, że śmierć staje się ciężkim procesem. Może i myśl stojąca za filmem chińskiego artysty jest dość banalna, jednak emocjonalne zaangażowanie w rejestrowany proces wynosi całość na wyższy poziom.
Wang Bing jako dokumentalista jest cierpliwy i spokojny. Każda jego decyzja sprawia wrażenie przemyślanej. Ograniczenie własnej roli do poprawnego ustawienia kamery oraz oddanie całkowitej władzy nad filmem w ręce bohaterów to najlepsza możliwa decyzja.
Nad panią Fang cały czas czuwa liczna rodzina. Podejście rodziny do pożegnania z ukochanym bliskim zdaje się najbardziej zaskakującym elementem filmu. Jako Polacy przyzwyczailiśmy się już do czuwania nad umierającym. Ostatnie namaszczenie, różaniec, wszechobecna cisza i żałoba. Tymczasem rzeczywistość, jaką przedstawia Bing, wydaje się bardzo odległa. Rodzina pani Fang podchodzi do wszystkiego spokojniej i „normalnie”. Filmowani przez artystę bohaterowie są świadomi losu swojej bliskiej. Otaczając łóżko pani Fang, prowadzą normalne rozmowy, komentują każdą zmianę i najmniejszy ruch, a także dyskutują na temat potencjalnego dania głównego w trakcie konsolacji. Ze znanej nam perspektywy, a więc nieco innego kodu kulturowego, wydaje nam się, że jest to niestosowny kontrapunkt. Być może seans filmu Binga okaże się cucącą lekcją racjonalnego przeżywania pożegnań.
Co jednak wyróżnia film Wang Binga? Może wszyscy żyjemy w błędzie, a surowa rejestracja procesu umierania nijak nie wykracza poza oklepany schemat kina artystycznego? Być może wszystkie zachwyty to jedynie pokaz erudycji, a w istocie film łączy modę na slow cinema z sensacyjnym tematem tabu? Choć wiele współczesnych „festiwalowych” tytułów niestety wpisze się w tak sformułowane zarzuty, tak Pani Fang jest filmem bardziej szczerym. Wang Binga interesuje prawdziwa historia. Pochyla się nad słabymi nie po to, by widzem wstrząsnąć, ale by wspólnie z widzem przeżyć często pomijane historie.
To, co nas porusza i „szokuje”, w rękach Binga zdaje się mieć inną rolę. W odróżnieniu od nieco wykalkulowanej Śmierci Ludwika XIV, reżyser zdejmuje brzemię inscenizacji. Ograbiona z patosu i widowiskowości śmierć wreszcie staje się ludzka. To, co dla europejskiego widza jest niewygodne i nieprzyjemne, rodzina Pani Fang przeżywa ze spokojem. Nie każda śmierć jest piękna, ale nie taka jest jej rola.
Śmierć w obiektywie Wang Binga to nieunikniony, spokojny i długi proces. Realizm i naturalność rodziny żegnającej odchodzącego członka rodziny nie są szantażem emocjonalnym, a lekcją pożegnań. Pani Fang to wyciszające i ciche ukojenie, zapis kolejnego kroku w kręgu życia.