Pełnometrażowe polskie kino animowane praktycznie nie istnieje. Poza niedawnym arcydzielnym Zabij to i wyjedź z tego miasta Mariusza Wilczyńskiego trudno znaleźć jakikolwiek podobny projekt, który utrzymałby się na powierzchni. Wszystkie papierowe łódki poskładane ze storyboardów kolejnych animacji rozbijają się o górę lodową, jaką jest polski rynek. To forma, która pochłania zbyt wiele czasu i pieniędzy, by opłacało się to robić na tak mało okazałym poletku. Zdarza się jednak (co pokazał przypadek wybitnego Wilczyńskiego), że za projektem stoi żywa pasja i lata pracy. Podobnie jest w przypadku filmu Smok Diplodok Wojtka Wawszczyka. Choć tym razem miejsce autobiograficznej i artystycznej opowieści dla dorosłych zajmuje barwna i zajmująca adaptacja komiksów Tadeusza Baranowskiego skierowana do młodszego widza.
Realizowany 12 lat Smok Diplodok to pierwsza godnie wyglądająca pełnometrażowa polska animacja komputerowa. Projekt niezwykle ambitny, zarówno formalnie (mowa przecież o produkcyjnym przedsięwzięciu na skalę Polski niespotykanym), jak i artystycznie (adaptacja twórczości wybitnego polskiego artysty komiksowego Tadeusza Baranowskiego). Należy na wstępie zaznaczyć, że wszystkie ambicje przełożyły się na ogromny sukces, jakim jest Smok Diplodok. To film niezwykle dopracowany, zaskakująco przemyślany oraz przede wszystkim dający masę radości. I to nie tylko przykładając miarę „jak na polską produkcję”!
Smok Diplodok to animowana adaptacja wielu komiksów Tadeusza Baranowskiego, z Podróżą smokiem Diplodokiem na czele. To historia tytułowego małego dinozaura, który marzy, by wielkie przygody zastąpiły życie na smutnym, szarym bagnie. Pewnego dnia znany mu świat zostaje przykryty białą mgłą, a on sam trafia na ekscentrycznego czarodzieja Hokusa Pokusa, nieco szalonego naukowca Profesorka Nerwosolka oraz jego racjonalną pomocniczkę Entomologię. Rozpoczyna się szalona wyprawa po tropach tej białej zagadki.
To film z niezwykle imponującym, logicznym i dopracowanym scenariuszem. Wciągająca historia uroczego smoczka zdecydowanie posiada drugie dno, które trafi do starszego widza. Widownia młodsza z pewnością zostanie oczarowana magiczną kreatywnością Tadeusza Baranowskiego, która została precyzyjnie przetłumaczona na zapotrzebowania współczesnej młodej widowni. Przykładając do Smoka Diplodoka miarę oceny stosowaną przy standardowych „baśniach” – także morał tego filmu jawi się jako szlachetny. Temat frustracji wobec racjonalnych i zapewniających bezpieczeństwo decyzji podejmowanych przez (dinozaurzych) rodziców to przecież jeden z najważniejszych tematów okresu dzieciństwa. Kto nie frustrował się, gdy mama nie pozwalała odbywać przygód z kijem w ręku, niech pierwszy obrzuci dinozaura kamieniami.
Drugie dno jest jednak jeszcze ciekawsze: Smok Diplodok to film opierający się na wielu konfliktach. Na drodze marzeń staje racjonalność i bezpieczeństwo – szczególnie w przypadku wspomnianych rodziców Smoka Diplodoka. Naprzeciw magii staje nauka – tu przede wszystkim mowa o wątku różnic między Hokusem Pokusem a Nerwosolkiem. Wreszcie w kontrze do kreatywności i fantastycznych światów staje współczesny algorytm – sztuka szalonego opowiadania Tadeusza Baranowskiego musi iść w odstawkę na rzecz słodkiego algorytmu rodem z brokatowego TikToka.
Szczególnie ostatni z wymienionych tematów wydaje się ciekawy, a przy tym ograbiony z komiksiarskiego konserwatyzmu, jakiego można by się spodziewać. Łatwo przecież byłoby zrobić film (szczególnie będąc reżyserem-komiksiarzem, wychowanym na komiksach Baranowskiego), w którym wyśmieje się współczesną kulturą skierowaną do dzieci. Brokatowe, mrygające i słodkie kotki sprawiają przecież wrażenie tematu wdzięcznego do kompromitacji, szczególnie gdy stają naprzeciw „legendarnych” komiksów. Kiedyś to było – krzyknąłby nieopatrznie nieopierzony scenarzysta. W przypadku Smoka Diplodoka fascynacja Baranowskim została na szczęście przepuszczona przez należyty dystans. Mimo że przypominające zmutowanego i dosłodzonego Pet Shopa kaiju finalnie stanie naprzeciw naszych bohaterów, Wawszczyk daje inteligentnego kuksańca wszystkim konserwatywnym fanatykom spod znaku „kiedyś były lepsze komiksy”. Rewelacyjnym przełamaniem stała się postać mozolnego i mądralińskiego osła, który co rusz kwituje całą sytuację pierdołami na temat różnic między komiksem a poważną formą artystycznego wyrazu, jaką jest powieść graficzna. Wawszczyk, mimo reprezentowania raczej obozu komiksowo-konserwatywnego, rozumie, jak wygląda świat komiksu i potrafi nie odpłynąć w skrajność.
Diplodokowi spośród zagranicznych animacji najbliżej do uznanej LEGO: Przygody. Mowa zarówno o treści filmu, jak i o inteligentnym (choć bardziej oryginalnym i świeżym w przypadku amerykańskiego poprzednika) wykorzystaniu sekwencji żywego planu oraz połączeniu ich z animacją. Bardzo obawiałem się, że sekwencje live action w Smoku Diplodoku będą ciągnęły cały projekt w dół. Wydawało mi się, że będzie to próba sztucznego przedłużania metrażu spowodowana brakami budżetowymi. Często też takie wstawki gryzą się z resztą filmu oraz są zwyczajnie niezręczne. W przypadku Smoka Diplodoka tak na szczęście nie jest. Wszystkie sceny live action pasują do reszty filmu, są ciekawe oraz przyzwoicie zrealizowane. To integralna część filmu, a nie budżetowy zapychacz. Ostatecznie to błyskotliwe podkreślenie ścisłego związku autora z wytworzonymi bohaterami. Podobnie jak LEGO: Przygoda, Smok Diplodok to oda do kreatywności. Do wizji świata, w którym kreatywność jest podstawowym budulcem i wartością, której nie można się wyzbyć. Nieco osobnym, interesującym filozoficznie zagadnieniem jest sytuacja, gdy to, co stworzone, staje się stwórcą – to krok dalej wobec tego, czego na temat zabawy nauczyła nas LEGO: Przygoda.
W tej mnogości tematów dość skromnie wypada główny bohater. Smoka Diplodoka jest w tym filmie trochę za mało. Jego wątek jest bardzo prosty, a postać wydaje się spełniać rolę szkieletu, na którym budowana jest cała reszta filmu. Czuć tutaj lekki niedosyt, szczególnie, że scena płaczącego Diplodoka to najsilniejszy emocjonalnie punkt całego filmu.
Oczywiście, poziom animacji jest niższy niż w najznakomitszych i najdroższych współczesnych filmach Pixara. Próżno poszukiwać skomplikowanych tekstur, po których widowiskowo będą rozchodzić się smugi wiatru i promienie słoneczne. Porównanie z Pixarem nie jest jednak dla Diplodoka wcale brutalne: generalnie zęby nie bolą, gdy się to ogląda, a i zdarzy się mistrzowsko wyglądające ujęcie, jak na przykład brawurowa ucieczka myszki po stole, za którą podąża kamera. Innym świetnym przykładem będą sceny, gdy młody Diplodok, siedząc na kamieniu, spogląda na zachodzące prostokątne słońca, co stanowi inteligentny cytat z samego George’a Lucasa. Jest w tym filmie także odrobina inteligentnego intertekstualnego szaleństwa – gdy pojawia się nawiązanie do pewnego dość leciwego filmu, ręce same składają się do braw.
Czynnikiem, który czasem nieco wybija z odbioru, jest ruch ust postaci. Kłapy zostały zaprojektowane pod angielską wersję językową – podobnie zresztą jak kilka innych elementów filmu. Polski dubbing (mimo że świetny) nie zawsze idealnie wpasowuje się w ruchy ust postaci. To jednak minus nie wynikający z poziomu filmu, a raczej konsekwencja zrozumiałej ekonomicznie decyzji. Ci, którym dubbing w znanych nam animacjach DreamWorks, Pixara i tym podobnych nie przeszkadza, tym razem także nie poczują problemu.
Mam ogromną nadzieję, że Smok Diplodok nie zniknie w polskich kinach. To animacja niebywale dopracowana, przemyślana i zrealizowana z masą serca. Znamiona niemałego skandalu nosi fakt, że film ominął konkurs główny Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Odważnie psioczymy na Oscary, że pomijają pixarowskie kolorowe światy, tymczasem sytuacja Smoka Diplodoka jest analogiczna, może i nawet bardziej oburzająca, biorąc pod uwagę liczbę takich filmów, które produkuje się nad Wisłą. Być może należy wymienić władze Festiwalu w Gdyni. Od siebie proponuję obsadzenie w tej roli samego Profesora Nerwosolka.